"Skrzypce jak żaden inny instrument wpływają na emocje ludzi" - powiedział Adam Bałdych młody polski skrzypek jazzowy, który zrobił już światową karierę. Zagra on w sobotę w Warszawie podczas kolejnej odsłony Międzynarodowego Plenerowego Festiwalu "Jazz na Starówce".
PAP: Co zagra Pan w Warszawie? Czy zespół Adam Bałdych Imaginary Quartet zaprezentuje materiał z ostatniej płyty czy raczej będzie to przegląd pańskich nowych idei muzycznych i projektów?
Adam Bałdych: W ostatnim roku dużo muzyki we mnie dojrzało. Naturalnie zagramy kompozycje z "Imaginary Room", którą debiutowałem na europejskiej scenie, ale też przedstawimy nowe utwory. Wiele pomysłów i idei się teraz krystalizuje i one pewnie będą wytyczały kierunki, w jakich będę się poruszał w najbliższym czasie, a może i najbliższych latach. Jednak pozostawiam sobie pewną przestrzeń aż do czasu koncertu; to, co zagramy i jak zagramy zależy bowiem od miejsca, nastroju zespołu i publiczności, atmosfery, jaka się w dniu koncertu wytworzy między nami.
PAP: Nie ma pan jeszcze trzydziestu lat a już można mówić o dynamicznym rozwoju kariery, o sukcesach, nagrodach, licznych występach na krajowych i światowych scenach. Czy już znalazł pan swoją drogę, czy może jeszcze odczuwa pan napięcia, niepokoje związane z poszukiwaniem wyrazu artystycznego?
Napięcia i niepokoje będą mi stale towarzyszyły; są wpisane w każdą twórczość. Ważne, że już wiem jak słuchać samego siebie. Dawniej chłonąłem wiele inspiracji, odbijałem się od nich, słuchałem innych muzyków i z nich czerpałem. Teraz wiem, kim jestem i jaka jest moja muzyka.
A.B.: Jedno drugiemu nie przeczy. Ostatnie dwa lata sprawiły, że określiłem swoją tożsamość. Ale wiem, że dróg może być wiele. A napięcia i niepokoje będą mi stale towarzyszyły; są wpisane w każdą twórczość. Ważne, że już wiem jak słuchać samego siebie. Dawniej chłonąłem wiele inspiracji, odbijałem się od nich, słuchałem innych muzyków i z nich czerpałem. Teraz wiem, kim jestem i jaka jest moja muzyka. To daje siłę i odwagę, aby zaprosić do grania innych, bardziej znanych muzyków. To, że występowałem w wielu miejscach w kraju, w Europie i Stanach Zjednoczonych też mnie ukształtowało. Zwłaszcza pobyt w Nowym Jorku był ważnym doświadczeniem.
PAP: Czy w Nowym Jorku starał się pan grać jak Amerykanie, czy jak Michał Urbaniak czy też jak Adam Bałdych?
A.B.: Jak Adam Bałdych. To, co zrobił Urbaniak bardzo szanuję, niełatwo dać się zauważyć w miejscu tak szczególnym dla jazzmanów, jakim jest Nowy Jork, a on osiągnął tam sukces. Bardzo chciałem się przekonać, czy w opinii Amerykanów gram w sposób uniwersalny, podobnie jak inni muzycy, czy może coś, co w Europie nazywane było „nowym głosem skrzypiec” zostanie tam też docenione. Bardzo było mi miło zyskać wysokie noty recenzentów niezwykle szanowanych pism jak "All About Jazz" czy "Jazz Times", usłyszeć, że w mojej grze dostrzeżono tam coś innego, świeżego i - jak napisał recenzent "Jazz Times" - brak ograniczeń w łączeniu gatunków i stylów.
Jednak moim najważniejszym nowojorskim doświadczeniem było zanurzenie się w tyglu kultur i ludzi z całego świata. Właśnie spotkania z muzykami z wielu kontynentów, a także z Amerykanami, którzy są bardzo otwarci, zetknięcie się z wielością gatunków muzycznych stanowiło esencję mojej podróży do Stanów. A Nowy Jork jest naprawdę ogromną inspiracją dla artystów.
PAP: Występ w nowojorskich klubach w East Village czy Greenwich Village bywa też swoistym doświadczeniem?
A.B: Niekiedy - niełatwym doświadczeniem. Do małych klubów w downtown ustawiają się kolejki znakomitych muzyków, aby tam wystąpić. Przeważnie gra się tam akustycznie, bywa, że nie ma wzmacniacza, do którego można by się podpiąć, albo brakuje na to czasu. Coś takiego przydarzyło mi się przed koncertem w słynnym klubie Smalls. Rozglądałem się za wzmacniaczem, a Taylor Eigsti, Joe Sanders i Clarence Pennem, z którymi grałem, odpalali już intro. Ale w takich klubach występował i Miles Davis, i Dizzy Gillespie.
