„Ze wszystkich stron otaczała ich ciemność. Nie taka zwyczajna, jaka panuje w pokoju po zgaszeniu światła rozpraszana blaskiem zegarka czy telefonu. Nie, to była ciemność totalna, niedająca się przeniknąć, odmawiająca oswojenia, dławiąca i oplatająca człowieka” – czytamy.
Kanały były śmiertelną pułapką, ale również szansą na ocalenie. To właśnie w nich, w czasie Powstania Warszawskiego, toczyła się podziemna wojna. To właśnie nimi m.in. łączniczki AK przeciskały się, niosąc meldunki, dzięki którym grupy szturmowe zyskiwały przewagę zaskoczenia. Również podziemną drogą odbywały się przejścia powstańczych oddziałów. Podczas legendarnej ewakuacji ze Starówki kanałami udało się uciec ponad 1300 powstańcom.
Kanałami odbywała się także ewakuacja rannych. Jednym z najtrudniejszych zadań kierujących ewakuacją była selekcja rannych – nie każdy był przecież w stanie nimi przejść. Jak pisze Sebastian Pawlina, „wszyscy wiedzieli, jaki los czeka rannych. Pamiętali, co dopiero stało się na Woli i Ochocie, gdzie wymordowano pacjentów i pracowników w niemal każdym szpitalu. Tymczasem nie mogli zabrać wszystkich. Przede wszystkim nie wolno im było. Rozkazy, jakie otrzymali, jasno stwierdzały, że przeprowadzić do Śródmieścia wolno jedynie tych rannych, którzy będą w stanie wejść do ciemnego tunelu i pójść nim z niewielką pomocą. Absolutnie wykluczone było zabieranie ciężko rannych, którzy nie byli w stanie samodzielnie stać. Odpadali wszyscy mający urazy nogi. Należało brać też pod uwagę, że taki ranny, jeśli padnie gdzieś po drodze, będzie jedynie utrudniał przemarsz pozostałym, którzy będą się o niego potykać, a w końcu chodzić po nim. Lekarze i sanitariuszki zostali zmuszeni do wydania wyroku na dziesiątki, setki swoich podopiecznych.
Gdy Powstanie upadło, kanały stały się dla walczącej Warszawy ostatnią drogą ucieczki, a dla wielu wręcz miejscem wiecznego spoczynku. Zejścia do kanału bali się wszyscy. Polacy nie mieli wyboru, znajdowali więc w sobie odwagę. Niemcy natomiast kanałów się bali. „W zasadzie do samego końca powstania nie odważyli się zejść do nich i na dole podjąć walki z powstańcami. A może tylko doszli do wniosku, że mogą prowadzić tę wojnę innymi metodami – trudno stwierdzić. Faktem jest, że dysponując planami kanałów oraz mając do dyspozycji pracowników miejskiej kanalizacji, próbowali zamykać poszczególne odcinki, odbierając tym samym Polakom możliwość korzystania z nich” – wskazuje autor. Ponad 20 lat po wojnie Stanisław Ruskowski, inżynier, wspominał, że pracownicy wodociągów co prawda wykonywali niemieckie polecenia, lecz albo zupełnie odwrotnie, albo tak, aby szkody były minimalne.
Niemcy także odwoływali się do innych metod – wieszali granaty przy włazach i wrzucali je do środka, wrzucali w dół żelastwo i worki, aby przynajmniej na kilka godzin zablokować tunel, a także zabijali wycieńczonych podziemną wędrówką powstańców i cywilnych uciekinierów.
