„Każda władza chciała odcisnąć znaczenie w tej przestrzeni. Były to różne strategie. Od symbolicznego podboju, przez legitymizowanie określonego systemu, po bardziej złożone praktyki, np. chęć wpływania na mieszkańców za pomocą odpowiedniej organizacji przestrzennej. Nad miastem dominowały cebulaste kopuły cerkwi”. Te słowa Filipa Burna co prawda odnoszą się do Warszawy w ogóle, jednak idealnie pasują także do placu noszącego obecnie nazwę Piłsudskiego.
W języku polskim słowo „plac” ma kilka znaczeń. W znaczeniu głównym jest to „duża, wolna przestrzeń w mieście, powstała najczęściej przy zbiegu ulic lub między budynkami, zwykle otoczona zabudową architektoniczną, pełniąca różne funkcje, np. miejsca zebrań publicznych, postoju pojazdów, rynku targowego, węzła komunikacyjnego, zwykle otoczona budynkami i znajdująca się u zbiegu ulic”. Z kolei w języku urbanistyki definiuje się plac następująco: „wolna przestrzeń w mieście, związana najczęściej z ważnymi ulicami i ujęta w obudowę architektoniczną, rzadziej ograniczona ścianą zieleni lub otwarta na krajobraz”.
Jednak jak zauważa Jarosław Zieliński, obie te słownikowe definicje „opisują plac z punktu widzenia bytu istniejącego wyłącznie w sferze materialnej i użytkowej, nie uwzględniając całej złożoności wzajemnych relacji określonej przestrzeni z człowiekiem oraz jej niematerialnej nadbudowy, na którą składają się takie zjawiska, jak pamięć, mity, znaczenia i emocje”.
Plac Piłsudskiego znajduje się w historycznym centrum Warszawy, wypełniając przestrzeń między zabudową Krakowskiego Przedmieścia – na wschodzie, ul. Królewską – na południu, Ogrodem Saskim – na zachodzie i ul. Ossolińskich – na północy. Wyróżnia go jednak, jak ocenia Jarosław Zieliński „wyjątkowość dziejów, mnogość wydarzeń o nawet globalnym znaczeniu oraz dramatyzm losów dzieł architektury, unicestwianej lub przekształcanej w kontekście wydarzeń politycznych, najczęściej z inicjatywy zaborców i okupantów, ale też polskich władz. Wszelkiej maści reżimy – obce i rodzime – czyniły to miejsce areną prześladowań nie tylko bojowników o wolność, ale i zwykłych ludzi, których publicznie upokarzano, aresztowano, wypędzano z domów, a nawet wieszano czy rozstrzeliwano. Była i jest to także scena rekordowo licznych spektakli władzy”.
Plac Piłsudskiego w ocenie autora jest zwierciadłem narodu pękniętym na dwoje. „Na tym placu, jak na żadnym innym, jaskrawo jak w zwierciadle odbijały się losy narodu i stan jego ducha. Symboliczne oddziaływanie skomplikowanej historii i nawarstwianie symboli i znaczeń, formuje kulturową heterotopię – tworzy synkretyczne, coraz bardziej pozbawione spójności i przez każdego inaczej rozumiane mity, splatające się w nierozerwalny węzeł gordyjski”. W warunkach rozpalania społecznych emocji i politycznych rozgrywek plac staje się areną konfliktu przy każdej próbie naruszenia jego przestrzeni. Jak zauważa Zieliński, owocuje to albo kolejnymi zaniechaniami, albo arbitralnymi politycznymi decyzjami władz dotyczącymi tego miejsca.
„Plac nie ma sobie równych również pod względem liczebności kreowanych wobec niego utopii – niezrealizowanych koncepcji poprawy jego stanu i wizerunku, albo (i) zmiany funkcji w strukturze miasta lub w oderwaniu od niej. Jest fizycznie ciężko okaleczony, a duchowo rozdarty jak cała Polska” – czytamy. Jak jednak ocenia Zieliński „owo rozdarcie właściwie było czymś permanentnym w dziejach”.
Autor zauważa również, że Plac jako przestrzeń publiczna o charakterze fenomenu w rzeczywistości obchodzi niewielu, nie licząc oczywiście turystów, dla których Grób Nieznanego Żołnierza jest obowiązkowym punktem programu. „Od czasu do czasu interesują się Placem pragmatyczno-cyniczni politycy, którzy obietnicami podnoszą swoje akcje podczas kampanii wyborczych, albo (co gorsza!) w tym samym doraźnym celu zaśmiecają przestrzeń” – czytamy. Na co dzień zajmują się Placem jedynie, jak zauważa Zieliński, „epigoni +człowieka publicznego+” – afektywnie obciążeni pasjonaci, ostatni przedstawiciele gatunku, którzy potrafią tradycyjnie zrzeszać się w aktywne społecznie grupy”. Varsavianista widzi jednak w tym pewien problem – są to bowiem grupy o wąskiej specjalizacji, czyli miłośnicy zabytków, eksploratorzy, rekonstruktorzy itp., niedostrzegające wielowarstwowej heterotopii tego miejsca. Placem interesują się również „czcicieli pomników”, jak określa ich Zieliński, którzy jednak zupełnie nie interesują się przestrzenią, w której się znaleźli. Jak jednak zauważa, „grzech braku pogłębionej refleksji u zapatrzonych jedynie w przeszłość sentymentalistów powielają pragmatycy – architekci, urbaniści planiści, tworzący wizje przyszłości w oderwaniu od realiów politycznych i społecznych”.
Jarosław Zieliński wręcz zastanawia się, czy ten symboliczny fragment przestrzeni nie został przeklęty przez los. „Jeśli tak, to przeklęci jesteśmy także my, jako naród, ponieważ w znacznym stopniu ponosimy za to winę i wygląda na to, że nie potrafimy wyciągnąć wniosków z lekcji od wieków udzielanych nam przez historię”.
Książka „Plac. Warszawski plac Piłsudskiego jako zwierciadło losów i duchowej kondycji narodu” Jarosława Zielińskiego ukazała się nakładem wydawnictwa EKBIN.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/