PAP: Lato bywa dla muzyków intensywne; pan grał w Krakowie, Kopenhadze, przed panem Warszawa, potem Finlandia, ponownie Warszawa, Belgia itd. Czy jest to szczyt sezonu koncertowego czy też tak wygląda cały rok?
A.B.: Koncertujemy przez cały rok i podobnie zapowiadają się lata następne.
PAP: W czerwcu, w piątą rocznicę tragicznej śmierci szwedzkiego pianisty Esbjoerna Svenssona wziął pan udział w koncercie jemu poświęconym i wykonał skomponowany specjalnie utwór "Letter to E". O czym był ten list?
A. B.: Nie znałem Esbjoerna Svenssona osobiście, ale studiowałem jego muzykę. Słyszałem o jego znakomitych koncertach w Polsce. W moim utworze chciałem oddać pewne emocje związane ze mną i z moim krajem, dlatego na początku i w finale znalazły się brzmienia góralskie. Chodziło mi o to, aby zaznaczyć, że to muzyka stąd, z mojego kraju, w którym Esbjoern tak był lubiany. Koncert zorganizowała niemiecka wytwórnia ACT Music, dla której nagrywał Esbjoern; zaprosiła ona do udziału w tym wydarzeniu muzyków, których płyty wydaje.
PAP: Jak każdy skrzypek zaczynał Pan od muzyki klasycznej, ale szybko spotkał się z jazzem. Podobno wglądało to dość burzliwie.
A.B.: W trzeciej klasie szkoły muzycznej odkryłem urodę i moc skrzypiec; widziałem jak wpływają one na emocje słuchaczy i to bardzo mi się podobało. Postanowiłem więc zostać skrzypkiem. Odnosiłem już pewne sukcesy, zwycięstwa w konkursach, ale zdarzało się, że na przykład grając Bacha jedną trzecią utworu doimprowizowałem. Improwizacja stała się moim sposobem, aby przetrwać na scenie. Była wolnością, odpowiadała mojemu temperamentowi. Wcześnie też odkryłem muzykę elektryczną. Skrzypce akustyczne zamieniłem na elektryczne, zapuściłem długie włosy i... wyrzucono mnie ze szkoły muzycznej.
PAP: Ale w Gorzowie Wielkopolskim, skąd pan pochodzi, działała już wtedy Mała Akademia Jazzu.
A.B.: I naprawdę dobry klub jazzowy "Pod Filarami", którego szef Bogusław Dziekański jest też animatorem Małej Akademii Jazzu. To dzięki akademii i klubowi w Gorzowie można było posłuchać najlepszych muzyków jazzowych ze świata, wziąć udział w warsztatach a nawet z tymi sławami grać.
PAP: Dziś jest pan uznanym reprezentantem polskiej szkoły skrzypiec jazzowych, więc może dobrze się wtedy stało z tamtą szkołą?
A.B.: Teraz patrzę na to inaczej niż w czasach buntu. Dobra klasyczna edukacja jest potrzebna, ale jednak w zmodyfikowanej formie. Nie należy bowiem dążąc do perfekcji warsztatu, do absolutnej precyzji wykonania niszczyć indywidualności, oryginalnego podejścia do interpretacji. Przyszły artysta musi uchronić swoją odrębność, indywidualność, bo to przesądza o jego możliwościach twórczych, to decyduje o sile jego kreacji.
PAP: A więc jest pan muzykiem jazzowym?
A.B.: Tak - skrzypkiem jazzowym.
Rozmawiała Anna Bernat (PAP)
Adam Bałdych (ur. 1986 r.). W wieku 16 lat uznany za "cudowne dziecko" zaczyna koncertować z wybitnymi muzykami polskimi i amerykańskimi w Polsce, Niemczech. W 2012 roku wchodzi w skład artystów największej z europejskich wytwórni fonograficznych ACT MUSIC. W czerwcu 2012 r. ukazuje się jego pierwsza płyta Adam Bałdych & Baltic Gang - "Imaginary Room", a w maju 2013 otrzymuje najważniejszą niemiecką nagrodę muzyczną ECHO 2013, w Polsce nominowany jest do nagrody Fryderyk 2013, w kategorii Artysta Roku - Muzyka Jazzowa.
Przez krytyków uznawany jest za nadzieję światowej wiolinistyki jazzowej oraz wirtuoza swojego instrumentu. Publiczność ceni go za osobowość, wizerunek, świeże spojrzenie na muzykę. Muzyk na nowo definiuje możliwości skrzypiec. Jego kompozycje natchnione są polskim charakterem, ale nawiązują do współczesnych trendów.
"Bez wątpienia Adam jest najbardziej rozwiniętym technicznie skrzypkiem żyjącym w naszych czasach. Możemy spodziewać się po nim wszystkiego" - Ulrich Olshausen - Frankfurter Allgemeine Zeitung.
abe/ ls/