W trakcie wędrówek kanałami odnajdywano ludzi, którzy w nich żyli. Byli to zarówno Polacy, jak i ukrywający się po likwidacji getta Żydzi. Dowiadujemy się o tym m.in. z relacji Bogusława Kamoli: „Ponieważ kanał ma kształt podkowy, w związku z tym w zagięciach łuków pokładli [oni] podkłady, deski czy zbrojenie. Oparli to nad wodą, nad ściekami kanałowymi i na [tych] pomostach po prostu żyli. Ponad rok czasu. Mieli zorganizowaną żywność. Wodę łapali ze ścieków ulicznych. Jak [padał] deszcz, to oni [tę] wodę łapali, filtrowali przez szmaty i mieli [co pić]. Myśmy się na nich natknęli. Tam było chyba z ośmiu mężczyzn. Dwaj z nich służyli później w naszych oddziałach na Żoliborzu. […] Oni ciekawie zbudowali swoją siedzibę w kanale między dwoma odnogami. [Jeśli] ktoś szedł z jednej strony, to oni mieli szansę ucieczki do bocznego kanału i odwrotnie z przeciwnej strony uciekali w bok. Ponieważ myśmy zobaczyli, że jest pomost, że tam [na pewno] mieszkają ludzie, zaczęliśmy wołać, kto to jest. Wiadomo, że nie Niemcy, że ktoś tam się ukrywa. [To byli Żydzi]. Oni wtedy do nas wyszli”.
Również inne relacje potwierdzają, że cześć z tych „jaskiniowców”, po otrzymaniu propozycji przejścia na Żoliborz, korzystała z niej. Reszta jednak wolała zostać pod ziemią, ponieważ czuła się tam bezpiecznie.
Jak zauważa autor, „gdyby nie kanały, bilans strat byłby zapewne wyższy. Wobec 150 000 – 200 000 ofiar te dodatkowe kilka tysięcy wydaje się drobnostką. Ale każda z tych drobnostek miała imię, nazwisko, twarz, historię i życie przed sobą. Kanały stały się również grobem dla setek innych. Ich ciała wydobywano jeszcze wiele lat po wojnie”.
Stanisław Ruskowski wspominał: „Przy porządkowaniu lub przy naprawie uszkodzeń kanałów spotkano pojedyncze lub gromadnie leżące trupy ludzkie (mężczyzn i kobiet). Na przykład w burzowcu mokotowskim na Agricoli znaleziono zwłoki 42 osób, w komorze rozdzielczej, pod ulicą Podchorążych zwłoki 13 osób, w burzowcu mokotowskim pod ulicą Zagórną znaleziono zwłoki 8 osób, w kanale C pod Krakowskim Przedmieściem zwłoki 2 osób, w kanale I klasy pod ulicą Grójecką róg Barskiej zwłoki 1 osoby, w kanale I klasy pod ulicą Wawelską zwłoki 1 osoby itd., itd. W ściekach spotykało się kości ludzkie i strzępy odzieży. Resztki te pochodziły z ofiar rozszarpanych przez granaty ręczne lub przez miny”.
Nie sposób ustalić, ile osób zginęło pod ziemią, ponieważ nieznana jest ilość ciał, które spłynęły do Wisły, a ile wyciągnięto jeszcze w czasie trwania walk. Nie wiadomo również, ile osób zawdzięcza kanałom życie. Liczni z tych, którzy nimi przechodzili, zginęli potem. Także wiele osób przeżyło pośrednio dzięki kanałom – m.in. dzięki lekom, jakie były przenoszone tą drogą.
Tak jak nie da się ustalić liczb, tak nie da się również ustalić jednej prawdy o kanałach w czasie Powstania Warszawskiego.
„Dysponując relacjami składanymi po wojnie, opisami dramatów, koszmarów nie z tego świata, ale i dziesiątkami historii o tym, jak to ten czy tamten uratował się, schodząc w dół, jesteśmy zdani jedynie na próbę odtworzenia tej opowieści. Nawet nie zrozumienia, bo to, z czym musieli się mierzyć wówczas ludzie, pozostaje – szczęśliwie – poza naszą zdolnością pojmowania. Będziemy się poruszać między zdaniem Kazimierza Sheybala, dla którego kanały były miejscem, gdzie czuł się bezpieczny, gdzie miał nad Niemcami przewagę, a tym Anny Jakubowskiej, do dzisiaj wspominającej je jako jedno z najgorszych doświadczeń życiowych. W efekcie mimo dziesiątek i setek relacji prawda o tej historii już na zawsze pozostanie dla nas skryta w nieprzebytym mroku” – podsumowuje Sebastian Pawlina.
Książka „Wojna w kanałach” Sebastiana Pawliny ukazała się nakładem wydawnictwa Znak-Horyzont.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/