Łukasz Garbal, autor nowej biografii Melchiora Wańkowicza, pod hasłem tropienia fake newsów próbował zweryfikować uczciwość reporterską bohatera, a także prawdziwość jego opowieści o własnym życiu. Okazuje się, że Wańkowicz, pozostając mistrzem autopromocji, trzymał się faktów w większym stopniu, niż można było przypuszczać.
„Cała twórczość Wańkowicza była bowiem wielką autobiografią, którą chciał narzucić innym. Naturalna ludzka tendencja do kontrolowania własnego wizerunku uległa w jego przypadku wzmocnieniu, bo przez niemal całe długie życie sprzedawał biografię własnej rodziny jako produkt, mieszając rzeczywistość z fikcją, tworząc mity, które zwykliśmy uważać za fakty. Żył ze sprzedaży własnego życia jak jakiś Wielki Instagramer” - pisze autor biografii, usprawiedliwiając swój zamiar odnalezienia i sprostowania domniemanych Wańkowiczowskich fake newsów.
„Cała twórczość Wańkowicza była bowiem wielką autobiografią, którą chciał narzucić innym.”
„Wańkowicz. Życie na kraterze” to monumentalna, licząca ponad 700 stron opowieść o człowieku instytucji polskiego życia literackiego, reporterze i wydawcy. Był on jednym z ostatnich mistrzów kwiecistej staropolskiej gawędy, w której stylistyce mieściła się pewna przesada, a nawet naginanie faktów. Na pierwszy rzut oka Wańkowiczowskie opowieści o własnym życiu mogą się więc wydawać bardzo obiecującym polem do szukania przesady, przekłamań, przemilczeń. Tymczasem znaleziska Garbala są bardzo skromne - w tysiącach stron zapisanych przez jego bohatera wcale niełatwo znaleźć miejsca, w których wprowadza on czytelnika w błąd, zwłaszcza świadomie.
Wręcz przeciwnie - jak przyznaje Garbal - cechą Wańkowicza była umiejętność dostrzegania racji obu stron. Często pakował się przez to w kłopoty, robił sobie wrogów, ponieważ był organicznie niezdolny do postrzegania świata jedynie w czerni i bieli. Widać to już we wczesnych „Szczenięcych latach”, gdzie opisywał dzieciństwo i młodość w szlacheckim dworze na dzisiejszej Białorusi. „Życia dawnego nie ma. Musiało odejść. Rozumiem. Ale żal” – pisał. Przy całej nostalgii, jaką w Wańkowiczu wzbudzał tamten świat, gdzie przechowały się jeszcze układy wręcz feudalne, nie pomija jednak kosztów tej ziemiańskiej arkadii ponoszonych przez chłopów, widzi, jak niesprawiedliwy, demoralizujący był tamtejszy układ sił między ziemiaństwem a poddanymi, jak narastające przez wieki nierówności społeczne pchały tamten świat w przepaść rewolucji. Wańkowicz zadbał, aby razem ze „Szczenięcymi latami” ukazał się jego reportaż ze Związku Radzieckiego „Opierzona rewolucja”, w którym z ogromną dozą dobrej woli i pewnego rodzaju naiwnością usiłował uwydatnić dobre strony wprowadzonych przez rewolucję porządków. Wańkowicz miał wszelkie dane, aby - podobnie jak większość przedstawicieli klasy społecznej, z której się wywodził - zakonserwować się poczuciu żalu za czasami minionej świetności, on jednak, ku zgrozie części rodziny, potrafił wyjść poza sentymenty przeszłości.
W wolnej Polsce, na początku lat 20., Wańkowicz został cenzorem, którego to faktu nie eksponował specjalnie w opowieściach o sobie. Jako naczelnik Wydziału Prasowego MSW pisarz nie kontrolował jednak bieżących prac cenzury, tylko koordynował tworzenie przepisów regulujących jej działalność. „Chyba jednak później wstydził się tego epizodu, bo bardzo drobiazgowo (a nie do końca wiarygodnie) wyjaśniał, że przez cały okres jego urzędowania przez jego ręce nie przeszła ani jedna sprawa konfiskaty, a aspekt karny był formalną kompetencją urzędów wojewódzkich”. Po rezygnacji z pracy w MSW przez resztę życia Wańkowicz stał po drugiej stronie - w latach 30., choć cieszył się dużą swobodą twórczą i popularnością, stykał się z cenzurą prewencyjną i represjami ze strony władz sanacyjnych, w czasie wojny doświadczył zakazów druku ze strony rządu generała Sikorskiego, a w starciach z cenzurą PRL-owska rozwinął szeroko podziwiane strategie.
