Patrycja Bukalska, autorka książki "Krwawa Luna" nie znalazła dowodów, że bohaterka tej biografii, słynąca z brutalności stosowanej podczas przesłuchań AK-owców Julia Brystygierowa, rzeczywiście osobiście torturowała więźniów.
PAP: Czy spodziewała się pani, rozpoczynając pracę nad książką, że opinie o brutalności Luny Brystygierowej, słynącej z okrucieństwa podczas osobiście przeprowadzanych śledztw kierowniczce V Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego okażą się przesadzone?
Patrycja Bukalska: Zupełnie nie. Przecież Julia Brystygierowa to symbol, Krwawa Luna, kobieta - potwór, o której mówiło się, że torturowała aresztowanych ze szczególnym sadyzmem, z podtekstami seksualnymi. Takie informacje pojawiają się w niemal każdej publikacji na temat Luny. Byłam pewna, że ich udokumentowanie będzie czystą formalnością. Byłam bardzo zaskoczona, że przez półtora roku poszukiwań, nie znalazłam ani jednej udokumentowanej relacji o okrucieństwie Luny.
PAP: Czy to znaczy, że Krwawa Luna nie prowadziła brutalnych przesłuchań?
Patrycja Bukalska: Nie można tego powiedzieć z całą pewnością, akt dotyczących działalności jej departamentu jest bardzo wiele - ich przeanalizowanie to praca na kilka lat. W dodatku nie można mieć pewności, na ile są one kompletne. Biorąc jednak pod uwagę skalę rozpropagowania wizerunku "Krwawej Luny" i pewność, z jaką ta opinia o niej jest powtarzana, udokumentowanych świadectw jej okrucieństwa powinno być wiele. A nie trafiłam na ani jedno.
PAP: Jak pani szukała?
Patrycja Bukalska: Najpierw szukałam nieznanych relacji. Kiedy niczego nie znalazłam, zajęłam się sprawdzeniem historii powszechnie znanych, często przywoływanych. O tym, że Luna Brystygierowa znęcała się nad przesłuchiwanymi mężczyznami i że miało to podtekst seksualny pisała m.in. Anna Rószkiewicz-Litwinowiczowa, powołując się na relację szefa warszawskiego KEDYW-u Józefa Rybickiego. Informacje zawarte w jej relacji są jednak bardzo ogólne, nie wiadomo tak naprawdę, co Rybicki o Lunie powiedział i jakiego śledztwa to dotyczyło.
Lunie przypisuje się też skatowanie ludowca Bolesława Szafarzyńskiego, który miał umrzeć wskutek doznanych podczas śledztwa obrażeń. Okazało się jednak, że Szafarzyńskiego torturowano nie w Warszawie, a w Olsztynie, a przesłuchanie prowadziła nie Luna, a miejscowi funkcjonariusze. Szafarzyński przeżył i wyszedł na wolność w 1956 r.
Prof. Wiesław Chrzanowski - kolejna domniemana ofiara sadyzmu Luny - w swojej relacji dla Muzeum Powstania Warszawskiego z 2007 roku wyraźnie mówi, że nigdy Brystygierowej nie spotkał. Zbigniew Zaborski, który podczas tortur stracił przytomność przypuszcza, że wśród przesłuchujących go była Brystygierowa, ale nie ma pewności. Więcej informacji na temat przesłuchań prowadzonych przez Lunę nie znalazłam. Szukałam nie tylko w archiwach i książkach, pytałam też ludzi. Jednak gdy prosiłam o nazwiska, szczegóły, okazywało się, że historii, zwykle zasłyszanej od kogoś, nie można potwierdzić, lub że chodziło nie o samą Lunę, ale o któregoś z jej podwładnych.
PAP: Czy to znaczy, że Luna była niewinna? Że ciągnąca się za nią czarna legenda jest nieprawdziwa?
Patrycja Bukalska: Absolutnie nie. Luna była dyrektorem departamentu MBP, wydawała nakazy aresztowania i prowadzenia śledztw, co czyni ją odpowiedzialną za cierpienie setek czy raczej tysięcy zatrzymanych, ich rodzin i bliskich. Nic tego nie zmieni. To, czy osobiście miała krew na rękach, jest dla jej oceny sprawą drugorzędną. Jednak możliwe, że historie o przesłuchaniach z użyciem pejcza i szuflady zgniatającej jądra to tylko legenda.
PAP: Czy Brystygierowa zadawała sobie sprawę, z jaką brutalnością prowadzone są śledztwa w instytucji, której była częścią?
Patrycja Bukalska: Nie mam wątpliwości, że Luna była informowana o przebiegu spraw prowadzonych przez jej departament, ona wydawała zgody na aresztowania, musiała mieć wiedzę, co się z tymi ludźmi dzieje. Z tym, że zasadniczo pion MBP, którym Luna kierowała, nie zajmował się prowadzeniem śledztw. To był Departament Operacyjny z siedzibą na Koszykowej, który miał przygotować sprawę, rozpracować ją, dokonać aresztowania i przesłuchać wstępnie aresztowanego, aby zorientować się, w jakim kierunku prowadzić sprawę, jakie kolejne kroki podejmować. Ale dalsze śledztwa prowadził mieszczący się na ul. Rakowieckiej Departament Śledczy kierowany przez Józefa Różańskiego. Departament Luny generalnie nie zajmował się walką ze zbrojnym podziemiem.
PAP: A jednak w sprawie Jana Rodowicza „Anody” przesłuchania odbywały się na Koszykowej, nie na Mokotowie, i to właśnie w gmachu departamentu kierowanego przez Lunę Anoda zmarł podczas śledztwa.
