Herbert bardzo mocno podkreślał różnice między patriotyzmem a nacjonalizmem. Nie można go zaszufladkować tylko jako proroka prawicy, zwłaszcza skrajnej - powiedział Andrzej Franaszek, autor biografii Zbigniewa Herberta, która trafi do księgarń w kwietniu.
PAP: W opowieści o Zbigniewie Herbercie odbrązawia pan swojego bohatera. Alkohol, awanturowanie się, romanse - życie niewątpliwego autorytetu moralnego, autora słów "Bądź wierny, Idź" - składało się także i z tego.
Andrzej Franaszek: Starałem się napisać tę biografię uczciwie, to znaczy pokazać prawdziwego Herberta – zarówno te strony jego życia, które były trudne, nieraz zawikłane i bolesne, jak i te wspaniałe. Mam nadzieję, że jest w książce tak Herbert borykający się z życiem, skłonny do gniewu, zdecydowanego osądzania innych ludzi, jak i autor wspaniałych wierszy, człowiek szczery, przyjacielski, bezinteresowny, chętny do niesienia innym pomocy.
PAP: Z biografii wynika, że Herbert, który całe życie deklarował się jako obrońca skrzywdzonych, człowiek wierny sprawom przegranym sam czuł się przegrany, przytłoczony nieszczęściem?
Andrzej Franaszek: Herbert przez wiele lat cierpiał na chorobę dwubiegunową afektywną, która charakteryzuje się naprzemiennymi okresami depresji i manii. W stanie "wysokim" potrafił wydać wszystkie pieniądze na książki, obrazy, rozpoczynał nowe projekty, planował wyjazdy, z ogromnym entuzjazmem zbierał materiały. W takich okresach bywał cudownym kompanem, kobiety się w nim zakochiwały. Potem nieuchronnie przychodziła zapaść. Sam mówił, że pisać może w dość wąskich odcinkach czasu, w prześwitach pomiędzy jedną a drugą fazą choroby, kiedy wahadło emocji na chwilę zwalniało. Ale chciałbym bardzo mocno podkreślić, iż żadną miarą nie można opisu jego osoby sprowadzić do choroby. To było udręczenie, z którym walczył, i z którym na ogół – wygrywał.
PAP: Zbigniew Herbert utrzymywał, że podczas okupacji walczył w partyzantce, twierdził nawet, że kuleje na skutek odniesionych ran. Po lekturze pana książki trudno utrzymać wiarę w te opowieści.
Andrzej Franaszek: Nie ośmieliłbym się stwierdzić z całą pewnością, że Herbert nie był w jakiś inny sposób zaangażowany w działalność konspiracyjną, ale nawet jeżeli był, było to zaangażowanie bardzo skromne. Raczej go po prostu nie było. Można to zrozumieć – był bardzo młody, w 1939 r. miał tylko 15 lat, podczas okupacji złamał na nartach nogę i przez niemal rok był właściwie wyłączony z życia rówieśników. Ale nie to, że mijał się z prawdą w swoich opowieściach jest tutaj najciekawsze, tylko powody, dla których to robił. Jak sądzę głęboko przeżywał polski etos, który każą młodym ludziom walczyć, a nawet zginąć w obronie ojczyzny. Jemu nie było dane uczestniczyć w doświadczeniu pokolenia Kolumbów, nie był z nimi na barykadach, ale niewątpliwie do końca życia czuł się przedstawicielem i strażnikiem pamięci tego pokolenia. To było dla niego fundamentalnie ważne.
PAP: Może u podstaw skomplikowanego wzajemnego stosunku Różewicza i Herberta leżał właśnie cień zazdrości tego drugiego o partyzancką przeszłość autora "Niepokoju"?
