29 lipca 1973 r. odbyła się premiera filmu „Wniebowzięci”. „Mamy tu do czynienia z satyrą na wyobrażenie zwyczajnych ludzi o bogatym świecie. Patrząc jednak z drugiej strony pokazuje to również jak szara, biedna, smutna i przygnębiająca była ówczesna rzeczywistość” – mówi PAP prof. Barbara Giza, historyk kina.
"W filmie przebija potrzeba wolności. Wiąże się to z rozbudowującą się w latach 70. sferą aspiracji społecznych związanych z posiadaniem różnych dóbr, krótko mówiąc - z konsumpcją, specyficznym dla czasów gierkowskich dążeniem do zachodniego stylu życia" – powiedziała PAP profesor Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej Barbara Giza, współpracująca z Filmoteką Narodową FINA. "Dziś nie odczuwany tego tak jak wtedy, dlatego dziś i wtedy to dwa odległe światy" – dodała.
"+Wniebowzięci+ to refleksyjny film o dwóch prostych mężczyznach, którzy wygrywają dużą sumę w totka. Wygraną postanawiają przeznaczyć na pierwszą w życiu podróż samolotem. Latają po kraju, podrywają dziewczyny, odwiedzają kolegę z wojska. Pieniądze pozwalają im stać się na moment kimś innym niż byli na co dzień. Okazuje się jednak, że spełnione marzenie nie czyni ich szczęśliwszymi" – napisano na portalu Filmweb.
Film "Wniebowzięci" był produkcją niskobudżetową. Sponsor – Polskie Linie Lotnicze LOT – zapewniły kilka biletów, reszta środków pochodziło ze studia filmowego.
W realiach lat 70. loty za granicę wiązały się z ogromnymi trudnościami i dużymi kosztami. Trzeba było mieć paszport i wizy – dokumenty wydawane uznaniowo – a ich zdobycie zajmowało ok. trzech miesięcy i wymagało dużo szczęścia. Dlatego bohaterowie filmu latają samolotami LOT-u po Polsce.
"Warto też zwróci uwagę na sposób pozyskania przez bohaterów pieniędzy – wygrana w Totolotka. To było coś, co działało na powszechną wyobraźnię. Można było zdobyć +główną wygraną+, w filmie bohaterowie wygrali jednak dużo mniej, choć z drugiej strony tyle, że starczyło im, aby na chwile znaleźć się w tym świecie, który był sferą aspiracji – latać samolotami, wypić Coca-cole, pomieszkać w hotelu" – tłumaczyła prof. Giza.
"Widać tu spłaszczenie wszystkich wyobrażeń tego, czym zajmują się bogaci ludzie. W wydaniu bohaterów filmu – mówiąc kolokwialnie – jest to obciachowe. Mamy tu do czynienia z parodią wyobrażeń zwyczajnych ludzi o bogatym świecie. Patrząc jednak z drugiej strony pokazuje to jak ówczesna rzeczywistość była szara, biedna, smutna i przygnębiając" – zauważyła prof. Giza.
Scenariusz tego filmu napisali wspólnie Jan Himilsbach i Andrzej Kondratiuk, który był też reżyserem tego dzieła. W rolach głównych wystąpili Jan Himilsbach i Zdzisław Maklakiewicz.
Scenarzyści dobrze znali się i rozumieli, o czym wspominał Kondratiuk w audycji Polskiego Radia w 1991 r.: "My z Jankiem często bawiliśmy się razem, przeżyliśmy bardzo dużo wesołych chwil, trochę smutnych, i wspólnie chodziliśmy do kasy. Bardzo nas cieszyły honoraria, bo wiedzieliśmy, że je z całą pewnością wydamy, ale się pobawimy trochę."
"Ja mam dość monotonne, szare życie, mimo że ludzie uważają, że jestem jakąś barwną postacią. Dlatego bardziej skłaniam się ku ukazywaniu życia w formie groteskowej" – mówił Jan Himilsbach w audycji Polskiego Radia w 1991 r. "Jest bardzo wiele śmiesznych rzeczy w naszym życiu. Czasami jest tak, że za co się nie weźmiemy, to każdy gest jest śmieszny" – dodał.
