Dlaczego 42-letni oficer – as polskiego wywiadu - zginął pod Monte Cassino? Co robił w szeregach korpusu zdobywającego wzgórze? O tym, jak trafił na front – zresztą z własnej woli – opowiada dziennikarz i historyk, który specjalizuje się w reportażach pokazujących dzieje jednostek na tle burzliwej polskiej historii. A losy majora doskonale się do tego nadają.
Jan Henryk Żychoń pochodzący z podkrakowskiej Skawiny został na emigracji niesłusznie posądzony o współpracę z Abwehrą, czyli o zdradę. Choć proces, który odbył się w czasie wojny w Londynie, oskarżeń nie potwierdził, oficer nie był zadowolony z jego wyniku. Postanowił zrezygnować z kariery w wywiadzie i zgłosił się na front.
Anglicy, z którymi znakomicie współpracował, nadali mu na pożegnanie Order Imperium Brytyjskiego. Ale to nie ocaliło mu życia. Niesprawiedliwe oskarżenia polskich „kolegów po fachu” doprowadziły go pod Monte Cassino.
Żychoń już jako 14-latek uciekł z domu, by zgłosić się do biura werbunkowego przyszłych legionistów przy krakowskich Oleandrach. Na wymarsz kadrówki spóźnił się jednak o dwa dni. Dostaje się ostatecznie do służby pomocniczej, choć wcześniej odesłano go do domu ze względu na zbyt młody wiek.
Wkrótce działał w Polskiej Organizacji Wojskowej. Brał udział w rozbrajaniu zaborców, a do wywiadu trafił, nim skończył 20 lat.
Jego kariera rozwijała się znakomicie. Zasłużył się m.in. podczas Powstań Śląskich, a potem pracował w słynnej „Dwójce” także na Górnym Śląsku.
Awansował i już jako kapitan trafił na trudną placówkę do Gdańska. Wkrótce kierowana przez niego żelazną ręką polska ekspozytura wywiadu zaczęła odnosić sukcesy.
Niemcy postrzegali go jako groźnego przeciwnika, ale mimo to w 1929 r. w Gdańsku było zbyt niebezpiecznie, mnożyły się napaści na Polaków, więc polską ekspozyturę zamknięto. Żychoń musiał wycofać się do Bydgoszczy.
Nie złożył jednak broni. Zdołał przekonać przełożonych, by zdecydowali o reorganizacji wywiadu na Niemcy. A jego pomysły przynosiły efekty. Lata trzydzieste były pasmem sukcesów oficera – pisze autor książki.
Ekipa Żychonia rozpracowywała zdrajców, walczyła o cenne informacje i „doceniała” zagrożenie, jakie niósł z sobą dla Polski Hitler. Wraz z jego dojściem do władzy szpiegowanie w Niemczech było coraz trudniejsze.
Za to dzięki pomysłowości Żychonia udawały się nawet brawurowe akcje. Na przykład włamania do niemieckich pociągów towarowych, kopiowanie ważnej korespondencji czy kradzieże przewożonego sprzętu – jak maski gazowe, mundury i sprzęt optyczny. Było to możliwe dzięki współpracy zwerbowanych wcześniej kolejarzy.
Co ciekawe, Niemcy długo nie sądzili, by Polacy wykradali im korespondencję, bo „byłoby to niezgodne z honorem funkcjonariuszy poczty”.
Kradzieże dokumentów z pociągów – czyli akcja „Ciotka”, przemianowana potem na „Wózek” – była największym sukcesem bydgoskiej ekspozytury.
Gwiazda wywiadu – mjr Żychoń – miała jednak także słabostki. Lubiła piękne kobiety i mocne trunki, a pod wpływem alkoholu –demonstrowała skłonność do burd. W dodatku lubiła kpić i z podwładnych, i z przełożonych. Nic dziwnego, że przeciwników zdolnego szpiega przybywało.
Gdy wybuchła wojna, ludzie Żychonia zajmujący się obserwowaniem wojsk niemieckich stali się zbędni. Inni też przecież widzieli ruchy wojsk i spadające bomby. Żychoń wyjeżdża do Włocławka.
Piątego dnia wojny dostał rozkaz, by kierować się do Brześcia nad Bugiem. Atak Sowietów na Polskę wymusza kolejną „przeprowadzkę”. 18 września oficer przekracza rumuńską granicę.
Już w październiku rusza z misją do Paryża. Gen. Sikorski nie pała jednak miłością do „sanacyjnych” przywódców Oddziału II, którym podlega major.
We Francji oficer doświadcza intryg, polskiego piekła emigracji. Kierownictwo wywiadu na początku nie korzysta z talentów majora. Ale los i działania wojenne mu sprzyjają – Francuzi proszą Sikorskiego o oddelegowanie do współpracy z nimi doświadczonych oficerów. Wśród nich - Żychonia.
Gdy po ataku niemieckim Francuzi podpisywali kapitulację, Żychoń zdołał dostać się już na statek płynący do Afryki Północnej. Pomogły mu francuskie służby specjalne. Także dlatego, że był poszukiwany przez Niemców.
Na pełnym morzu Żychoń wymusił na kapitanie zmianę kursu na Wyspy Brytyjskie. Tam szybko nawiązuje kontakty z angielskimi służbami specjalnymi.
Skąd zatem wzięły się niesprawiedliwe oskarżenia pod adresem asa wywiadu? Nie tylko z powodu zawiści ludzkiej. Mimo iż podczas likwidacji ekspozytury bydgoskiej major nakazał zniszczyć dokumenty, Niemcy zdołali dotrzeć do agentów Żychonia. Nie wiadomo, jak dokładnie przejęli część archiwum „Dwójki”. Jednak akta przetrwały, za co w ostatecznym rozrachunku odpowiedzialność ponosił Żychoń.
Niemcy wiedzieli oczywiście, że nigdy nie zdradził swej ojczyzny. Gdy szykowali się do inwazji na Wyspy Brytyjskie, sporządzili listę osób, które należy pojmać zaraz po zajęciu Anglii. Spis liczył ok. 3 tys. nazwisk. Obok de Gaulle’a czy Churchilla był na niej mjr Żychoń.
Oficer zginął pod Monte Cassino, ale UB nie uwierzył w jego śmierć i szukał go jeszcze po wojnie. Sądzono, że wrócił do kraju jako szpieg „angloamerykański”. To również przyczynek do obrazu dramatycznych polskich dziejów.
Ewa Łosińska
Źródło: MHP