Andrzej Franaszek: Myślę, że to nie było powodem, ale rzeczywiście - Herbert i Różewicz nie darzyli się wzajemnie sympatią, choć bardzo rzadko mieli okazję do osobistego spotkania. Mówimy nie o wielkim sporze pomiędzy dwoma poetami, tylko o drobnych uszczypliwościach, złośliwych uwagach wygłaszanych wobec osób trzecich. W książce przytaczam list Różewicza do Jerzego Turowicza, w którym zawarte jest oskarżenie Herberta o plagiaty wierszy. To było zupełnie niesłuszne oskarżenie, myślę, że przez Różewicza przemawiała frustracja, gdy czuł, że Herbert, jeszcze niedawno przedstawiany jako jego uczeń, stawał się poetą bardziej znanym od niego samego. Herbertowi z kolei bardzo nie podobała się postawa Różewicza w latach 70., fakt, że dystansował się wobec PRL-owskiej opozycji.
PAP: Spór Herberta z innym wielkim polskim poetą, Czesławem Miłoszem, należy do najważniejszych w polskiej literaturze. Dotarł pan do relacji, które rzucają nowe światło na wydarzenia podczas kolacji wydanej latem 1968 r. przez małżeństwo tłumaczy - Bogdanę i Johna Carpenterów, kiedy doszło do zerwania stosunków pomiędzy nimi.
Andrzej Franaszek: Nie można powiedzieć, że spotkanie to było całkowicie pozbawione konsumpcji alkoholu... Tamtego wieczora uzewnętrzniły się kwestie, które już wcześniej były obecne w relacjach Miłosza i Herberta, ale właśnie wtedy sprawy stanęły na ostrzu noża. Zapewne przebieg wypadków był taki: Miłosz wygłosił jakąś krytyczną uwagę pod adresem Armii Krajowej czy powstania warszawskiego, a Herbert uniósł się gniewem i wygłosił mowę obronną, czując się reprezentantem i obrońcą całego pokolenia. Oskarżał Miłosza, że sam nie brał w walkach udziału. To ciekawe, jak te same wydarzenia są zapamiętywane przez świadków w zupełnie inny sposób. We wspomnieniach Janki Miłoszowej czy Carpenterów napaść ze strony Herberta była absurdalna i bezsensowna. Miłosz zmienił wtedy zdanie o przyjacielu, w liście relacjonującym spotkanie pisze, że z Herberta "wyszedł endek". W archiwum "Kultury" odnalazłem relację jednego z gości tamtego wieczora, Aleksandra Gelli. On zapamiętał nie "absurdalny" atak na Miłosza, tylko wspaniałą mowę Herberta w obronie AK przeciwko złośliwościom i prowokacjom. Trzeba też dodać, że w relacjach świadków nie pojawia się przypisywana Miłoszowi przez Herberta kwestia, że Polska powinna być wcielona do ZSRS.
PAP: Wieczór u Carpenterów pokazał coś bardzo ważnego - spór o naszym rozumieniu polskiej tradycji. Do dziś dnia zwolennicy postawy Herberta, traktującego etos Kolumbów jak świętość, nie mogą porozumieć się z tymi, którzy - jak Miłosz - są wobec polskości dużo bardziej krytyczni.
Andrzej Franaszek: Trudno się porozumieć, bo od pewnego momentu po obu stronach włączają się wielkie emocje, a nie tylko racjonalne argumenty. Postać Herberta jest jakby w epicentrum konfliktu polskiego społeczeństwa o pamięć - niektórzy chcieliby w nim widzieć "wieszcza" prawicy. Warto więc przypomnieć, że jego postawa i oceny rzeczywistości żadną miarą nie były prostackie i jednoznaczne. Herbert bardzo mocno podkreślał różnice między patriotyzmem a nacjonalizmem, mówił, że ideał państwa jednolitego narodowo to ideał faszystowski, w listach do Miłosza potrafił krytycznie wypowiadać się o polskiej tradycji. Wypowiedzi Herberta z czasów, gdy Kurdowie byli mordowani przez wojska Saddama Husajna pozwalają przypuszczać, że w dzisiejszych czasach byłby za przyjmowaniem w Polsce uchodźców, co jest zgodne z postawą wykazywaną przez niego przez całe życie - zawsze był po stronie skrzywdzonych, przegranych. Nie można Herberta zaszufladkować tylko jako proroka prawicy, zwłaszcza skrajnej. Miłosza zresztą również trudno uznać za wieszcza lewicy.
