70 lat temu, 13 sierpnia 1953 r., zmarł reżyser Ryszard Ordyński. „Był jednym z nielicznych Polaków, którzy naprawdę zadomowili się w Hollywood” – powiedział Stanisław Janicki, krytyk filmowy, twórca legendarnej audycji „W starym kinie”.
„Znakomity reżyser teatralny, dobry aktor, uroczy człowiek, ale nie najznakomitszy reżyser filmowy” – ocenił Janicki, który sam zafascynował się kinem, obejrzawszy Disneyowską „Królewnę Śnieżkę”, zdubbingowaną w 1938 r. po polsku przez Ryszarda Ordyńskiego właśnie.
„Był jednym z nielicznych Polaków, którzy naprawdę zadomowili się w Hollywood” – mówił Stanisław Janicki w swoim „Odeonie” w RMF FM. „Tym dawnym, prawdziwym, niebywałym i nieobliczalnym Hollywood; „fabryce snów”, która szybko i efektownie windowała swoje gwiazdy na piedestał i równie szybko i bezpardonowo strącała je w przepaść zapomnienia” – wyjaśnił.
Już w początkach polskiej kariery filmowej Ordyński podjął się realizacji „Pana Tadeusza”. „Film zapowiadany był w ówczesnej prasie jako epopeja filmowa nieśmiertelnego dzieła Adama Mickiewicza, obraz rocznicowy czy superprodukcja realizowana na dziesięciolecie niepodległości Polski” – czytamy na stronie Filmoteki Polskiej. Ekranizacja kosztowała pół miliona ówczesnych złotych.
„Scenariusz napisali wywodzący się z zupełnie przeciwnych obozów Andrzej Strug (zagorzały antypiłsudczyk) oraz Ferdynand Goetel (popierający sanację). Ich nazwiska miały zagwarantować, że żaden z obozów nie zamknie się na film Ordyńskiego” - napisał Piotr Śmiałowski w artykule „Pan Tadeusz 1928 r.” („Kino”, 2012).
Uroczysta premiera z udziałem prezydenta Ignacego Mościckiego i marszałka Józefa Piłsudskiego odbyła się 9 listopada 1928 r. w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Po projekcji Bolesław Wieniawa-Długoszowski, jeden z promotorów produkcji, zaprowadził reżysera do loży i przedstawił go Komendantowi.
„Proszę pana, skąd pan pochodzi – zapytał Piłsudski. - Z Krakowskiego – odrzekł Ordyński. - To widać, ale czy był pan kiedy na Litwie? - Nie, nie byłem, ale wiele czytałem na ten temat i słyszałem – odparł struchlały już nieco reżyser. - To na pewno doczytał się pan o pewnym kniaziu. Nie? Otóż proszę pana kiedyś, kiedyś, przed laty, żył sobie na Litwie kniaź Mendog… - A słyszałem, słyszałem… - ucieszył się Ordyński. - A wie pan, co on robił? - No był komendantem, dowódcą… - zaplątał się reżyser. - Ale to nie o to chodzi, nie o to chodzi – przerwał Piłsudski. - Spraszał on do siebie gości, żeby ich mordować” – opisał wydarzenie Mariusz Urbanek w książce „Wieniawa. Szwoleżer na Pegazie”. Gdy skonfundowany Ordyński opuścił lożę, Piłsudski miał jeszcze dodać: „słuchajcie Wieniawa, żebyście mnie więcej na takie gówna nie zapraszali”.
Piłsudski przeszedł do historii bynajmniej jako krytyk filmowy, a polska publiczność przyjęła ekranizację narodowego eposu entuzjastycznie. Zrekonstruowany z cudem odnalezionych w 2006 r. materiałów film pokazuje, że Ordyński zrobił wszystko, co mógł zrobić ówczesny filmowiec, który chciał zadowolić szeroką widownię.
Ryszard Ordyński urodził się 5 października 1878 r. w Makowie Podhalańskim jako Dawid Blumenfeld, syn Emilii z domu Herlinger i Ignacego, wyższego urzędnika kolejowego. Od wczesnych lat mieszkał jednak z rodziną w Krakowie.