Główną wygraną w Totolotka – sześć poprawnych skreśleń na sześć losowanych liczb – był wówczas milion złotych. Marzyła o tym większość Polaków, wygrana trafiała się jednak zaledwie kilka razy w miesiącu. Scenarzyści urealnili opowieść filmu "Wniebowzięci", aby była ona bliższa codziennemu życiu. Główni bohaterowie trafiają pięć na sześć liczb w Totolotka, za co dostają 17 500 zł, pieniądze musza jednak między siebie podzielić. Przy ówczesnej średniej krajowej 2800 zł, owa wygrana stanowiła równowartością nieco ponad sześciu przeciętnych pensji. Choć wydaje się, że suma nie jest zawrotna, dla przeciętnego Polka było to bardzo dużo pieniądze. Obrazuje to dialog jednego z bohaterów z dorożkarzem: "- Ciekaw jestem, co wy teraz zrobicie z taką fortuną? - Panie Struś, nie wiem jak on, ale ja to wszystko przefruwam".
Naturalistyczna forma filmu była zabiegiem celowym reżysera, co osiągnął m.in. zatrudniając do ról drugo i trzecioplanowych, naturszczyków, czyli osoby bez wykształcenia aktorskiego. Z czasem stało się to charakterystyczną cechą autorskiego stylu filmów Andrzeja Kondratiuka.
Pytany o to, czy nigdy nie czuł pokusy, by robić filmy pod publiczność, Kondratiuk odpowiedział w jednym z wywiadów: "Odpowiednia dawka seksu, mordobicia, łez – sądzę, że takie filmy też potrafiłbym zrobić. Tylko po co? Schlebiać niewybrednym gustom – to upokarzające. Trzeba być naprawdę w biedzie, żeby takie filmy realizować. Ja zawsze byłem inny, trochę z boku. Jestem jak podróżnik z opowiadania Tołstoja, który bardzo tęsknił za ojczyzną. A na pytanie, gdzie się urodził, odpowiedział: na statku, tylko nikt nie pamiętał, dokąd płynął. A dokąd ja płynę? Do kina, do filmu, który jest niepodobny do innych. Nie wiadomo, do jakiej szuflady mnie włożyć" – dodał Kondratiuk ("Gazeta Wyborcza" nr 249/2001).
Autorskie pomysły Kondratiuka widać w całym filmie "Wniebowzięci", np. na początku przejazd Alejami Ujazdowskimi w Warszawie z pokazaną w tle ambasadą USA, dorożka przywożąca bohaterów pod dworzec lotniczy, zdjęcia chmur będące przeciwwagą dla szarzyzny i brzydoty świata na ziemi, czy ostatnia scena, gdy bohaterowie siedzą – już bez grosza – na plaży w Sopocie, a w tle widać Grand Hotel.
"Nieprzypadkowe są pierwsze sceny, gdy bohaterowie jadą dorożką a przez okno widać ambasadę amerykańską. Jest to odbicie ówczesnego silnego mitu Ameryki jako kraju rajskiego – gdzie zarabia się duże pieniądze, gdzie ludzie żyją inaczej, gdzie są możliwości. Ameryka była dla przeciętnego Polaka czymś biegunowo odmiennym od tego co było wtedy u nas" – zauważyła prof. Giza.
Zdzisław Maklakiewicz i Jan Himilsbach tworzyli komediowy duet aktorów i zarazem przyjaciół. Maklakiewicz był zawodowym aktorem, Himilsbach zaś naturszczykiem. "On lubił ze mną grać pomimo ukończenia studiów w wyższej szkole teatralnej" – wspominał Maklakiewicza Jan Himilsbach w audycji Polskiego Radia w 1991 r. "Często pomagał mi w jakiś sposób. Aktorzy zawodowi, z teatru wzięci do filmu, niechętnie dzielili się swoim doświadczeniem z naturszczykami. Maklakiewicz nie był zazdrosny o tajemnice swojego zawodu. To była jego główna cecha, która zjednywała mu ludzi, którzy po raz pierwszy zetknęli się z filmem" – dodawał.
"W filmach Andrzeja Kondratiuka z tego okresu najwyraźniej dostrzec można podobieństwa do szkoły czeskiej (Formana, Mentzela, Chytilowa) z tak charakterystyczną melancholią i ciepłym stosunkiem do bohaterów, którzy, choć śmieszni, w swoich poczynaniach bywają także wzruszający" – napisano na portalu Culture.pl.
"Przesłaniem zawartym w trwającym 44 minuty filmie +Wniebowzięci+ było aby zrobić coś wielkiego, na miarę wyobrażenia o kimś bogatym, ale zrealizowane to zostało na miarę przaśności, która była wówczas u nas powszechna. Ten film powinien być rozpatrywany w kontekście tamtej rzeczywistości, bo dziś realia są inne. Można powiedzieć: jaka rzeczywistość – takie marzenia" – podsumowała prof. Giza.
Autor: Tomasz Szczerbicki
szt/ aszw/