Życie Eugeniusza Bodo, gwiazdora przedwojennego kina i teatru, zawsze budziło wielkie zainteresowanie. Mit największej gwiazdy 20-lecia, aktora powszechnie znanego przeżył swoją epokę. Choć o aktorze pisano wiele, przez lata tajemnicą okryte były okoliczności jego śmierci. Ostatecznie wyjaśnia je Sławomir Koper w książce „Bodo. Historia z tragicznym zakończeniem”.
Dwa czarnobiałe zdjęcia. Z pierwszego spogląda elegancki mężczyzna: solidnej budowy, z gęstą, zaczesaną do tyłu czupryną i wyrazistymi oczami; od atłasowej kotary tła odcina się jego czarny frak i biała mucha. Na drugim zdjęciu - wynędzniała twarz, ogolona czaszka, niechlujny zarost, szary drelich i cera, tło - szara ściana. Tylko w oczach jakieś podobieństwo.
Te dwa zdjęcia dzielą najwyżej cztery lata. Cztery lata. A jednak cała epoka. Pierwsze powstało w sierpniu 1939 r. w apogeum sukcesu i tuż przed katastrofą jednocześnie. Drugie to zdjęcie z radzieckich więziennych akt. Na obu jest Eugeniusz Bodo: król życia w międzywojennej Polsce, największa gwiazda jej kinematografii, a potem zek, umierający więzień łagru. Ten sam człowiek, w dwóch skrajnie odmiennych rzeczywistościach. Opis szczegółów wojennych losów i ostatnich momentów życia Eugeniusza Bodo, relacje świadka jego wojennego cierpienia i przejmujące zdjęcia to dodatkowa wartość książki Sławomira Kopra.
Imponująca kariera, niepospolity talent, ambicje twórcy i przedsiębiorcy, niebanalne życie osobiste - wszystko to sprawiło, że Eugeniusz Bodo stał się symbolem polskiej kinematografii. Jego filmy, role, charyzmatyczna postać zlały się z rzeczywistością, tworząc jej wyidealizowaną wersję, zastępującą kolejnym pokoleniom realny opis życia w epoce międzywojennej.
Imponująca kariera, niepospolity talent, ambicje twórcy i przedsiębiorcy, niebanalne życie osobiste - wszystko to sprawiło, że Eugeniusz Bodo stał się symbolem polskiej kinematografii. Jego filmy, role, charyzmatyczna postać zlały się z rzeczywistością, tworząc jej wyidealizowaną wersję, zastępującą kolejnym pokoleniom realny opis życia w epoce międzywojennej.
Odnosił niewątpliwe sukcesy w każdej dziedzinie której się tknął. Grał w filmach komediowych i dramatycznych. Był filarem teatrzyków rewiowych i kabaretów. Reżyserował, pisał scenariusze, produkował filmy. Dyrektorzy ówczesnych przedsięwzięć rozrywkowych doceniali jego talent i magnetyczną siłę przyciągania publiczności, co przekładało się na dochody gwiazdy. Jak pisze Koper, w marcu 1930 r., w teatrzyku Morskie Oko gaża Bodo wynosiła 15 tysięcy złotych. Wizerunek gwiazdy uzupełniał efektowny ulubieniec - dog arlekin Sambo, luksusowe samochody oraz męski, elegancki wizerunek wypracowany w korzystnej dla obu stron współpracy z renomowana firmą Old England.
Przypisywano mu głośne romanse z aktorkami Norą Ney i polinezyjską tancerką Reri, o których z zapałem rozpisywały się pisma relacjonujące życie ówczesnych celebrytów (choć rozumianych nieco inaczej, ambitniej, niż dzisiaj). Wszystko wskazuje jednak, że życie prywatne Eugeniusza Bodo skutecznie skrywało tajemnicę. Mieszkał z matką, nigdy się nie ożenił, a niektóre jego męskie przyjaźnie najprawdopodobniej miały charakter homoseksualny. Bodo zresztą doskonale panował nad swoim wizerunkiem, ujawniał tylko tyle ile było potrzebne, by budzić powszechną sympatię i kobiece uwielbienie.
Sławomir Koper pieczołowicie przypomina imponującą rozmachem drogę artystyczną Bodo, a były na niej dziesiątki filmów i przedstawień, odtwarzając jednocześnie stan ówczesnego polskiego przemysłu rozrywkowego. Powstające i upadające teatrzyki, spektakularne sukcesy, klapy i bankructwa, zawrotne tempo kręcenia filmów, przesycone złośliwością recenzje. Koper przypomina dziesiątki postaci międzywojennego światka artystycznego, nazwiska, które do dziś są pamiętane: Smosarskiej, Pogorzelskiej, Żabczyńskiego, Ćwiklińskiej, Zimińskiej, Dymszy i te, które pamiętają tylko specjaliści Własta, Waszyńskiego czy Adama Brodzisza - największego rywala Bodo.
Życie Eugeniusza Bodo wydawało się być pasmem sukcesów. Podziwiany, kochany, szczęśliwy. Jedynym znanym tragicznym elementem był wypadek samochodowy pod Łowiczem, w wyniku którego zaginął przyjaciel aktora. Bodo, który kierował swoim nowym chevroletem, został skazany na karę w zawieszeniu, a po wypadku przestał pić alkohol. I nic nie wróżyło kłopotów. Przyniosła je historia.
W 1939 r. Eugeniusz Bodo był we Lwowie, należał do zespołu muzyczno-aktorskiego Andrzeja Własta, który przez dłuższy czas święcił triumfy i podróżował po Związku Radzieckim z występami. Status gwiazdy estrady gwarantował Bodo nawet pewne przywileje aż do momentu, kiedy, niedługo przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej, postanowił skorzystać ze swego szwajcarskiego obywatelstwa i wyemigrować. Ta decyzja (która sprowadziła na niego oskarżenie o szpiegostwo, śledztwo i wyrok 5 lat łagru), zaprowadziła go do moskiewskiego więzienia Butyrki, potem do baszkirskiej Ufy i na koniec do łagru w okolicach Kotłasu.
Jedyną relacją o tragicznym końcu Eugeniusza Bodo są przytaczane w książce Sławomira Kopra, wspomnienia Alfreda Mirka, późniejszego profesora - muzykologa, a wówczas młodego chłopaka, rosyjskiego współwięźnia. W łagrze Bodo zmarł z powodu wycieńczenia. Nie pomogła mu sława, nie uratowało szwajcarskie obywatelstwo ani układ Sikorski-Majski. Eugeniusz Bodo, człowiek nadzwyczajnego sukcesu, który tak skutecznie kierował swoim życiem i karierą, ostatecznie w wieku 44 lat został pokonany przez straszną Historię. Pochowano go w zbiorowej mogile, w nieznanym miejscu, gdzieś w zonie pod Archagielskiem.
Sławomir Koper, Bodo. Historia z tragicznym zakończeniem, Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa 2016
P.S
Źródło: Muzeum Historii Polski