Są w historii rzeczy wyraźnie obecne, czasem nazwane, ale nie „przepracowane”. Takim zjawiskiem, które istnieje, przebijało przez nachalną PRLowską propagandę, a przez lata - także dziś - tli się w świadomości (podświadomości?) i życiu milionów Polaków jest „poniemieckie”. I nie chodzi tylko o nieruchomości i przedmioty – chodzi o coś więcej, o zaklęte w tych rzeczach… - właśnie – co? Na to pytanie stara się odpowiedzieć w swojej książce Karolina Kusztyk.
Warstwa pierwsza: na tzw. Ziemiach Odzyskanych (później coraz częściej nazywanych „Zachodnimi”) „poniemieckie były domy, budynki użyteczności publicznej, fabryki, drogi, kościoły, cmentarze, a także przedmioty codziennego użytku: kredensy i szafy, stoły i krzesła, maszyny i narzędzia, naczynia i akcesoria kuchenne, ubrania, obrazy na ścianach i weki w piwnicach”. I koty, jeśli zostały, były „poniemieckie”, ale jak się okazuje - naprawdę! – tak jak w scenariuszu Andrzeja Mularczyka do „Samych swoich” lekceważyły protestancki etos pracy i nie łapały myszy (poniemieckich). „Pewna rolniczka z Mazur, wspominając plagę gryzoni z 1946 roku, pisała o ludziach, którzy robili na kotach interesy, przywożąc je z Polski centralnej i sprzedając po 200 złotych za sztukę” (kwintal pszenicy kosztował złotych pięćset; W „Samych swoich” kot kupowany przez bohatera – Pawlaka juniora – Witię to „żaden poniemiecki kot, coś pan, to kot z miasta Łodzi”).
Warstwa druga, już nie humorystyczno-anegdotyczna, najważniejsza: doświadczenie. „Doświadczenie życia wśród nie do końca oswojonego krajobrazu i poczucie, że z historią mojego miasta i okolic wiąże się jakiś wstydliwy sekret. /…/ My, potomkowie repatriantów i osadników, nie znamy innej ojczyzny. Nie pamiętamy wojny, ani wykorzenienia. A przecież wielka przeprowadzka jest ciągle obecna – trwa w rodzinnych opowieściach i anegdotach. W tym co mówili nasi rodzice i dziadkowie – otwarcie, półgębkiem albo między wierszami – i w tym, o czym zawzięcie milczeli. Historia o okładaniu sobie nowego życia na zrębach cudzego, na nie swoim, wciąż chce być opowiadana, jakby jeszcze nie wybrzmiała o niej cała prawda”. Czy „cała prawda” może kiedykolwiek wybrzmieć? Pewnie nie, ale autorka „Poniemieckiego” (pochodząca z Dolnego Śląska urodzona w 1977 roku germanistka, tłumaczka literatury) na drodze ku tej prawdzie idzie bardzo daleko zabierając w marsz czytelników.
Karolina Kuszyk analizuje „poniemieckość” obficie sięgając do najlepszych źródeł: wspomnień. Nakłada je oczywiście na historię przez duże H, bo przecież gdzieś na początku była nieufność i poczucie tymczasowości. Propaganda komunistyczna mówiła o słowiańskim prawie do Ziem Odzyskanych, a ludzie i tak wiedzieli swoje: Niemcy wrócą… Zbliża się III wojna światowa… - „jedna bomba atomowa i wrócimy my do Lwowa…” - do siebie. Na przełomie lat 40. i 50. wciąż jeszcze istniał problem mieszkań i domów jednorazowego użytku. W przywoływanych przez autorkę wspomnieniach Władysław Kordaczuk z dolnośląskiego Małuszowa mówił, że „najpierw zamieszkał na piętrze, bo bezpieczniej i rozleglejszy widok. Wypadło parę dachówek, dach zaczął przeciekać, nieprzyjemnie kapało na głowę. Przeprowadzał się więc do innego pokoju. Po jakimś czasie i tam zaczęło kapać, zajmował więc kolejny pokój. Po paru latach kapało już wszędzie, schodził na parter. Upłynęło jeszcze parę lat, dach obleciał, sufity zaczęły się walić, a Niemców ani widu ani słychu”.
Byli – stanowili większość – również tacy, którzy, wypędzeni z Kresów starali się jednak przyjąć to co dawał im los jako swoje. Ich domy można było poznać po umytych oknach, firankach i kwitach na parapetach. Ale także ich uwierało poczucie bycia „nie u siebie”, świadomość jakiejś tymczasowości, bycia na „pograniczu” nie tylko w sensie geograficznym ale i czasowym. Jak to jest przez dużą część życia tak się czuć? Czym są „poniemieckie” rzeczy i przestrzeń?
Jest w książce także rozdział o wyprawach na szaber, a poszukiwaniu poniemieckich skarbów (i legendach ich dotyczących), o zmianach nazw miejscowości, placów i ulic – słowach opisujących tę samą i jednocześnie nie tę samą przestrzeń.
Karolina Kuszyk z empatią, wnikliwością i w wielu miejscach ciepłym poczuciem humoru (np.scena na przejeździe kolejowym w NRD, gdy w 1984 roku młodzi Polacy wychowani na „Czterech Pancernych i psie” słysząc słowo „halt!” odruchowo podnoszą ręce) stara się odpowiedzieć na pytania, nie stawiając kropki nad i, zachęcając czytelnika do własnych refleksji. „Poniemieckie” to opowieść „ponad czasem”, a właściwie tak można określić sedno literatury.
Książkę uzupełnia precyzyjna i bogata bibliografia oraz lista przepisów prawnych dotyczących majątków opuszczonych i poniemieckich, powojennych zmian nazw miejscowości oraz ochrony zabytków.
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.
Źródło: MHP