„Gdyby Aleksander Łukaszenka był średniowiecznym władcą, musielibyśmy wymienić przedziwne znaki na niebie i ziemi, które poprzedziły jego przyjście na świat. Nie wiemy jednak, czy przed 30 sierpnia 1954 roku na ziemiach Białorusi urodziły się na przykład dwugłowe cielęta, wiemy za to, że nie przelatywała wówczas nad ziemią żadna kometa” – czytamy.
Chociaż Łukaszenka z oczywistych przyczyn nie jest władcą średniowiecznym, to na Białorusi jest jednak postacią centralną. Zresztą jak sam powtarza, w tym kraju jest jedynym politykiem. Łukaszenka jest i symbolem białoruskiego państwa – jego ładu, ustroju politycznego, a w pewnym stopniu także i pragnień tamtejszego społeczeństwa. „Jest także symbolem lęku i prześladowań, pojawia się jako wzorzec w kulturze – i oficjalnej, i alternatywnej. Przez wielu znienawidzony, ale i przez wielu akceptowany, a nawet kochany, jest w końcu twórcą współczesnego państwa białoruskiego. Niepodległej Białorusi” – czytamy.
Jak to się stało, że dyrektor sowchozu został prezydentem Białorusi? „Biografia Aleksandra Łukaszenki to krzywe zwierciadło marzeń demokratów z Europy Środkowej i Wschodniej” – oceniają autorzy. Warto wskazać, że Łukaszence sprzyjała epoka – pierestrojka umożliwiła bowiem zrobienie kariery takim aparatczykom jak Łukaszenka właśnie. Jak możemy przeczytać w książce, „być może zakrawa to na kpinę historii, ale tak jest naprawdę: Aleksander Łukaszenka zawdzięcza swoją karierę pierestrojce Michaiła Gorbaczowa. (…) Najpierw to właśnie dzięki pierestrojce i demokratyzacji w ogóle stał się politykiem, jego wybór na prezydenta był z kolei efektem demokratycznego buntu przeciw poradzieckiej nomenklaturze, a model gospodarczy, jaki Łukaszenka stworzył na Białorusi, to próba modernizacji gospodarki bez rozstawania się z socjalizmem i wyrzucania ludzi na bruk”.
Wielu biografów Łukaszenki przekonuje, że od początku Łukaszenka roił o wielkiej władzy – miał śnić o prezydenturze Białorusi nawet wtedy, gdy jeszcze nie było tego urzędu. Latem 1994 roku marzenie Łukaszenki mogło już się spełnić – wygrał wybory prezydenckie. Ale ten moment nie oznaczał jeszcze dyktatury – koniec rządów prawa na Białorusi i początek dyktatury Łukaszenki nastąpił pewnej kwietniowej nocy 1995 roku. To wtedy prezydent Białorusi „jednym zamachem i kilkoma kopniakami zlikwidował w kraju praworządność. Podobno nawet przyglądał się scenie bicia parlamentarzystów z kuluarów, jakby chciał się upewnić, że ich opór zostanie złamany. Wiedział, że od tego zależą jego dalsze rządy, od tej pory bowiem już nikt nie miał mu przeszkadzać. Warto zapamiętać ten moment, kiedy na Białorusi narodziła się dyktatura” – przypominają autorzy. Natomiast pod koniec 1996 roku Łukaszenka miał więc pełnię władzy. „Od tej pory mogły się sprzeciwiać tylko jednostki, z którymi Łukaszenka będzie się krwawo rozprawiał” – czytamy.
Do niedawna Białorusini tylko milczeli, a najwięcej o milczącym człowieku mówią jego oczy. Na Białorusi można odnaleźć zrozpaczone spojrzenie matek stojących pod aresztem i wypatrujących w oknach swych dzieci, ślepe spojrzenie w oczach ludzi, którym reżim Łukaszenki zamordował bliskich czy przerażone i wyjące z bólu oczy pałowanych demonstrantów. „Albo ślepe spojrzenie pogodzonych z losem, zgnojonych ludzi, którym reżim reguluje każdą sferę życia. I wyrachowany wzrok koniunkturalistów, których też jest sporo i którym na Białorusi żyje się dobrze” – czytamy. A czy sam Łukaszenka patrzy w szczególny sposób? Reżyser filmowy Jury Chaszczawacki stwierdził kiedyś, że białoruski prezydent nie patrzy tylko łypie. „Obłąkane oczy Łukaszenki wypatrują spisków, szpiegów, zdrajców. Każdego, kto czyha na jego władzę. Choć Łukaszenka śmieje się od ucha do ucha, to jego oczy nie uśmiechają się nigdy. To zimne oczy dyktatora. Człowieka, który nikomu nie uwierzy na słowo. Musi zobaczyć. Dlatego – podobno – patrzył, jak na jego rozkaz bije się niepokornych deputowanych, a morderstwa polityczne kazał rejestrować na kasecie wideo. Spojrzenie Łukaszenki – człowieka, który nigdy nie wybacza – kryje wiele tajemnic” – wskazują autorzy.
Andrzej Brzeziecki i Małgorzata Nocuń podkreślają, że Łukaszenka zasługuje na uczciwą ocenę, ponieważ, na swój sposób, jest wybitnym politykiem. „Jest na Białorusi znienawidzony, zgoda. Ale jest też kochany. Jest dyktatorem i uśpił swój kraj, w dużej mierze Białoruś wciąż tkwi w Związku Radzieckim, ale też po ponad dwóch dekadach rządów Łukaszenki nikt na Białorusi nie powie: +Jestem tutejszy+. Każdy powie: +Jestem Białorusinem+” – czytamy.
Książka „Łukaszenka. Niedoszły car Rosji” Andrzeja Brzezieckiego i Małgorzaty Nocuń ukazało się nakładem wydawnictwa Czarne.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/