Janicki zwrócił uwagę, że 27 lat później w odległej od Makowa o 6 kilometrów Suchej Beskidzkiej przyszedł na świat Billy Wilder, zdobywca siedmiu Oscarów, twórca m. in. takich filmów jak „Garsoniera”, "Bulwar zachodzącego słońca”, „Stracony weekend” i „Pół żartem, pół serio”.
W Krakowie Ordyński poznał m.in. Stanisława Wyspiańskiego, który był sąsiadem na tym samym piętrze kamienicy przy ul. Zacisze 2. Ponadto w wynajętym od Ordyńskich pokoju miał swoją pracownię.
„Nas, dzieciaków z tej kamienicy, młody Stanisław Wyspiański sadzał na dywanie i w ten sposób pozowaliśmy mu do pastelowych +portretów+. Latem wizerunki nasze pojawiały się na wystawie urządzanej na zakończenie roku szkolnego w Akademii Sztuk Pięknych” – napisał Ordyński w książce „Z mojej włóczęgi”.
„Z biegiem lat wytworzył się między nami serdeczny stosunek. Wyspiański zachęcał mnie do mówienia o moich marzeniach teatralnych. Żywo zainteresował go fakt, że na zabój pisałem sztuki i że niemal natychmiast po napisaniu je paliłem. (Gdy zabierałem się do pisania, pomysł mój podobał mi się i wszystko szło dobrze. Ale po ukończeniu ostatniego aktu stawałem się diablo krytyczny, wszystko przestawało mi się podobać i w końcu płód mojej wyobraźni niszczyłem.) Wyspiański beształ mnie za to, mówiąc pół żartem, że powinienem i innym zostawić przyjemność krytykowania” – wspominał reżyser.
Ordyński w dzieciństwie cierpiał na astmę i związaną z nią bezsenność. „Pamiętam, że jednej nocy, gdy znużony po ataku duszności starałem się jak najciszej zachowywać i pisałem coś sobie w zeszycie, Wyspiański otworzył drzwi do pokoju, zawołał mnie do siebie i kazał mi się położyć na kanapie… Siadł przy mnie i zaczął mi opowiadać o swoim malarstwie i niezwykle wymownie pouczał mnie, jakie to jest łatwe. Gdybym na przykład chciał malować, to co mi się marzy, wówczas pędzel czy kredka same będą mnie prowadziły… Nigdy w życiu nie zapomnę tej nocy, dała mi ona sporo wiary we własne siły w ogóle” – napisał.
Kiedy Ordyński był już studentem filozofii UJ, podczas spaceru na Plantach Wyspiański wręczył mu świeżo wydrukowany egzemplarz „Legendy” z wypisaną dedykacją: „Artyście, który kocha teatr – od tego, który chce pisać dla teatru”.
Po studiach przyszły reżyser pracował jako nauczyciel gimnazjalny w Jaśle, Bochni i Krakowie. Stałe dochody umożliwiały mu podróżowanie - do Wiednia, Berlina, Paryża, Londynu, Moskwy i Petersburga. „W każdym z tych miast odwiedzał teatry i nawiązywał kontakty z tzw. środowiskiem teatralnym. A że był człowiekiem towarzyskim, inteligentnym, żywo zainteresowanym nowościami i chłonnym ich, a przy tym znającym języki, łatwo przychodziła mu integracja z cudzoziemcami” – napisała Agnieszka Modrzejewska w artykule "Pan Ryś – Włóczęga” (ypsilon.org.pl).
W 1909 r. Ordyński poznał reżysera Maxa Reinhardta, szefa berlińskiego Deutsches Theater.
"W sezonie 1909–1910 zbliżyłem się do teatru niemieckiego i do samego Reinhardta w Berlinie, a już w czerwcu r. 1910 odbyłem z nim +kampanię brukselską+ jako zaproszony gość – asystent. Gdy Reinhardt w lecie r. 1910 po raz drugi z całym swym zespołem berlińskim przyjechał do Monachium, byłem już niejako jego asystentem. Mistrz wtajemniczał mnie w prace inscenizacyjne, omawiał ze mną obsadę, wolno mi było – co już uważać mogłem za poważny dowód zaufania – siedzieć obok niego za stolikiem reżyserskim, przy którym do tej pory nie było miejsca na drugą osobę” – wspominał Ordyński.
