„My, szarzy mieszkańcy Warszawy, my wszyscy, którzy kochamy Warszawę, chcemy, aby była ona może nawet skromniejsza od innych stolic i grodów świata, ale żeby była naszą Warszawą” – pisano w „Gazecie Ludowej” z 1945 r. Dziś ten i wiele innych głosów sprzeciwu wobec odbudowy miasta według wzorów sowieckich jest niemal zupełnie zapomnianych.
Varsavianista Artur Bojarski od wielu lat bada historię odbudowy stolicy po zniszczeniach wojennych. Szczególnie wnikliwie przyglądał się działalności Biura Odbudowy Stolicy. Wnioskiem z jego badań jest stwierdzenie, że po 1945 r. Warszawa nie została odbudowana, lecz zbudowana na nowo w oparciu o założenie radykalnego zerwania z przeszłością.
„Wciąż chcę widzieć fragmenty tamtej Warszawy, jej pojedyncze kamienice czy gmachy, które mogłyby ją dzisiaj urozmaicać i ozdabiać. Ale ich nie ma” – zauważa autor, porównując współczesną stolicę z miastem sprzed katastrofy II wojny. Zdaniem Bojarskiego dzieło zniszczenia Niemców nie przekreślało możliwości odbudowy miasta w klasycznej formie. Realizacji tej wizji sprzyjała też niedokładność niemieckiej machiny. Wbrew rozkazom o całkowitym zrównaniu miasta z ziemią – zachowało się wiele tylko częściowo zniszczonych kamienic i budynków publicznych. „Gdyby była wola zachowania tego, co w roku 1945 ocalało lub nadawało się do odbudowy, przynajmniej jakąś część przedwojennej Warszawy moglibyśmy odzyskać, tamtej Warszawy, niepowtarzalnej w skali całego kraju i jego historii” – podkreśla autor i pisze, że kres dawnej nastąpił po 1945 r., gdy „całkiem świadomie zamierzano uczynić z Warszawy sztuczny dwór niemający nic wspólnego z naturalnym rozwojem, jaki przechodziła przez setki lat”. Metoda „doburzania” miasta nie była zresztą jedyną stosowaną w celu zerwania ciągłości historycznej.
O ideologicznym charakterze „odbudowy” świadczy nie tylko niszczenie budowli, lecz i „wybiórcze” wyburzanie przede wszystkim tych kojarzonych z najbardziej „mieszczańskim” okresem dziejów, a więc latami 1850–1914. Przyszli architekci BOS już w latach trzydziestych wyrażali pogardę wobec budowanych wówczas wielkich kamienic i siedzib fabrykantów. Już wtedy skuwano elewacje, nadając im gładką, modernistyczną formę. Ci sami architekci „po roku 1945 dostrzegli bardzo wyraźnie swoje pięć minut i z werwą przystąpili do realizacji już gotowych rewolucyjnych planów […]”. Co ciekawe, już pod koniec 1944 r., gdy po praskiej stronie Wisły nieznana była skala zniszczeń, komunistyczni decydenci podkreślali konieczność wykorzystania zniszczeń „w kierunku ogólnego uzdrowienia miasta”.
Programowo deklarowano odcięcie się od potrzeb i dążeń mieszkańców. „Zleceniodawcą naszym jest cały naród, nie należy jednak zupełnie ściśle stosować się do głosów społeczeństwa, które chce widzieć Warszawę ściśle taką, jak przed r. 1939” – zaznaczał jeden z czołowych architektów BOS, Jan Zachwatowicz. Nie był on jednak najbardziej radykalnym urbanistą. Postulował odbudowę „dzielnicy historycznej” ciągnącej się od Nowego Miasta aż po Belweder. Był też zwolennikiem odbudowy Zamku Królewskiego oraz pałaców Saskiego i Brühla. W jego otoczeniu ukształtowało się pojęcie „Warszawy stanisławowskiej”, niemal zupełnie wolnej od późniejszych „naleciałości kapitalistycznych”. Jak przypomina Bojarski, tę dyrektywę polityczną realizowano jeszcze w latach sześćdziesiątych, gdy zdecydowano o wyburzeniu niemal nienaruszonych ruin pałacu Kronenberga.
Radykalni zwolennicy modernizacji mieli wsparcie propagandy. „Warszawskie kamienice czynszowe budowano z winy burżuazji. Klasa ta według publicystów była zachłanna finansowo, bezideowa i egoistyczna. Te cechy warszawskiego kamienicznika miały być maskowane przez bogaty eklektyczny detal architektoniczny gmachów przez nich budowanych” – opisuje autor. Redakcja „Życia Warszawy”, jednej z najważniejszych gazet reżimu, wprost deklarowała, że celem przebudowy jest wymiana gęstej zabudowy miejskiej na luźną zabudowę blokową, przeznaczoną dla „ludu pracującego”. Nieco mniej mówiono o prowadzonej przez władze operacji wymiany ludności miasta. Mieszkańców zachęcano lub wręcz przymuszano do wyjazdu na „ziemie odzyskane”.
Co ciekawe, najbardziej modernistycznym eksperymentom BOS odpór dawali również niektórzy najważniejsi dygnitarze komunistyczni. Ich gusty były zdecydowanie bardziej „konserwatywne” niż radykalnych architektów nienawidzących mieszczańskich przyzwyczajeń. Udało się więc zapobiec realizacji tak skrajnych pomysłów jak pozbawienie Powiśla zabudowy mieszkalnej i uczynienie z niego wielkiego parku. Narzucenie doktryny socrealizmu oznaczało też szybkie pożegnanie się z modernistycznymi koncepcjami budowy Warszawy w duchu Le Corbusiera. Marzenia lewicowych intelektualistów z BOS pokrzyżowała także powojenna bieda. Wydatki na szybką budowę sięgały zdaniem kierownictwa BOS w 1946 r. 3,3 mld zł. Biuro otrzymało jednak kwotę niemal trzykrotnie mniejszą.
Odpór propagandzie o konieczności zerwania z przeszłością próbowały dawać ostatnie w miarę niezależne tytuły prasowe, głównie związana z mikołajczykowskim PSL „Gazeta Ludowa”. „Podobno w ciągu roku podbite Niemcy wyremontowały 234 tysiące izb w Berlinie. Warszawa odbudowała tylko 28 tys. izb. U nas tempa nie widać…” – pisano w artykule z końca 1946 r.
Artur Bojarski podkreśla, że polityka urbanistyczna komunistów nie była na tyle skuteczna, aby dziś niemożliwe było odtworzenie niektórych fragmentów dawnej Warszawy. W ostatnich latach pieczołowicie odtworzono np. mieszczańskie elewacje wielu kamienic „zmodernizowanych” przez BOS i dewastowanych w kolejnych latach. Kolejnym ważnym krokiem w rzeczywistej i spóźnionej odbudowie musi być zrekonstruowanie najważniejszych pałaców – Badenich, Karasia, Saskiego i Brühla.
Michał Szukała (PAP)