O paleniu marihuany z Czesławem Miłoszem, piciu spirytusu z Wisławą Szymborską oraz codziennej pracy w wydawnictwie pisze w swoich wspomnieniach Jerzy Illg - redaktor wydawnictwa Znak. Do księgarń trafiło uaktualnione i uzupełnione wznowienie jego książki "Mój Znak" z 2009 roku.
Jerzy Illg to człowiek-instytucja w świecie kulturalnym Krakowa. Odkąd udało mu się namówić Wisławę Szymborską do udziału w publicznej promocji jej tomiku, uchodzi za osobę, która potrafi dokonać rzeczy niemożliwych. Swoje wspomnienia z pracy redaktorskiej Illg uzupełnił i uaktualnił w związku z obchodzonym w tym roku 60-leciem wydawnictwa Znak, gdzie pracuje od 1982 roku. Już kiedy tam trafił, odsunięty od pracy akademickiej na uczelni w Katowicach, miał świadomość, że redakcja Znaku to wyjątkowe miejsce i bardzo szczególny zespół ludzi.
Z jego wspomnień wynika, że panowała tam rodzinna atmosfera, a pracowników łączyły więzi przyjaźni i poczucie wyjątkowości tego środowiska na tle szarości PRL-u. Znak bywał przystanią dla tych, którzy nie mieścili się w sztywnych ramach narzucanych przez system. Na początku lat 80. zebrał się tam zespół złożony z silnych osobowości, wręcz oryginałów, którymi dowodził, jako prezes wydawnictwa, Jacek Woźniakowski. Jerzy Illg - zdolny doktorant polonistyki z sympatiami hipisowskimi - znalazł w Znaku przestrzeń, w której mógł rozwinąć skrzydła - i w sensie zawodowym i towarzyskim. W istocie rzeczy, czytając wspomnienia Illga można się tylko domyślać, że praca w redakcji nie polega na ciągłym imprezowaniu ze znakomitościami tego świata i bywa czasem ciężka i nużąca.
Illg opisuje swoje kontakty z największymi pisarzami naszych czasów. Być może najważniejsza okazała się przyjaźń z Czesławem Miłoszem, którego redaktor Znaku kilka razy odwiedził w Kalifornii, a potem przez kilka lat często spotykali się w Krakowie. Miłosz, który na wielu robił wrażenie zamkniętego w sobie, wręcz wyniosłego, wobec przyjaciół bywał wyjątkowo serdeczny i otwarty. Do tego stopnia, że pewnego gorącego dnia w Kalifornii 80-letni poeta poczuł się dotknięty, że ze względu na wiek i szacunek nie zaproszono go do wspólnego palenia marihuany, w której już wcześniej, jak przyznał, zagustował. Zebrane towarzystwo skwapliwie naprawiło to faux pas. Miłosz potwornie się zakrztusił dymem, przyjaciele ratowali go szklaneczką wódki.
Illg pisze o niezliczonych butelkach, jakie osuszyli z Miłoszem przy kolejnych spotkaniach - samotnych i większym gronie. "Miłosz uwielbiał alkohol i mógł wypić przerażające jego ilości. (...) Jego możliwości i wyczyny w tej konkurencji były legendarne i niewielu zawodników mogło mu dotrzymać kroku" - pisze Illg, wspominając wieczory, gdy "odpadali" nawet Rosjanie, a Miłoszowi język się nie plątał. Podobno dopiero Szymborskiej udało się "zmóc żmudzkiego niedźwiedzia" - jak to Illg określa - ale tylko dlatego, że podstępnie podała zamrożoną mieszankę wódki ze spirytusem.
We wspomnieniach redaktora Znaku oboje polskich noblistów okazało się wspaniałymi kompanami do zabawy, choć - jak zauważa - Miłosz cenił sobie poważne dyskusje na tematy filozoficzne i literackie, gdy Szymborska najlepiej czuje się w atmosferze intelektualnej zabawy. Jerzy Illg był jednym z niewielu dopuszczonych do świata polskiej noblistki, tak konsekwentnie broniącej swojej prywatności. Miał szczęście uczestniczyć w układaniu słynnych limeryków, "moskalików", "lepiejów" i wielu innych intelektualnych zabaw, opartych na poetyce purnonsensu, w których specjalizowała się Szymborska.
