"Maklak. Oczami córki" - to próba spisania wspomnień o Zdzisławie Maklakiewiczu, legendzie polskiego kina i życia towarzyskiego Warszawy lat 60. i 70., dokonana przez jego córkę - Martę. Książka właśnie trafiła do księgarń.
Wiele lat temu Zdzisławowi Maklakiewiczowi przez przypadek wpadł do pianina czarny notes. Instrument odziedziczyła jego córka Marta, ale stał w jej mieszkaniu nieużywany. Przy okazji strojenia z pudła instrumentu wypadły kapsle po piwach, korki od win oraz czarny, niewielki notes. Marta Maklakiewicz znalazła w nim osobiste zapiski ojca - numery telefonów, listę dłużników i kochanek, ale też aforyzmy w rodzaju: "Pić czy być? Oto jest pytanie". Były tam też pomysły na nekrologi: "Urodził się, pełną gębą żył. Umarł. Bo pił. W ziemi zgnił" lub: "Urodził się. Ascetą był. Nie pił. Umarł. I też zgnił". Odnalezienie notesu zainspirowało Martę Maklakiewicz do spisania wspomnień o ojcu.
Solidne poniemieckie pianino było świadkiem wielu etapów życia Maklakiewicza. To przy nim jako młody człowiek siadywał grywając studentce ASP Renacie Firek przeboje. Po ślubie zamieszkali u Zdzisława, a właściwie w mieszkaniu jego matki, Czesławy Maklakiewicz, w centrum Warszawy, przy ul. Kopernika 11. Lokal mieścił się na trasie traktu pijackiego, zwanego "szlakiem hańby", na którego trasie znajdowały się m.in. klub Harenda, SARP, Kameralna, Ściek (czyli klub Stowarzyszenia Filmowców Polskich przy Trębackiej), Hotel Europejski oraz SPATiF. Maklakiewicz był stałym wędrowcem na tym szlaku.
Tadeusz Konwicki: Nikt nie potrafi grać postaci pozornie pospolitych i nieciekawych tak przenikliwie jak Maklakiewicz.
Kiedy na świat przyszła Marta, aktor coraz rzadziej pojawiał się w domu. Ostatecznie córeczka trafiła na wychowanie do drugiej babci, do Gdańska i rzadko widywała rodziców. Kontakt z ojcem nawiązała dopiero na studiach w Warszawie, ale nigdy nie był on zbyt intensywny ani serdeczny. Zdaniem córki, z wielu wspaniałych ról Maklakowi najgorzej wyszła rola ojca.
Maklakiewicz zaczynał jako aktor teatralny - debiutował w 1951 r. w warszawskim teatrze Syrena, grywał w teatrach Polskim, Ludowym, Powszechnym. Występował też na scenach na Wybrzeżu, w Nowej Hucie, Wrocławiu, przez krótki czas w latach 1967-68 był w zespole Starego Teatru w Krakowie. Ale nie przepadał za teatrem, podobno nużyło go powtarzanie co wieczór tych samych kwestii, wolał improwizować niż odbywać nieskończoną liczbę prób.
Maklakiewicz spełniał się w filmie, choć obsadzano go często w epizodach, rolach drugoplanowych. Tadeusz Konwicki, u którego zagrał rotmistrza w "Salcie", a sześć lat później Włodka w "Jak daleko stąd, jak blisko", powiedział kiedyś: „Nikt nie potrafi grać postaci pozornie pospolitych i nieciekawych tak przenikliwie jak Maklakiewicz”.
Zagrał w ponad 100 filmach, w których stworzył całą galerię postaci, często cwaniaków, sceptyków. W serialu "Kolumbowie" Morgensterna zagrał jakby samego siebie - w sierpniu 1944 r. walczył w Śródmieściu jako strzelec w kompanii motorowej "Iskra" batalionu "Kiliński". Najbardziej zapamiętano go jednak jako partnera z planu Jana Himilsbacha, kamieniarza i pisarza. Do legendy przeszli jako nierozłączni przyjaciele za sprawą anegdot, najczęściej pijackich oraz jako duet aktorski w takich filmach jak "Wniebowzięci" i "Jak to się robi" Andrzeja Kondratiuka oraz "Rejsie" Marka Piwowskiego.
Janusz Głowacki: Himilsbacha i Maklakiewicza kochano, bo im nie zazdroszczono. Dla zmęczonego i sfrustrowanego narodu stanowili dowód, że nie trzeba wyglądać jak Beata Tyszkiewicz, żeby zrobić karierę. I że nie ma się o co bić, bo z tej kariery nic nie wynika.
Do klasyki polskiego kina przeszła scena z "Rejsu", w której Maklakiewicz jako inżynier Mamoń wypowiada się na temat polskiej kinematografii: "Ja w ogóle nie lubię chodzić do kina. A szczególnie nie chodzę na filmy polskie w ogóle... Nudzi mnie to po prostu... Zagraniczny to owszem. Pójdę sobie. Bo fajne są filmy zagraniczne. (...) A w filmie polskim, proszę pana, to jest tak: nuda... Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic. Tak, proszę pana... Dialogi niedobre... Bardzo niedobre dialogi są. Proszę pana. W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje. Proszę pana... Aż dziw bierze, że nie wzorują się na zagranicznych". Podobno Maklakiewicz miał napisany tekst, jednak postawił na improwizację.
Marta Maklakiewicz zgadza się z opinią Janusza Głowackiego, który pisał, że Himilsbacha i Maklakiewicza "kochano, bo im nie zazdroszczono. Dla zmęczonego i sfrustrowanego narodu stanowili dowód, że nie trzeba wyglądać jak Beata Tyszkiewicz, żeby zrobić karierę. I że nie ma się o co bić, bo z tej kariery nic nie wynika".
Zdzisław Maklakiewicz zmarł w 1977 r., w wieku 50 lat, kilka dni po pobiciu przy Hotelu Europejskim. Jego córka uważa, że przyczyną śmierci ojca była nierozpoznana przez lekarzy zapaść cukrzycowa. Marta Maklakiewicz postanowiła założyć fundację, która zajmować się będzie kultywowaniem dziedzictwa filmowego i artystycznego jej ojca oraz będzie pomagać w leczeniu artystów chorych na cukrzycę.
Książka "Maklak. Oczami córki" ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka. (PAP)
aszw/ gma/