„Tak czy inaczej, poznanie i praca dla Reinhardta, to jeden z przełomowych momentów zawodowego życia Ryszarda. Bowiem to właśnie Reinhardt – reżyser światowej sławy, jako pierwszy umożliwił Ordyńskiemu tak szeroki i wszechstronny rozwój, obdarzając ogromnym zaufaniem, dając swobodę twórczą i niezależność, która chwilami zadziwiała nawet samego Ryszarda. Pewnego dnia podczas próby do spektaklu +Komedia omyłek+ Reinhardt nagle zniknął i Ordyński jakoś tak odruchowo zaczął po raz pierwszy podejmować próby reżyserowania i udzielania aktorom rad. Po blisko dwóch godzinach, gdy był zadowolony z efektów gry poszczególnych aktorów, zarządził przerwę. Wtedy zza kulis wyszedł Reinhardt i powiedział Ryszardowi, że właśnie zdał egzamin” – przypomniała Agnieszka Modrzejewska. „Dla pańskiej wiedzy o teatrze mam duży szacunek, nasze rozmowy o reżyserii dały mi również sporo nadziei. Ale dyskusja, to nie wszystko. To tak jak pływanie na podłodze. Musiałem pana wrzucić do wody” – oznajmił Ordyńskiemu Reinhardt.
W 1913 r. Ordyński wystawił w Warszawie widowisko baletowe "Sumurun", w którym wystąpiła szesnastoletnia Pola Negri. "Nie szczędziłem jej w robocie, poza normalnymi próbami schodziłem się z nią na scenie w godzinach popołudniowych” – wspominał Ordyński. „Górowała znakomitą techniką taneczną, która wynagradzała zrozumiałe u tak młodziutkiej artystki braki w grze” – oceniał.
Reinhardt rok wcześniej zrealizował "Sumurun" w Niemczech. Kiedy spektakl wysłano do Stanów, Ordyński zawarł tam wiele znajomości, m.in. z Ottonem Kahnem, prezesem Metropolitan Opera Company.
„O tym zaś, że prawie sto lat temu Ryszard Ordyński był pierwszym polskim reżyserem w Metropolitan, należy mówić nie tylko z kronikarskiego obowiązku. Na nowojorskiej scenie pozostawił po sobie pięćdziesiąt spektakli. Do takiej liczby nie jest w stanie zbliżyć się żaden współczesny reżyser” – napisał Jacek Marczyński w artykule „Alfabet polskiej opery: O jak Ordyński Ryszard, reżyser zapomniany” (Onet, 2017).
Ordyński zaczął pracować jako scenarzysta i reżyser w Hollywood. „W dziwny sposób na tym terenie palm i filmów kojarzy się smutek i radość życia. Miłość i śmierć, tragedie i sukcesy, drzewa pieprzowe i eukaliptusy, przemycana wódka i toasty na bankietach spijane lemoniadą, fala miłosnych historii i historyjek słynnych +gwiazd+ i opary blagi i sztucznego podniecenia unoszące się nad tą krainą” – wspominał. „Trzeba dużego dystansu, aby otrzeźwieć i właściwie ocenić to wszystko” – pisał.
„Przedstawiony został Tedzie Barze, uważanej za demona zła, grzechu i śmierci – na ekranie rzecz jasna – która zaprosiła go na niewielki bankiet” – opowiadał Janicki.
Gwiazda Hollywood mająca już za sobą role Kleopatry, Carmen i Salome zwierzyła się Ordyńskiemu, że marzy o roli Rosjanki i zażądała odeń napisania dla niej stosownego scenariusza. „W USA przewrót dokonujący się w Rosji w 1917 roku wzbudził głębokie zainteresowanie wśród szerokich mas” – przypomniał Janicki.
Ordyński zgodził się, sądząc, że to sprawa przyszłości, ale gdy wrócił do domu o 3 w nocy, zbudził go telefon Bary, która zdążyła już skonsultować rzecz z producentem – Fox zgodził się, pod warunkiem że scenariusz dostanie nazajutrz.
"Tylko proszę o coś tak mocnego, żeby Fox nie mógł odrzucić. Dużo miłości i dużo krwi, koniecznie!" – powiedziała Bara. Ordyński zamówienie wykonał, „Krwawa róża” została nakręcona, odniosła kasowy sukces. Sam reżyser napisał, iż na premierze „palił się ze wstydu”. Na jego szczęście Filmweb wymienia Polaka jedynie jako odtwórcę jednej z ról w tym filmie.