PAP: Dotarł pan także do pocztówek, które Zbigniew Herbert wysyłał do Miłosza krótko po wieczorze u Carpenterów?
Andrzej Franaszek: Archiwum Miłosza w Yale zostało gruntownie uporządkowane i niektóre kartki, wcześniej zawieruszone, odnalazły się. Po kłótni Herbert wykonał wiele pojednawczych gestów, miał nadzieję, że ich przyjaźń się odbuduje. Z Nowego Orleanu wysłał pocztówkę, w której pisał, że gdyby był tam także Miłosz, to poszliby razem na bourbona i wszystko wróciłoby do normy. Ale nie wróciło - bardzo bliskie relacje łączące kiedyś obu poetów nigdy nie zostały odbudowane.
PAP: Jednak przed śmiercią Herberta doszło do pojednania pomiędzy nimi?
Andrzej Franaszek: To ważne, także dlatego, że w latach 90., Herbert sformułował kilka niezwykle krytycznych wypowiedzi na temat Miłosza - oskarżał go o brak patriotyzmu, wykorzenienie, rodzaj koniunkturalizmu. W ostatnich latach życia Herbert starał się napisać dzieło zatytułowane "Rok jagnięcia", czyli odpowiedź na "Rok myśliwego" Miłosza. Miała to być polemika z postawami lewicowymi, które Miłoszowi były zasadniczo bliskie. Wielka szkoda, że Herbert, ze względów zdrowotnych, nie był już w stanie takiej książki napisać. Gdyby to zrobił, możliwa byłaby poważna debata, konfrontacja tych dwu postaw, które opisują nie tylko Miłosza i Herberta, ale sposób myślenia całych wielkich grup naszego społeczeństwa. Jednak zamiast książki powstał paszkwil na Miłosza, czyli wiersz "Chodasiewicz", zamiast dialogu pojawiły się tylko oskarżenia ze strony autora "Pana Cogito". Pod koniec życia Herberta doszło jednak pomiędzy nimi do rozmowy telefonicznej. Jak wspomina Katarzyna Herbertowa, nie było w niej przeprosin, nikt się nie kajał. Ale – w obliczu spraw ostatecznych – Herbert i Miłosz znów rozmawiali jak przyjaciele.
PAP: Ukazują się właśnie listy Herberta i Szymborskiej. Co między nimi było? Miłość? Rywalizacja?
Andrzej Franaszek: Nie mam potrzeby przesądzania, czy łączył ich rzeczywiście romans w ścisłym tego słowa znaczeniu. Myślę, że wzajemna fascynacja to dobre określenie. Był to też flirt korespondencyjny: oboje byli mistrzami gier i zabaw literackich, w listach powołali do życia postać Apollona Frąckowiaka, widać, że dobrze się bawili. Trudnym momentem dla schorowanego już wtedy Herberta była chwila, gdy Szymborska dostała nagrodę Nobla w 1996 r. Herbert z całą pewnością na Nobla zasługiwał i był rozpatrywany jako kandydat do tej nagrody. To był dla niego trudny moment, rozczarowanie. Ale telegraficznie pogratulował laureatce, a ona odpisała: "Zbyszku, Wielki Poeto! Gdyby to ode mnie zależało, to Ty byś teraz męczył się nad przemówieniem...".
Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)
Dwutomowa biografia Zbigniewa Herberta pióra Andrzeja Franaszka ukaże się w kwietniu nakładem wydawnictwa Znak.(PAP)
aszw/ pat/