O gwiazdach, muzyce i pandemii mówi pianista i kompozytor Artur Dutkiewicz, którego nowa płyta „Comets Sing” jest od niedawna na rynku fonograficznym. Trasa koncertowa artysty rozpoczyna się we wrześniu.
Polska Agencja Prasowa: Atrakcyjny jest tytuł pana nowej płyty: „Comets Sing”; jest to zatem muzyka kosmicznych przestrzeni.
Artur Dutkiewicz: „Komety śpiewają” – tak rzeczywiście zatytułowałem ten zbiór kompozycji.
PAP: O czym śpiewają komety? Czy ten najnowszy album jest formą ekspresji pewnego momentu w życiu, kiedy do głosu najmocniej dochodzą napięcia egzystencjalne?
Artur Dutkiewicz: Komety śpiewają o tym, że wszystko się zmienia. O zaskakujących nas zmianach, tak jak to się stało podczas pandemii. Coś sobie planujemy, a życie planuje za nas.
PAP: Szybko pojawiło się w naszej rozmowie słowo „pandemia”.
Artur Dutkiewicz: Ponieważ nasz świat się rozpadł na czas „przed pandemią”, „w czasie pandemii” i ostrożnie powiem – „po pandemii”. Wcześniej skierowani byliśmy na zewnątrz, i to zarówno jeśli chodzi o codzienne życie, aktywność zawodową, jak i nasze plany oraz aspiracje. Mówię o swoim doświadczeniu, chociaż sądzę, że podobne odczucia mogło mieć wielu ludzi. Natomiast ten rok spędzony w domu, w oderwaniu od dotychczasowych działań „w świecie”, wyznaczył nam inny rodzaj skupienia, inny kierunek – ku swemu wnętrzu.
Paradoksalnie dla artystów nie był to czas jałowy; można było bardziej świadomie dostrzec świat swoich emocji i skupić się na formie ich wyrazu. A muzyka dla mnie jest narzędziem wyrażania uczuć i stanów świadomości. To „pokazywanie czegoś, czego nie widać, za pomocą tego, co słychać”. W naszej pamięci przez całe życie kumulują się przecież różne wrażenia, doznania. Pamięć jest jak lustro, w którym odbija się to, co nas otacza, czego doświadczamy; niektóre odbicia są wyraźniejsze, inne nieostre, zamglone. A te z kolei przywołują emocje z nimi związane.
Przez ten rok izolacji, pamięć „normalnego” życia wyszła bardziej na powierzchnię, przywoływała fakty, zdawałoby się, już zatarte. A teraz pojawiały się wyraźnie i znalazły swoje ujście w tworzeniu muzyki.
PAP: Ale skąd się wzięły te tak poetycko brzmiące komety?
Artur Dutkiewicz: Naturalnie, z pamięci, ze wspomnień i z doświadczeń. Zawsze lubiłem patrzeć na wieczorne niebo. Zwłaszcza gdy byłem dzieckiem, podczas wakacji na wsi lubiłem obserwować gwiazdy, tam niebo i noc wydawało mi się ogromne. Ale i jako dorosły człowiek często przyciąga moją uwagę rozgwieżdżone niebo na nieskończonej przestrzeni.
Z Tomkiem Szukalskim graliśmy przed laty na pływającym festiwalu jazzowym pomiędzy Karaibami, Bermudami a Nowym Jorkiem. Codziennie po koncertach wychodziłem na dziób statku oglądać spektakl na niebie, które tam wydaje się znajdować bardzo nisko, bo jest duża przeźroczystość powietrza. Co kilkanaście sekund ”spadała gwiazda”; a spadająca gwiazda to meteoryt, który, jak później się dowiedziałem, jest fragmentem komety, zbudowanej z lodu, gazu, odłamków skalnych. Spalając się w atmosferze, wydziela energię i świeci. Cały czas na niebie jest ruch, coś się dzieje. Jest to niesłychanie piękne i daje poczucie szczęścia. Jest się zanurzonym w chwili obecnej, tak samo jak podczas dobrej, spontanicznej improwizacji – co jest istotą muzyki, którą uprawiam.
I teraz w pandemii tamte komety powróciły, pojawiły się w mojej muzyce. Nie chcę powiedzieć zbyt patetycznie, ale jesteśmy jak komety; zjawiamy się, świecimy i znikamy, a niebo przypomina o ogromie wszechświata, ale i o ulotności, zmienności życia. Zmiany są najpewniejsze. Może nie znikamy, bo, jak mówi nauka, suma energii jest stała i jedna forma energii przechodzi w inną.
PAP: Te odczucia i idee zawarł pan w nowym dziele. Powstało siedem kompozycji.
Artur Dutkiewicz: Napisałem dwanaście utworów, ale na albumie znalazło się siedem. Chodziło mi o to, aby była to spójna opowieść. W stosunku do poprzednich płyt utwory są bardziej osadzone w korzeniach improwizacji jazzowej. Ale język tonalny, z którego wyruszam, płynnie przechodzi tu w atonalny. Elementy free jazzu, muzyki współczesnej spotykają się z elementami polskiej kultury ludowej i muzyki świata.
