Minęło 170 lat, odkąd Niemiec Carl Wedel otworzył w Warszawie przy Miodowej cukiernię. Jego „zupełnie nowy i szczególny utwór” także za sprawą zdolnych potomków protoplasty doprowadził do potęgi oraz prestiżu marki.
Kolejne pokolenia Wedlów - Polacy z wyboru – przetrwały zawieruchy historii i dopiero komuniści zagrabili dzieło ich życia. Słodka marka jednak przetrwała.
Już w 1859 r. smakołyki Wedla można było kupić poza Warszawą: w Częstochowie, Lublinie, Piotrkowie, a nawet poza Kongresówką. A następcy Carla, Emil i Jan Wedlowie, zmienili warszawską cukiernię w fabrykę i osiągnęli sukces – ich produkty stały się dla Polaków synonimem znakomitego smaku. Stopniowo wrastali w nadwiślański pejzaż, angażując się sercem oraz majątkiem w polskie sprawy – pisze autor książki Łukasz Garbal.
Wedlowie byli polskimi patriotami. Gdy Rosjanie wydawali propagandowy „Dziennik Warszawski” – tubę szefa cenzury – Wedlowie nie wykupili w gazecie ogłoszenia, choć dbali o promocję.
Emil Wedel opatrywał własnym podpisem każdą tabliczkę czekolady. Wyroby były bowiem tak cenione, że na rynku pojawiały się falsyfikaty, stąd pomysł autografów właściciela.
Z czasem właśnie podpis „E.Wedel” staje się znakiem rozpoznawczym marki. Nawet dziś funkcjonuje jako jej logo. Fabryka Czekolady E.Wedel nadal działa też przy ul.Zamoyskiego w Warszawie. Tyle że nie jest rodzinną firmą.
Rozmach rodzinnego przedsięwzięcia widoczny był zwłaszcza za czasów Jana Wedla. Fabryka kupiła wówczas samolot typu RWD-13, który transportował słodkie wyroby na polskie wybrzeże, promując markę.
Wykorzystywano i inne ciekawe metody reklamy. Wprowadzono pierwszą w Polsce maszynę wendingową przy wejściu do Parku Skaryszewskiego czy udzielano w prasie sponsorowanych wywiadów, przekonując: „Czekolada Wedla to idealne połączenie wzmacniającego mózg cukru i odżywczego kakao”.
Firma dbała też o dostawców surowca. Latem 1919 r. sprowadzano z Ameryki Południowej odmianę ziaren kakaowca Arriba Nacional o intensywnym smaku i aromacie karmelu, kwiatów oraz owoców, uprawianą w Ekwadorze, Panamie i Peru.
Powszechna Wystawa Krajowa w Poznaniu przyniosła dodatkowy rozgłos: we wrześniu 1929 r. Wedel zdobył wielki złoty medal oraz Grand Prix, dzięki czemu firma stała się jednym z klejnotów koronnych II RP, szczycącej się dorobkiem z okazji dziesięciolecia niepodległości – czytamy.
Polacy pokochali Wedla. Zwłaszcza że rodzina dbała o estetykę kawiarni, elegancję lokali i jakość wyrobów.
Przed wojną rodzi się też hit - ptasie mleczko. Stało się to, gdy Jan Wedel wrócił w latach trzydziestych z podróży zagranicznych pod wrażeniem produktu, który zainspirował go do stworzenia mlecznej pianki o smaku waniliowym oblanej czekoladą. Przysmak zarejestrowano w urzędzie patentowym w 1936 r.
Niestety II wojna światowa zmienia wszystko. Wedlowski samolot pilotowany przez 27-letnią ochotniczkę Stefanię Wojtulanis wykonuje we wrześniu 1939 r. loty łącznikowe dla Eskadry Sztabowej Dowództwa Lotnictw. Dyrekcja fabryki gromadzi zaś zapasy ziarna, by produkować czekoladę dla armii i ludności.
Już 7 września produkcja stanęła – niemieckie naloty na Warszawę były zbyt intensywne. Bombardowania niszczą też sklepy, a część fachowców zostaje zmobilizowana. Mimo kłopotów Wedel przekazuje pieniądze m.in. na dożywianie bezdomnych Pragi i Grochowa.
Siostrzeńcy Wedla walczą na froncie. Franciszek Whitehead przeszedł szlak bojowy z Dywizją Pancerną Maczka, a Alfred służył m.in. w Mazowieckiej Brygadzie Kawalerii, a potem był cichociemnym. Karol – w szeregach Armii Łódź, a George – m.in. w brytyjskim Zarządzie Operacji Specjalnych.
Jan Wedel wspiera konspirację, dotując Armię Krajową czy ukrywając jeńców. Pomaga także m.in. dzieciom Korczaka. W fabryce konspirowano, a właściciel firmy odmawiał podpisania volkslisty.
Powstanie Warszawskie w ciągu zaledwie dwóch dni przyniosło śmierć sześciorga z rodu Wedlów. Po jego kapitulacji Jan został aresztowany i wysłany do obozu w Pruszkowie. Pracownicy fabryki natomiast roztropnie zamurowali część wyrobów, uniemożliwiając Niemcom ich rozgrabienie.
Czekolada uratowała nawet cenne obrazy i chcącego je ocalić Jerzego Waldorffa. Wspominał o tym sam krytyk, który powiedział grożącemu mu bronią Niemcowi, że „jeśli portretów przodków Wedla nie wywiezie, to Wedel przestanie dla Niemców robić czekoladę”. Żołnierz zmiękł i dzieła uratowano.
Niestety we wrześniu 1944 r. to, czego nie udało się zrabować niemieckim wojskom, rozkrada armia sowiecka.
Do 1949 r. Fabryka Czekolady oraz sklepy firmowe stanowiły własność rodziny Wedlów. Jan Wedel pracował w fabryce jako doradca. Jednak został wyrzucony i zabroniono mu wstępu na jej teren. W 1949 r. nazwa fabryki zmienia się na Zakłady Przemysłu Cukierniczego im. 22 lipca, dawniej E.Wedel.
Polacy jednak nie dali się oszukać. Nazwa nigdy się nie przyjęła. W 1957 r. zresztą Jan Wedel zaskarżył wykorzystanie nazwy firmy (i nazwiska ojca) i wygrał proces w Trybunale Handlowym w Hadze. Dostał odszkodowanie. Zmarł w 1960 r. Tu opowieść Łukasza Garbala się kończy, choć – jak zaznacza – krewni Wedlów mają nadal wiele do opowiedzenia.
Ewa Łosińska
Źródło: MHP