Krystyna Naszkowska postanowiła porozmawiać z dziećmi dawnych komunistów: Aleksandrą Jasińską, Piotrem Fejginem, Aleksandrem Smolarem, Agnieszką Holland, Andrzejem Titkowem, Włodzimierzem Grudzińskim oraz Ernestem Skalskim.
W swoich rozmowach autorka porusza temat rodziny, relacji rodzinnych, a także tego, co rodzice im przekazywali. Dzieci komunistów opowiadają również o własnym życiu, pasjach, relacjach z otoczeniem. Rozmówcami Naszkowskiej są przedstawiciele różnych branż, zawodów i osoby o różnym doświadczeniu życiowym. Wszyscy lub prawie wszyscy w okresie walki „Solidarności” z dyktaturą partii komunistycznej byli po właściwiej stronie, o wielu z nich z tamtego okresu pamiętamy. „Wydaje się, że jest to sytuacja częsta, jeśli nie typowa, wśród dzieci dawnych kreatorów ustroju o przedwojennych komunistycznych korzeniach. Komunistyczna wiara nie była dziedziczona” – wskazuje Andrzej Friszke.
Część rozmówców mówi wprost, że rodzice nie próbowali ich indoktrynować, przekazać wiary w misję, którą często sami tracili. Rozbieżność między mitem, w który niegdyś uwierzyli a jego realizacją budziła wątpliwości. Unikali również dyskusji z nastawionymi krytycznie wobec rzeczywistości dziećmi.
Aleksandra Jasińska, córka Bolesława Bieruta i Małgorzaty Fornalskiej, jest profesorem socjologii. W rozmowie opowiada, że kiedy niedawno była na promocji książki o córce Stalina, autorka tej książki przedstawiła ją jako córkę Bieruta. Siedzący obok Jasińskiej mężczyzna skomentował wówczas, że Bierut był niegdyś dla niego najbardziej znienawidzonym człowiekiem. Jasińska odpowiedziała mu, że w takim razie różnią się pod tym względem, bo dla niej był to kiedyś najbardziej ukochany człowiek.
„Właściwie trochę wstyd mi się przyznać, ale śmierć mojego ojca, choć była dla mnie osobistą tragedią i traumą, to równocześnie stała się wyzwoleniem od myślenia, czyją jestem córką. Jednak ja podejmując różne życiowe decyzje, wypowiadając się publicznie, reagując na jakieś sprawy, zawsze mam na uwadze, że to może być odbierane i oceniane jako decyzja nie tylko Aleksandry Jasińskiej, lecz córki Bieruta. Pamiętam, jak cieszyłam się z anonimowości, kiedy pierwszy raz pojechałam do USA w 1964 r. To, że nikt mnie tam nie znał, było fantastyczne” – wyznaje.
Jasińska uważa, że jej ojciec był dobrym człowiekiem, chociaż robił także złe rzeczy, które mimo dobrych intencji prowadziły do złych konsekwencji.
Piotr Fejgin, syn Anatola – człowieka, który stał się symbolem zbrodni stalinowskich – z wykształcenia jest socjologiem. Po wydarzeniach marcowych zdecydował się na emigrację, a w Szwecji pracował w firmie Volvo. Opowiada, że jego pochodzenie najbardziej zabolało go w Marcu ‘68. „Na 8 marca został zwołany wiec w obronie Michnika i Szlajfera. A na dzień przed tym wiecem, czyli 7 marca, podeszli do mnie koledzy z uniwersytetu i poprosili, abym następnego dnia nie przychodził na uniwersytet, bo im moje nazwisko naprawdę nie pasuje” – opowiada. Takie zachowanie bliskich kolegów było bolesne. „Byłem już dorosły, uważałem, że ludzie mogą mnie rozliczać za to, co sam robię, a nie za ojca – mówi Fejgin – Oczywiście, to nie był pierwszy raz, ja tego typu doświadczenia mam od 1956 r. Ale co innego, gdy obcy ludzie wymyślają ci od Żydów, synów zbrodniarza, a co innego, gdy uświadamiasz sobie, jak to jest ważne także dla twoich najbliższych kolegów. Nie to co sobą reprezentujesz, tylko pochodzenie”.
Aleksander Smolar, syn Grzegorza – działacza komunistycznego i żydowskiego – jest socjologiem, ekonomistą, publicystą i działaczem politycznym. W książce mówi, że komunistą był najwyżej jako dziecko. „Została mi wrażliwość lewicowa, ale fundamentalnie jestem liberałem” – mówi.