W książce Illg przypomina tajemniczy związek, jak połączył Wisławę Szymborską i Andrzeja Gołotę. Jak pisze w swojej książce, przypadek sprawił, że pewnego dnia poetka i bokser jedli w tej samej warszawskiej restauracji. Postawny Gołota, zdobywca brązowego medalu na olimpiadzie w Seulu, wzbudził sensację, otaczała go chmara fotoreporterów, natomiast na skromną starszą panią - Wisławę Szymborską - nikt nie zwracał uwagi. Według Illga, zdarzenie to dało sposobność przyjacielowi noblistki Bronisławowi Majowi - poecie słynącemu z poczucia humoru - do wygłoszenia żartu o ewentualnym związku poetki i boksera. Żart był powtarzany i zaczął żyć własnym życiem. "Misternie utkane insynuacje, aluzje i napomknienia tworzyć poczęły rzeczywistość znacznie bardziej konkretną, niż wątłe realia. (...) Znajomi zaczęli ofiarowywać Wisławie Szymborskiej oprawione portrety championa boksu, po kolejnej przegranej walce Gołoty noblistka odbierała serie telefonów pełnych wyrazów współczucia od znajomych zatroskanych, jak też przyjęła ten cios" - wspomina Illg.
Redaktor wydawnictwa Znak przywołuje też tomik poezji "Sobie a guzom", który przyjaciele Szymborskiej wydali własnym sumptem w kilku egzemplarzach i ofiarowali poetce. Na okładce figuruje nazwisko Andrzeja Gołoty jako autora tych wierszy. Książka, zredagowana przez Bronisława Maja i opublikowana w szacie graficznej prestiżowej serii Biblioteki Narodowej, poza obszerną bibliografią, przypisami i erratą zawiera zbiór liryków "wykazujących głębokie osadzenie autora w tradycji polskiej poezji" - jak napisał Maj. Znalazły się tam takie utwory jak m.in. "Który skrzywdziłeś boksera prostego/ śmiechem nad klęską jego wybuchając...." czy też sonet zaczynający się od słów: "W lubomierskim chruśniaku/ pod krzakami jałowca/ rzekłaś do mnie: "Zwierzaku, /masz futerko jak owca".
Jerzy Illg w swej książce pisze też o krążących pogłoskach, jakoby Gołota bezwzględnie wykorzystywał uczucie subtelnej poetki i nie chciał jej oddać stu tysięcy dolarów pożyczonych na czyszczenie basenu. Na te żartobliwe plotki dał się nabrać historyk i dyplomata Maciej Kozłowski, o czym Illg donosi nie bez złośliwej satysfakcji. "Pani Wisławo! Pani nie może pożyczać mu takich sum. Przecież on nawet za przegraną walkę dostaje dwa miliony dolarów" - gorączkował się historyk.
Jeden z psów Jerzego Illga, berneński pies pasterski, dostał imię Nobel. Rok później, gdy Szymborska dostała nagrodę, zgłosiła się do niej fotografka, która chciała zrobić pisarce zdjęcia do szwedzkich gazet. Jako że Szymborska nie lubiła pozować, postanowiono, że sesja odbędzie się w plenerze, pod kopcem Kościuszki, a towarzyszyć jej będzie pies. Tym sposobem wszystkie okładki szwedzkich gazet zdobiło zdjęcie Wisławy Szymborskiej z Noblem – podającym łapę psem jej wydawcy Jerzego Illga.
Redaktor Znaku pisze też o swej znajomości z Josifem Brodskim, Seamusem Heaneyem, Tomasem Venclową, Józefem Tischnerem, Janem Twardowskim, Leszkiem Kołakowskim, Normanem Daviesem - w każdym przypadku pokazując czytelnikowi prywatne oblicza tych pomnikowych postaci literatury XX wieku. Pisze też o próbie napadu na bank podjętej przez polskich wydawców we Frankfurcie, handlu walutą na bazarze Różyckiego, podstępach, jakie stosuje, aby zmusić Wiesława Myśliwskiego do spotkań z czytelnikami, bezsenności pod kołdrą z Joanną Bator. Wspomnienia Illga pokazują jego macierzyste wydawnictwo jako ośrodek, wokół którego koncentruje się życie bardzo ciekawego środowiska krakowskich intelektualistów ale też uświadamiają czytelnikowi, jak ważną rolę odegrał Znak w polskiej kulturze XX wieku. Tutaj ukazywały się najważniejsze książki, zdarzało się, że sam pomysł ich napisania wychodził od redaktorów krakowskiej oficyny.
"Mój Znak" Jerzego Illga ukazał się nakładem wydawnictwa Znak. (PAP)
autor: Agata Szwedowicz
aszw/ dki/