Wańkowicz był związany z liberalnym odłamem ekipy sanacyjnej, co wynikało z młodzieńczych przyjaźni i działalności konspiracyjnej przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości. Po przewrocie majowym miał szansę na karierę w polityce, jednak zrezygnował z podążania tą drogą. „Nie uznawał się za głosiciela jedynej prawdy, a przecież to właśnie stanowi sens partyjnego myślenia. Prawdę uważał za zależną od punktu widzenia, jak w tej Lafontainowskiej karafce - kto patrzy na nią z tej strony, widzi, że światło załamuje się na fioletowo, a kto z tamtej - na czerwono” - pisze Garbal. Wańkowicz wybrał drogę bycia reporterem, wydawcą i publicystą. Uważany nawet niekiedy za sanacyjnego propagandystę, potrafił nawet w pochwalnej „Sztafecie” (1939), w której opiewał wielki infrastrukturalny projekt budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego, wskazywać na zaniechania i błędy, dotyczące przede wszystkim polityki społecznej państwa.
„Żył ze sprzedaży własnego życia jak jakiś Wielki Instagramer.”
Garbal opisuje także Wańkowicza - człowieka reklamy. Jej znaczenie rozumiał od wczesnej młodości jako właściciel przedwojennego wydawnictwa Rój inwestował w reklamę zdecydowanie więcej niż pozostali wydawcy. Rój niemal zbankrutował, bo środki przeznaczone na reklamę były osiem razy większe od pieniędzy na produkcję książki. W latach 30. Wańkowicz został dyrektorem Biura Propagandy Konsumpcji Cukru przy Radzie Naczelnej Polskiego Przemysłu Cukrowniczego. Działo się to w czasach, gdy Wielki Kryzys ograniczył możliwość sprzedawania polskiego cukru za granicę. Garbal dotarł w Poznaniu do archiwum, gdzie przechowywany jest „Plan uzależnienia Polaków od cukru” autorstwa Melchiora Wańkowicza. Wcale nie jest pewne, że to sam Wańkowicz wymyślił słynny slogan „cukier krzepi”, ale na pewno go wylansował. W Wańkowiczowskich kampaniach cukier reklamowano jako dobre źródło kalorii, przydatne dla sportowców, uczniów, dzieci. Spekulowano, że cukier jest bardziej opłacalny niż np. słonina, bo ma więcej kalorii za tę samą cenę. Jednak złowrogo brzmiący plan uzależnienia Polaków od cukru powstawał w czasach, gdy wiedza o jego szkodliwości nie była powszechna. Intencją Wańkowicza było nie tyle uzależnienie Polaków od szkodliwej substancji, ile ratowanie polskich cukrowni.
Jedną z bohaterek książki Garbala jest Zofia Wańkowiczowa. W opowieściach męża występuje jako Królik i jest uosobieniem delikatności i czułości, kobietą całkowicie skupioną na prowadzeniu domu i wychowywaniu córeczek. Jak pisze Garbal, ten protekcjonalny obraz nie odpowiada rzeczywistości. W młodości Zofia zaangażowana była w konspirację, przemycała broń i dokumenty. W niepodległej Polsce pracowała jako redaktorka w „Bluszczu”, pisywała do „Gazety Polskiej”, współtworzyła budżet domowy tłumaczeniami książek sensacyjnych i romansów. Cały czas wspierała dziennikarskie prace męża, podczas okupacji dokonywała cudów, żeby ocalić wydawnictwo i maszynopisy męża, po śmierci córki Krysi w powstaniu przez wiele miesięcy samotnie szukała jej ciała. Gdy podczas próby osiedlenia się w USA Wańkowiczowie znaleźli się w trudnej sytuacji finansowej, to niemłoda już wtedy Zofia podjęła zbyt ciężką dla siebie pracę jako pomoc domowa. Na pewno Wańkowicz w swoich książkach nie oddał żonie sprawiedliwości, jednak trudno to uznać za lansowanie nieprawdy, obraz Zofii Wańkowiczowej oglądany z zewnątrz mógł, a nawet musiał być inny od spostrzeżeń męża.
