Trudno o temat bardziej wdzięczny dla autora powieści historycznych niż konfederacja barska. Skala i dramatyzm wydarzeń, wielość postaci, malowniczość – konie rżą, palba z krócic, szarże, Cudowny Obraz NMP rozświetlony błyskami klejnotów – czynią z wydarzeń lat 1768–1771 zagadnienie na miarę „Potopu”. Porównywalne jest też ich znaczenie dla późniejszych dziejów Polski. Konfederacja barska, choć nie sposób uznać jej za zwycięską, stworzyła pewien wzór zachowań insurekcyjnych, stanowiąc ogniwo między lokalnymi konfederacjami epoki RP szlacheckiej a XIX-wiecznymi powstaniami.
Historyk literatury może wręcz zadać sobie pytanie, jak to możliwe, że przypadki konfederatów nie stały się przedmiotem dziesiątków powieści, filmów, komiksów, seriali. Zdumiewający jest kontrast między żywą obecnością „wątków barskich” w świadomości i dziełach największych polskich romantyków („Konfederaci barscy” Adama Mickiewicza i cykl dramatów Juliusza Słowackiego, z „Księdzem Markiem” i „Snem srebrnym Salomei” na czele) a wiekiem XX. Drugie pokolenie romantyków sekundowało generacji wieszczów: Michał Czajkowski napisał przecież „Wernyhorę” w roku 1838, „Sen srebrny Salomei” powstał sześć lat później… W tym samym czasie „Pamiątki Soplicy”. Na pograniczu epok sytuuje się jeszcze trzytomowy „Uniwersał hetmański” Józefa Dzierzkowskiego (Lwów, 1857).
Potem zaś – cisza. A przynajmniej brak tekstów, które wywoływałyby powszechną dyskusję, kształtowały wyobraźnię zbiorową. Ta nieobecność prowokuje do refleksji nad przyczynami. Czyżby istniał zapis cenzury na opis zmagań z rosyjskimi żołdakami i intrygantem-ambasadorem? Jednak nie, istniały przecież liczne oficyny galicyjskie, zresztą „Uniwersał hetmański” Dzierzkowskiego ukazał się w Warszawie drukiem w roku 1913, dozvolon cenzuroi. Aż korci pytanie: czy temat nie pociągał samego Sienkiewicza? Czemu nie pociągnął tematu Wacław Gąsiorowski? Czy potencjalnych autorów paraliżowała świadomość dzieł stworzonych przez klasyków? Nawet świetna biografia Kazimierza Pułaskiego pióra Władysława Konopczyńskiego z roku 1931 oraz późniejsza o kilka lat „Konfederacja barska” nie sprowokowały żadnych nowych dokonań literackich.
Cisza ta trwała aż do drugiej dekady XXI wieku, kiedy w odstępie czterech lat ukazały się trzy tytuły fabularne, poświęcone konfederatom: najpierw frapujący postmodernistycznymi grami romans historyczny białoruskiej pisarki Ludmiły Rubleuskiej „Avantury Prancìša Vyrvìča, zdradnìka ì kanfedèrata” (Mińsk, 2017), ciekawy jako przykład rozszerzania się białoruskiej pamięci historycznej. Rok później pelplińskie Bernardinum wydało powieść Stanisława Załuskiego „Pozostał Bóg i honor”. I wreszcie dzieło z tych trzech najwybitniejsze: „Pułascy. Aut vincere, aut mori” prof. Wojciecha Kudyby, literaturoznawcy, poety i nowelisty, opublikowane przez PIW (na razie tom I).
Najnowsza książka o konfederatach barskich jest, jak na ewolucję powieści historycznej w Polsce i na świecie, bardzo tradycyjna w formie. Sylwetki głównych bohaterów – starosty wareckiego Józefa Pułaskiego, jego synów (w tym najsławniejszego, Kazimierza) i ich wybranek serca nakreślone są dość jednowymiarowo: bitni, uczciwi, pobożni, jeden Franciszek refleksyjny, niemal hamletyzujący, ale i jemu rozterki wywieje z głowy wicher pól bitewnych i miłość. Narracja toczy się gęsto, wydarzenia postępują po sobie zgodnie z ładem kalendarza, wszechwiedzący narrator nie szczędzi czasowników, zdecydowaną większość jednak informacji o tle epoki wkłada w usta bohaterów, zaskakujących nas czasem szczegółowością oracji. Od zerwania Józefa z konfederacją radomską, przez uprowadzenie bp. Kajetana Sołtyka, koliszczyznę i obronę naddnieprzańskich twierdz, aż po nieudaną próbę połączenia się z rebeliantami litewskimi doprowadzeni jesteśmy aż do klęski konfederatów pod Łomazami (15 września 1769), najmocniejszego niewątpliwie literacko obrazu tego tomu.
Ta tradycyjna forma nie jest ujmą, jeśli zamierzonym adresatem tomu są kilkunastolatkowie, którzy od powieści „płaszcza i szpady” oczekują właśnie tego rodzaju wzruszeń: bójki, szarży, strzału, wytrwałości w moskiewskiej ciemnicy i romantycznego uczucia, które może nabrać rumieńców za sprawą wspólnej kąpieli w rzece. Starsi czytelnicy mogą być trochę znużeni taką narracją. Docenią oni jednak szeroką panoramę Rzeczpospolitej siódmej dekady XVIII wieku, w której nie zabrakło ani biskupa Sołtyka, ani Maurycego Beniowskiego, ani młodego posła Józefa Wybickiego, wyrazistych (i wyemancypowanych!) postaci kobiecych, nawet drobnych oznak „ruchliwości społecznej”, która nabierze tempa ćwierć wieku później: towarzysz pocztowy, który ze sługi awansuje na współtowarzysza młodych Pułaskich, to zjawisko znamienne. Aż żal, że na bruku Długiej nie można ujrzeć Girolama Casanovy (nie sposób, skoro opuścił naszą stolicę już w 1766), że nie pojawia się więcej skrybów, jezuitów, kadetów Szkoły Rycerskiej: może spotkamy ich w drugim tomie?
Książka Wojciech Kudyby „Pułascy. Aut vincere, aut mori” (tom I) ukazała się nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego
Wojciech Stanisławski
Źródło: MHP