Książka „Koszalin 1945-2015. Historie z rodzinnych archiwów” zawiera wspomnienia osób, których losy – zawodowe i prywatne – po II wojnie światowej związały się z jednym z głównych miast Pomorza Zachodniego.
Publikacja wpisuje się w nurt lokalnego i regionalnego dziejopisarstwa. Tym samym, tylko w niewielkim stopniu jej treść odnosi się do tzw. wielkiej historii. Nie jest to bowiem opowieść o głównych wydarzeniach dziejowych drugiej połowy XX i początku XXI wieku, ale raczej narracja codzienności, skupiona na „zwykłych” ludzkich sprawach, choć – trzeba to dodać – w zdecydowanie niezwykłych czasach.
„Nie jest to historia ogólna – piszą redaktorzy tomu – taka, jaką +wszyscy+ znają, a przynajmniej w procesie edukacji historycznej poznać powinni, wypełniona licznymi datami, kluczowymi faktami, ważnymi nazwiskami, miejscami, a tym samym jednak nieco pomnikowa, odległa i wymagająca pewnej determinacji i zaangażowania od tych, którzy zachcą ją zgłębić”.
Formuła książki – jako zbioru osobistych wspomnień - nie pozwala, by traktować ją jednoznacznie jako w pełni wiarygodne źródło informacji o przeszłości. Redaktorzy publikacji są tego świadomi i przyznają, że historiografia z dużą dozą nieufności traktuje tego rodzaju świadectwa, które mogą być stronnicze, czasami – w sposób zamierzony lub nie – niezgodne z faktami, albo wybiórcze. Wskazują jednocześnie, by nie odbierać im przez to wartości. Ich doniosłość – według redaktorów – leży w czym innym. „Ważne […], żeby w tych historiach – piszą - nie szukać odpowiedzi na pytanie +Jak było naprawdę?+, lecz zwrócić uwagę, co i jak jest przez wspominających pamiętane i opowiadane, jak Autorzy to oceniają i jaki sens przypisują przywoływanym przez siebie zdarzeniom”.
Ich optyka jest zatem zgodna z tą, którą przyjmuje się w nurcie tzw. historii mówionej, w świetle której gromadzony materiał świadków historii jest raczej cennym źródłem o tym, jak historia jest zapamiętywana, a nie jaka w rzeczywistości jest.
Książka zawiera wspomnienia 30 osób. Jednym z głównych wątków, który przewija się w niemal wszystkich relacjach, są trudne początki polskiego osadnictwa w Koszalinie. Trzeba pamiętać, że to miasto – jak wiele innych na tzw. Ziemiach Odzyskanych – do roku 1945 było niemieckie. Po II wojnie światowej, na mocy ustaleń tzw. Wielkiej Trójki, przypadły one znajdującej się już w sowieckiej strefie wpływów Polsce.
Książka zawiera wspomnienia 30 osób. Jednym z głównych wątków, który przewija się w niemal wszystkich relacjach, są trudne początki polskiego osadnictwa w Koszalinie. Trzeba pamiętać, że to miasto – jak wiele innych na tzw. Ziemiach Odzyskanych – do roku 1945 było niemieckie. Po II wojnie światowej, na mocy ustaleń tzw. Wielkiej Trójki, przypadły one znajdującej się już w sowieckiej strefie wpływów Polsce.
Autorzy wspomnień przypominają trudne warunki, które zastali, gdy przyjechali do miasta tuż po wojnie. „Do Koszalina przyjechałam wraz z rodzicami z malowniczego, pełnego zabytków Sandomierza” - pisze Ludmiła Raźniak. „Był rok 1948, pierwsze wrażenie – gdy wyszłam z wypalonego dworca kolejowego bez dachu – było szokujące” - wspomina. I dodaje: „Widok w żaden sposób nie kojarzył mi się z miejscem, w którym chciałabym zamieszkać”.
Byli również tacy, którzy nie przyjechali do Koszalina do końca z własnej woli, ale przywiał ich tam wiatr politycznych przemian. Irena Kwaśniewska-Meister, koszalinianka od 1954 roku: „Przyjechaliśmy do Koszalina we czwórkę, z nakazami pracy, które wydała nam – absolwentom studiów dziennikarskich – macierzysta uczelnia, Uniwersytet Jagielloński w Krakowie. Nie danonam zresztą wielkiego wyboru przyszłego miejsca pracy, proponowano redakcje w małych miastach na Ziemiach Odzyskanych – jak się wtedy mówiło. Wybraliśmy zupełnie nieznany nam Koszalin, bo blisko morza”.
Jednak po latach w swojej redakcyjnej pracy kobieta odnalazła ważny sens swojej obecności w tym miejscu. „Jako dziennikarze mieliśmy w tym czasie jako najważniejsze zadanie: umacniać w ludziach przekonanie, że będą tu gospodarzami na stałe, bo niektórzy – jak to się wówczas mówiło - +siedzieli na walizkach+, zwłaszcza w latach pięćdziesiątych, w obawie przed powrotem Niemców” - wspomina.
Pomimo wielu przeszkód, ludzie robili, co mogli, by odnaleźć się w nowej i obcej sobie rzeczywistości. „Nieraz się zastanawiałam, skąd znajdowało się wtedy w ludziach tyle entuzjazmu” - docieka Stefania Tomaszewska. „Prawdopodobnie stąd, że po odzyskaniu wolności chcieli pracować, bawić się i budować nowe życie w poczuciu odzyskanego bezpieczeństwa” - odpowiada.
Książka jest efektem projektu „Uczmy się od siebie nawzajem”, który realizowało Stowarzyszenie APERTO. W jego ramach powstała również zawierająca historyczne świadectwa witryna cudownelata.net, która dostępna jest w internecie.
Książkę wydały: Wydawnictwo JASNE i Archiwum Państwowe w Koszalinie. Partnerami są Stowarzyszenie APERTO i Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych.
jur/ ls/