Garbal nie znajduje natomiast dowodów na romans Zofii Wańkowiczowej z przyjacielem Melchiora Tadeuszem Lechnickim, który podobno omal nie doprowadził do rozpadu małżeństwa. Plotki o ich romansie wyklucza, zdaniem Garbala, późniejsze, pełne szacunku i życzliwości zachowanie Wańkowicza wobec przyjaciela. Równie dobrze jednak Melchior mógł się zdobyć na wspaniałomyślność i całą sprawę puścić w niepamięć. I wygląda na to, że właśnie tak zrobił. Asystentka Wańkowicza Aleksandra Ziółkowska-Boehm w roku 2010 opublikowała notatki szefa, które jej wręczył ze słowami „zrobisz z tym, co zechcesz". Nie pozostawiają one wątpliwości, że Zofia żyła z kochankiem prawie rok, do męża powróciła dla dobra rodziny i dzieci, co postrzegała jako ciężką ofiarę i otwarcie żałowała tamtego związku. „Nie ma ani jednej niedzieli bez szlochów" - wspomina Wańkowicz dodając, że „ponurości po rozstaniu z Lechnickim" ciągnęły się aż do wojny.
Na pewno rodzina Wańkowiczów nie była tak idealna, jak można wnioskować z lektury „Ziela na kraterze”. Obserwatorzy zauważali, że Melchior był trudnym partnerem nie tylko jako zdeklarowany pracoholik, bywał także szorstki, uznający tylko własne racje. Wymarzony Domeczek na Żoliborzu w praktyce okazał się zbyt drogi dla rodziny, która w latach 30. musiała go wynająć i zamieszkać w skromniejszym mieszkaniu. Starsza córka Krysia, która zginęła w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego, miała szczególnie trudny kontakt z ojcem, po którym odziedziczyła samodzielność i upór. Tego wszystkiego nie znajdziemy w idealnym obrazie życia rodzinnego z „Ziela na kraterze”, które jednak jest dziełem wyrażającym prawdę na temat przedwojennego życia Wańkowiczów, choć nie całą i przeciągniętą przez filtr nostalgii.
Garbal wykonał tytaniczną pracę, buszując po archiwach, aby sprawdzić prawdomówność swojego bohatera. Efekty kwerendy w wielu wypadkach potwierdzają, że Wańkowicz rzadko zmyślał. W Centralnym Archiwum Wojskowym Garbal znalazł na przykład wyblakłe, ołówkowe notatki z wydarzeń na Białorusi w 1918 roku, które potwierdza opowieści Wańkowicza o tym, że został postawiony przed sądem i skazany na śmierć za „bunt wojskowy”. Chodziło o rozbrojenie polskich oddziałów i oddanie się pod komendę Niemcom, czego Wańkowicz odmówił. Doraźnie przed egzekucją uratowała go grypa, potem stanął przed sądem, gdzie mówił o hipokryzji dowództwa Korpusu Polskiego i szkodach, jakie wynikły z decyzji o oddaniu Niemcom zgromadzonej broni, i został uniewinniony. Zadziwiająco często nieprawdopodobne przygody opisywane przez Wańkowicza są najzupełniej prawdziwe.
„Romans Wańkowicza z fikcją” - tak Garbal określa metodę dziennikarską, którą Wańkowicz rozwinął po II wojnie światowej, już po wydaniu monumentalnego reportażu o bitwie pod Monte Cassino. W „Hubalczykach” pewna doza fikcji miała zagwarantować, że żyjący bohaterowie nie zostaną rozpoznani przez władze PRL. Potem dziennikarz zaczął stopniowo odchodzić od klasycznego reportażu w stronę czegoś pośredniego - nie zupełnej fikcji, ale opowieści opartych na faktach, w których białe plamy na mapie czyichś losów wypełniał swoja wyobraźnią. Jak pisze Garbal, wynikało to także z tego, że po wojnie, oddalony od kraju, nie mógł sprawdzić niektórych faktów. „Uzupełniał zatem te białe plamy w losach jednych losami innych - licząc, że w ten sposób pokaże typowość polskich dziejów. W typowości ginęło jednak czasem bogactwo indywidualnych losów” - pisze Garbal, trudno to jednak nazwać szerzeniem fake newsów.
Książkę „Wańkowicz. Życie na kraterze” Łukasza Garbala opublikowało wydawnictwo Czarne. (PAP)
Agata Szwedowicz
aszw/ miś/