Zbigniew Pitera, krytyk, który widział ten film, streścił go jako kryminalną szmirę. „Ale – jak to w Hollywood - wynik finansowy pokazał, że to Teda Bara i producent Fox mieli rację, a nie Ordyński, który wstydził się tego dzieła” – podsumował autor „W starym kinie”.
W 1916 r. z okazji trzechsetnych urodzin Wiliama Szekspira Ordyński zrealizował dla 15 tys. widzów w nowojorskim amfiteatrze spektakl "Kaliban na żółtych piaskach" na podstawie "Burzy". To przedsięwzięcie zwróciło nań uwagę szefostwa Met, które zaproponowało mu etat głównego reżysera i scenarzysty. Ordyński był nim do roku 1920. W Met dał się poznać jako artystyczny rewolucjonista dość skostniałego wówczas teatru operowego, w którym np. nikt nie przykładał wagi do scenografii.
„Teatry dysponowały zestawem malowanych dekoracji, które w magazynach czekały pogrupowane: oddzielnie wnętrza pałacowe lub chaty wieśniaków, plenery leśne, górskie czy morskie, pejzaże różnych pór roku. Ordyński to zmienił. Każdą premierę przygotowywał z własnym scenografem, na początku był to Joseph Urban, potem jego współpracownikiem został też zapomniany dziś Witold Gordon-Jurgielewicz” - przypomniał Jacek Marczyński.
„Gdy wojna wreszcie się skończyła, Ordyński postanowił wrócić do kraju, mimo wielu perswazji i wielce korzystnych propozycji, by został w Nowym Yorku nadal na stanowisku głównego reżysera opery. Ale tęsknota za krajem, świadomość, że tu są jego najbliżsi, rodzina i przyjaciele, wreszcie pragnienie współdziałania w odbudowie kraju, który otrząsnął się wreszcie z tak długiej niewoli – wszystko to nie pozwoliło mu zostać w Ameryce” – napisał Wilam Horzyca we wstępie do „Z mojej włóczęgi”. „W tym swoim przywiązaniu do kraju był wprost wzruszający” – ocenił. „Nieraz przywoził – jak po powrocie z Ameryki w 1920 r. - duże sumy, za które sobie nic nie kupił, lecz wydał wszystko na organizowanie trzech teatrów w Warszawie” – wyjaśnił Horzyca.
Niestety wszystkie splajtowały w 1922 r. Ordyński znów wyjechał do USA, skąd wrócił w 1926 r. i związał się z Teatrem Polskim. Zaczął również reżyserować filmy.
W adaptowanej przezeń w 1927 r. powieści Andrzeja Struga „Mogiła Nieznanego Żołnierza” miał wystąpić Stanisław Ignacy Witkiewicz, ale zrezygnował.
„Witkacego zirytowała atmosfera planu filmowego, ciągłe czekanie - ostatecznie jego rolę przejął Jerzy Marr, a rezygnacji z kariery gwiazdora filmowego zawdzięczamy +Nienasycenie+. Zniechęcony Witkiewicz wrócił bowiem do Zakopanego i zabrał się za pisanie powieści” – napisała Katarzyna Taras w opracowaniu „Witkacy i film” ("Pamiętnik Literacki", 2002).
Następną po „Panu Tadeuszu” ówczesną polską superprodukcją zrealizowaną przez Ordyńskiego było „Dziesięciu z Pawiaka” (1931). Film opowiadał o autentycznych wydarzeniach z roku 1906, kiedy to grupa członków organizacji PPS pod dowództwem Jana Jura-Gorzechowskiego uwolniła z Pawiaka więźniów politycznych skazanych na zesłanie na Sybir.
„Na udramatyzowaną rekonstrukcję faktów akcentujących walkę z caratem o wyzwolenie narodowe nałożono fikcyjny wątek osobisty. W efekcie powstał sensacyjny melodramat” – czytam na stronie sfp.org.pl.