Agnieszka Holland, córka Henryka – dziennikarza i publicysty – jest zaliczana do najbardziej znanych na świecie reżyserów i scenarzystów. W rozmowie z Naszkowską mówi, że dzisiaj patrzy na ojca i jego wybory z sympatią i czułością. „Poza tym z czasem dowiadywałam się coraz nowych szczegółów o jego życiu, o tym, jak wyglądały jego losy i uświadomiłam sobie, co to wszystko musiało dla niego znaczyć. Dla takiego młodego, ideowego chłopaka, po bardzo trudnych wojennych przeżyciach. Te pięć lat, które w czasie wojny spędził w Rosji, przecież musiało być bardzo trudne. Wraca i zderza się z Holocaustem, oni tam w dalekiej Rosji nie mieli pojęcia, co tu się stało. Wrócił i nagle się okazało, że nie ma jego miasta, nie ma jego rodziny, jest zupełnie sam. Wtedy nie było żadnej pomocy psychologicznej. Myślę, że z tego się nigdy nie wyzwolił, zniósł to bardzo źle. Że to zaważyło na reszcie jego życia. I na jego śmierci” – opowiada reżyserka.
Andrzej Titkow, syn Walentego – lekarza, działacza komunistycznego, pułkownika Wojska Polskiego, od 1964 do marca 1968 roku wiceministra zdrowia i polityki społecznej – jest poetą, scenarzystą, reżyserem filmów dokumentalnych i fabularnych. W książce wyznaje: „Serdecznie nienawidziłem PRL. Miałem wobec tych aparatczyków uczucie obrzydzenia i pogardy, ale też parę razy się bałem. Tak było w roku 1968, a chyba najbardziej, najmocniej odczułem instytucjonalną przemoc w stanie wojennym. To było coś takiego, co mnie kompletnie paraliżowało”.
Dzisiaj Titkow może nie jest już taki radykalny w ocenie systemu, jednak przeciwnikiem komunizmu pozostał. „Tylko może trochę lepiej niż kiedyś rozumiem tych ludzi, którzy tu robili komunizm” – wyjaśnia. Inaczej patrzy też na swojego ojca. Mówi, że „lepiej rozumie jego wybory. Ale nie w kategoriach politycznych, tylko psychologicznych. Lepiej rozumiem, dlaczego tacy ludzie, jak Borkowicz, mój ojciec i wielu innych, szli do tego ruchu. Oczywiście komunizm był formacją zbrodniczą i co do tego też nie mam żadnych wątpliwości”. Nie wszyscy jednak, którzy brali udział w budowaniu tego sytemu byli zbrodniarzami.
Włodzimierz Grudziński, syn Jana – II sekretarza PZPR w Gdańsku, kierownika Wydziału Przemysłu Lekkiego w KC PZPR, a w latach 1954-1968 wiceministra przemysłu leśnego i drzewnego – jest matematykiem i informatykiem, a także działaczem opozycji demokratycznej i „Solidarności”. Grudziński jest bardzo krytyczny wobec komunizmu. „Uważam, że wszelkie tego typu utopie są nieszczęściem dla kraju i ludzi. Oczywiście można wymienić kilka dobrych stron tamtego ustroju – powszechny dostęp do edukacji, awanse społeczne ludzi z dołów. Ale miliony ludzi zginęły – i to jest fakt. Moim zdaniem to było nieszczęście nie tylko dla nas, także dla Rosji” – wyjaśnia.
Ernest Skalski, syn Jerzego – m.in. szefa działu personalnego Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Krakowie – jest dziennikarzem i publicystą, z wykształcenia historykiem. W 1981 r. współtworzył „Tygodnik Solidarność”, w stanie wojennym podziemne pisma, a po 1989 r.„Gazetę Wyborczą”. Na pytanie, co myśli o komunizmie, odpowiada wprost: „Źle myślę. Moje poglądy są absolutnie, zdecydowanie antykomunistyczne i antylewicowe”.
Dla dzieci komunistów, z którymi rozmawiała Naszkowska, dramatycznym wydarzeniem był Marzec ’68 i kampania antysemicka, która w nich uderzyła. Wymusiła ona samookreślenie swojego miejsca w społeczeństwie, relacji do współobywateli, władzy, ruchu studenckiego, a także historii rodziców. Dzieci ludzi władzy, nawet jeśli nie najwyższego szczebla, strącono na pozycję, jak określa to we wstępie Andrzej Friszke, „liszeńców”, którzy nie mają szans na dobrą pracę, uczenie studentów, napisanie doktoratu czy nakręcenie własnego filmu. „Dalej ich losy potoczyły się różnie, większość znalazła oparcie w środowisku bynajmniej nie komunistycznym, ale starającym się osłonić, ułatwić, umożliwić ich egzystencję i samorealizację. Prawie nigdy jednak nie było to łatwe, ślad w papierach pozostał, tropiciele niewłaściwych życiorysów co jakiś czas uderzają” – uważa historyk.
Jednak mimo tych przeciwności większość z rozmówców Naszkowskiej wywarła istotny i pozytywny wpływ na współczesność Polski oraz jej kulturę.
Książka „My, dzieci komunistów” Krystyny Naszkowskiej ukazała się nakładem Wydawnictwa Czerwone i Czarne.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/