Patrycja Bukalska: W tej sprawie, choć tyle o niej napisano, nadal jest wiele niejasności, nawet co do rzeczywistego powodu aresztowania „Anody” - później prowadzący sprawę Wiktor Herer podawał dość absurdalne wyjaśnienie, że chodziło o podejrzenie próby zamachu na Zofię Dzierżyńską przy wybuchu piecyka w łazience Belwederu. W każdym razie po aresztowaniu Anody nastąpiła cała seria zatrzymań w środowisku "Zośkowców". W dokumentach IPN zapisano, że Anoda prowadzony na kolejne przesłuchanie wyskoczył z okna, w co z wielu powodów trudno uwierzyć. Więcej wiadomo o sprawie Henryka Kozłowskiego, także z "Zośki", którego przesłuchiwał Wiktor Herer - podwładny Luny, ale też niejaki Tadeusz Tomporski, przysłany z departamentu Różańskiego. Nie można więc chyba wykluczyć, że w przesłuchaniach Anody także uczestniczył ktoś od Różańskiego na "gościnnych występach". Nie jest jasne, czemu odbywało się to wszystko na Koszykowej a nie na Rakowieckiej, można się domyślać, że chodziło o jakieś wewnętrzne rozgrywki pomiędzy departamentami, pomiędzy Luną a Różańskim. W każdym razie prowadzenie brutalnych przesłuchań na Koszykowej nie było ani wyjątkiem ani regułą.
PAP: Czy Luna w ogóle osobiście prowadziła przesłuchania?
Patrycja Bukalska: Nie znalazłam ani jednego potwierdzonego przypadku prowadzenia przesłuchania osobiście przez Julię Brystygierową, które odbywałoby się z użyciem tortur i przemocy. Ona podobno lubiła rozmawiać. Trzeba pamiętać, że to była osoba z przedwojennym doktoratem z filozofii. Osobiście rozmawiała na przykład z Pawłem Jasienicą, kiedy w 1948 roku aresztowano go jako partyzanta od Łupaszki. To właśnie Luna doprowadziła do jego uwolnienia. Miała podobno powiedzieć: „Wyjdzie pan na wolność, zobaczymy, czy się to ojczyźnie opłaci".
Zachowały się też wspomnienia Marii Okońskiej, bliskiej współpracownicy kardynała Wyszyńskiego, która po aresztowaniu w 1948 roku odbyła z Luną długą rozmowę, m.in. na temat wiary. Brystygierowa nie tylko pomogła jej wyjść na wolność, ale też, znacznie później, bo w 1956 roku umożliwiła Okońskiej wizytę u więzionego w Komańczy prymasa.
PAP: Jakie było główne zadanie Luny w MBP?
Patrycja Bukalska: Brystygierowa odpowiedzialna była przede wszystkim za przygotowanie strategii walki z Kościołem i tutaj jej "zasługi" są niewątpliwe. Zachowały się jej instrukcje w tej sprawie skierowane do wojewódzkich oddziałów UB i trzeba przyznać, że wykazywała się przenikliwością i bardzo skutecznie planowała. Zalecała np. rozpracowywanie Kościoła od wewnątrz, wiedziała, jak ważne jest zainstalowanie tam agentów. Przed Luną przyjmowano, że księża są samotni, to Luna zwróciła uwagę, że najczęściej mają oni rodziny - rodziców, krewnych, przez które można na nich wywierać wpływ. Wyprzedzając stosowane wówczas metody prowadzała badania ankietowe zbierając informacje o księżach, ich stosunkach z parafianami.
PAP: Podobno pod koniec życia Luna Brystygierowa nawróciła się na katolicyzm...
Patrycja Bukalska: Nie ma na to dowodów. Luna zawarła znajomość z jedną z zakonnic z Lasek podczas pobytu w szpitalu, potem często odwiedzała to miejsce. Była już wtedy na emeryturze i sama była przedmiotem inwigilacji. Jeden z donoszących na nią tajnych współpracowników podał, że w Laskach doszło do chrztu starszej Żydówki i stąd być może wzięła się plotka o nawróceniu się Luny. Siostry z Lasek bardzo starannie szukały świadectwa takiego chrztu, ale nic nie znalazły. Możliwe, że do Lasek ciągnęła Lunę perspektywa rozmowy z wykształconymi kobietami, które dokonały jakże innych niż ona sama wyborów życiowych. Wtedy w Laskach było kilka sióstr pochodzenia żydowskiego, jak ona sama, może po prostu chciała z kimś porozmawiać? Środowisko Lasek wyznawało zasadę, że należy rozmawiać z każdym, a niewątpliwie w tym okresie Luna szukała akceptacji.
PAP: Nie znalazła jej w Związku Literatów Polskich, do którego aspirowała...
Patrycja Bukalska: Przyjęcie jej do ZLP byłoby dla literatów przyznaniem, że na przeszłość Luny w bezpiece można przymknąć oko, że to nie jest sprawa, która ją dyskredytuje. Odrzucono wniosek Luny. Podobno ten jeden tylko raz stało się to z powodów niemerytorycznych. Jej książki nie są zresztą grafomańskie. Jej proza nie jest wolna od sentymentalizmu, potknięć stylistycznych, ale lektura wciąga nawet po latach. Napisała m.in. powieść "Krzywe litery", niewątpliwie opartą częściowo na jej doświadczeniach . Niewątpliwie miała zdolności pisarskie. Gdyby poświęciła się pisarstwu na pewno byłoby dla wszystkich lepiej.
Książka "Krwawa Luna" Patrycji Bukalskiej ukazała się nakładem wydawnictwa Wielka Litera.
Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)
aszw/ agz/