Premiera odbyła się 19 września 1931 r. w warszawskim Kinie Atlantic – byli na niej m. in. prezydent Ignacy Mościcki, premier Aleksander Prystor z żoną i marszałek Piłsudski z córkami - być może obecność dziewczynek sprawiła, że tym razem obeszło się bez historycznej anegdoty.
„Filmowi zarzucano polityczne przypodchlebianie się +belwederowi+. Kasowo wytwórnia odniosła sukces” – przypomniała Agnieszka Modrzejewska. ,+Sprzedany do Stanów Zjednoczonych trafił nawet – jako pierwszy polski obraz, na jeden z ekranów Broadway (pod tytułem: +Ten Condemned+)" – napisał Leszek Armatys („Kino”, 1970).
W 1934 r. Ordyński został przewodniczącym Naczelnej Rady Przemysłu Filmowego w Polsce oraz zaczął współpracować z Międzynarodowym Instytutem Filmu Naukowego.
"Prymitywne warunki produkcji w polskich warsztatach filmowych i nie najzdrowsze stosunki w tej gałęzi sztuki, która wówczas była dziedziną najbardziej rabunkowej gospodarki, sprawiły, że Ordyński nie mógł rozwinąć swej twórczości na polu filmowym, tak, jakby chciał i jak zamierzał” - napisał Wilam Horzyca.
Od roku 1937 Ordyński był korespondentem prasy polskiej w Paryżu, w 1940 r. przedostał się z Francji do USA. W Hollywood został konsultantem przy produkcji filmów poświęconych ruchowi oporu w okupowanej Europie (m. in. „To Be Or Not To Be” Ernsta Lubitscha, 1942). Reżyserował w teatrach polonijnych, także w Kanadzie. Współpracował również z Polskim Ośrodkiem Informacyjnym w Nowym Jorku przy realizacji filmu "Trzy etiudy Chopina" w reżyserii Eugeniusza Cękalskiego. Po zakończeniu II wojny światowej założył w USA Warsaw Film Inc. (Warszawskie Towarzystwo Filmowe), dzięki któremu Cękalski zmontował z materiałów przysłanych z Polski filmy dokumentalne „Warsaw Rebuilds” (Odbudowa Warszawy) i „We Survived” (Przeżyliśmy).
Po powrocie do Polski w 1946 r. Ordyński reżyserował przedstawienia w Teatrze Wojska Polskiego w Łodzi, później w Warszawie w Teatrze Polskim, a od 1951 r. w Teatrze Nowym, gdzie głównie wystawiał sztuki Szekspira. Ostatnia wyreżyserowana przezeń sztuka „Wesołe kumoszki z Windsoru” miała swoją premierę 13 marca 1953 r. w Teatrze im Stefana Jaracza w Łodzi.
Dokładnie pięć miesięcy później, 13 sierpnia 1953 r., Ordyński zmarł w Warszawie. Został pochowany na Cmentarzu Bródnowskim.„Mało na świecie, o Polsce już nie mówiąc, jest ludzi, którzy by w sercu mieli tyle przychylności, tyle dobroci, ba! ofiarności nawet i zdolności poświęcenia, co on” – napisał Horzyca. „Choć był +latawiec+ i niedługo mógł usiedzieć na jednym miejscu, bo zawsze był przecież ciekaw, co się dzieje za miedzą, a potem co za tą drugą – nie mógł obejść się bez Polski, bez tego powietrza, w którym dopiero odżywał” - podkreślił. Jego +wszechobecność+ była zdumiewająca. Wystarczyło spotkać jakiegoś cudzoziemca ze sfer artystyczno– teatralnych, by za drugim odezwaniem się usłyszeć zapytanie, gdzie jest pan Ordyński, a potem stereotypowe niemal: +Ach! Riczard!+, i uśmiech, i miłe słowa. Bo, jak powiedziano już, nie było niemal człowieka o pewnym formacie w Europie czy Ameryce, by mniej lub więcej silnym węzłem zażyłości nie był związany z Ordyńskim. Wszyscy umieli cenić w nim, poza artystą i sprawcą teatru, czarującego człowieka o najlepszym sercu i o nigdy nie zawodzącej życzliwości; człowieka, który przyjaźń miał w herbie, i któremu na grobie napisać by należało: przyjaciel całego świata” – podsumował Horzyca.(PAP)
Autor: Paweł Tomczyk
pat/ skp/