W utworze otwierającym album „A to było tak” – „That’s how it was” – jest to pasmo wzajemnie dopełniających się przeciwstawnych emocji. Składa się on z czterech części, na początku kilka taktów drum and basowego drive’u wprowadza temat, w którym beztroska przeplata się z tajemnicą. Bill Evans towarzyszy nam duchowo w tym fragmencie, potem następuje mięsiste solo kontrabasu, po którym mamy do czynienia z prawdziwą zadumą perkusisty w jego solo.
PAP: Zaduma perkusisty… – brzmi to zaskakująco.
Artur Dutkiewicz: Zazwyczaj Adam grał ten fragment typowo jak na perkusistę, czyli dosyć intensywnie, a w studio zupełnie zaskoczył, grając bardzo melodycznie i powściągliwie, dając przestrzeń do kontrastowej części szybkiej. W improwizacji tak bywa. Spokój, wyciszenie przechodzi w radosny taniec i dalej, część euforyczna atonalna – duża ekspresja, walka i zmaganie się, free jazz – i znowu wyciszenie – ostinatowy rytm perkusji stabilizujący całość po wcześniejszych wyczynach.
Kolejny utwór, „Las Casas de Acuzar”, stanowi reminiscencję mojego pobytu na Filipinach. Było to bardzo ciekawe tournée; w trakcie jednego z koncertów w artystycznym miasteczku wyglądającym jak Wenecja, ale zabudowanym hiszpańskimi kamieniczkami z XVII wieku grałem o zachodzie słońca na fortepianie wystawionym na wodzie wpływającej do Morza Południowochińskiego. Był to urokliwy czas, który wydarzył się przed samą pandemią.
Kompozycja „Addis” jest zaś zainspirowana kulturą i muzyką etiopską, z którą niejednokrotnie się stykałem. Mało kto wie, jaki ma ona duży wpływ na świat muzyki pop i jazz. W Etiopii grałem kilkukrotnie, pierwszy raz z kwartetem Tomasza Szukalskiego i Mulatu Astatke w 1986 r. Ostatnio solo i z perkusjonalistą Teferi Assefa.
W utworze tym wykorzystałem elementy muzyki etiopskiej w postaci bardzo ciekawych skal, występujących w muzyce Afryki Wschodniej. Melancholijną dziwną skalę usłyszałem, jadąc o świcie taksówką na lotnisko w Addis Abebie. Wykorzystałem ją też w utworze „Jazzualdo”, łącząc z jazzowym walkingiem. „Addis” to ekspresyjny, pędzący, rozgorączkowany, transowy utwór.
Kontrastuje on z następnym, zamykającym płytę, utworem „Sunny Mazurka” – pogodnym, słonecznym, harmonijnym.
Jest jeszcze – trzeci na płycie – utwór „Just Be”. Bądź, po prostu bądź - to naturalny stan człowieka, do którego każdy z nas dąży. Ego oddziela nas od samych siebie i od innych, stajemy się sztywni, nie pozwalając miłości płynąć. Gdy ego rozpływa się, kruszeje, w naturalny sposób czujemy się częścią całości.
PAP: „Comets Sing” to utwór, który dał tytuł całej płycie.
Artur Dutkiewicz: Powstał w ciekawy sposób, otóż poprosiłem kontrabasistę, aby mi przysłał flażolety. Flażolety to specyficzne dla instrumentów strunowych dźwięki. Michał Barański – znakomity kontrabasista w naszym zespole - nagrał mi kilka tych flażoletów na telefon i przesłał esemesem. Brzmią wysoko, a więc nietypowo dla kontrabasu. Te subtelnie grane smyczkiem dźwięki w połączeniu z gęstymi, czasami atonalnymi, akordami dają specyficzny efekt, którym – przyznaję - sam byłem zdumiony. Po dodaniu do tego delikatnego stałego rytmu perkusji powstał utwór, który nazwałbym nocnym, wprawiającym w kontemplacyjny nastrój. Dlatego nazwałem go „Comets Sing”.
PAP: Nowa płyta, młoda płyta, czy długo pan nad nią pracował?
Artur Dutkiewicz: I w tym przypadku czas pandemii odegrał swoją rolę; normalnie muzycy są stale zajęci, trudno umówić się na próby, a tym razem było inaczej; mieliśmy czas na wielokrotne spotkania, na nowe idee, transformacje wcześniejszego podejścia - była to twórcza praca.
PAP: Teraz z kolei album „Comets Sing” rozpoczyna swoją koncertową biografię.
Artur Dutkiewicz: Najbliższe koncerty odbędą się wczesną jesienią: 21 września w warszawskim Promie Kultury; 23 września na Memorial to Miles Festival w Kielcach; dzień później w Centrum Kultury w Izabelinie. 28 października gramy w Muzeum Mazowieckim w Płocku, 29 – w Pińczowie na Zaduszkach Jazzowych, a 14 listopada – w MDK w Siedlcach.
Rozmawiała: Anna Bernat (PAP)
W nagraniu płyty „Comets Sing” oprócz lidera udział wzięli: Michał Barański – wirtuoz, uznawany za najlepszego polskiego kontrabasistę jazzowego, oraz Adam Zagórski – perkusista młodego pokolenia, absolwent akademii Syddansk Musikkonservatiorum w Odense w Danii. Materiał zarejestrowano w Studio Tokarnia w Nieporęcie. Album ukazał się nakładem wydawnictwa PianoArt.
abe/ dki/ skp /