Musimy się zatrzymać w tym pędzie, w którym wszyscy jesteśmy, w architekturze również. Musimy się zastanowić, co dalej. Potrzebujemy architektury, budowania, ale musimy to robić zupełnie inaczej - powiedział PAP Filip Springer, autor książki "Szara godzina. Czas na nową architekturę".
PAP: Czym jest owa szara godzina w architekturze?
Filip Springer: Szara godzina w ogólnej narracji w kulturze ludowej to moment, w którym jest już za ciemno, żeby pracować, a za jasno, aby zapalać światło. Moment, w którym ze względu na oszczędność i pragmatyzm, ale też, jak byśmy to dzisiaj nazwali, higienę psychiczną zatrzymywano się. Niektórzy siadali i milczeli, modlili się, a inni rozmawiali. To był moment zatrzymania się i namysłu. Przekładając to na metaforę - musimy się zatrzymać w tym pędzie, w którym wszyscy jesteśmy. W architekturze również. W nastawieniu na jej opłacalność liczoną tylko w kategoriach fiskalnych. Musimy się zastanowić, co dalej. Ten namysł wymaga spokoju, zgaszenia światła, skupienia i uważności. Tym jest szara godzina w architekturze.
PAP: Dlaczego kwestia budownictwa jest pomijana w debacie o przeciwdziałaniu zmianom klimatycznym?
F.S.: Wydaje mi się, że to jest słoń w salonie, którego nikt nie chce widzieć. Wynika to z tego, ile jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Lotnictwo jest odpowiedzialne za 4-5 procent emisji. Według danych sprzed dwóch lat razem z transportem morskim to ok. 8-9 procent, czyli niecała jedna czwarta emisji, za którą odpowiedzialne jest budownictwo. Jesteśmy w stanie sobie wyobrazić świat, w którym nie latamy na weekend do Lizbony, chociaż niektórym przyjdzie to z trudem. Natomiast nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić świata, w którym nie budujemy nowych budynków albo znacząco ograniczamy działalność architektoniczną ze względów ekologicznych.
Filip Springer: jesteśmy w poważnej sytuacji, wręcz fatalnej, ale jest jeszcze dużo działań, które musimy podjąć na poziomie globalnym, żeby wprowadzić się na ścieżkę uniknięcia najgorszych scenariuszy.
Pierwszą potrzebą, o wiele ważniejszą niż transport - nadreprezentowany w narracjach proklimatycznych - jest architektura. To oznacza, że zwykła rezygnacja nie jest odpowiedzią. Mamy do czynienia z problemem, który jest trudny do rozwiązania, być może niemożliwy. Potrzebujemy architektury, architektów, budowania nowych budynków, a jednocześnie musimy to robić zupełnie inaczej. Być może dzisiejszy charakter obiegu informacji nie sprzyja komunikowaniu skomplikowanych problemów, ale także ludzka natura nie jest skłonna do zajmowania się tym w pierwszej kolejności, ponieważ wiadomo, że nie znajdzie się jedno cudowne rozwiązanie.
PAP: W pierwszych rozdziałach pana książki wybrzmiewa, że nie powinniśmy już budować. Dlaczego zatem w tytule widnieje podtytuł "Czas na nową architekturę"?
F.S.: Architektura to nie tylko budowanie nowych budynków. To projektowanie naszego styku z przestrzenią czy naszego bycia w przestrzeni. Może się odbywać na różne sposoby - poprzez stawianie nowych budynków, aranżowanie starych czy przebudowywanie. To jest także realizowanie naszych potrzeb w przestrzeni niekoniecznie przez budynki, tylko na przykład przez lekkie, tymczasowe formy, które są przestawialne i przekształcalne. Również przez różnego rodzaju działania, które pozwalają nam adaptować przestrzenie zastane.
Ale nie będzie tak, że nie będziemy stawiać nowych budynków. To zdanie jest już odpowiedzią. Trzeba to stawianie wymyślić na nowo. Architektura to też praca z budynkami, które istnieją, wymyślanie technologii, które sprawią, że możemy coś rozebrać i postawić na nowo z tego, co uzyskaliśmy. Jest dużo działań architektonicznych, które nie polegają na budowaniu od zera.
PAP: W książce pojawia się pojęcie "planowania eleganckiego zakończenia". Czy jest to teza o końcu budowania, końcu architektury?
F.S.: W uproszczeniu narracja o projektowaniu szczęśliwego zakończenia sugerowałaby, że jesteśmy w momencie, w którym czeka nas koniec ludzkości, ponieważ zmiany klimatu nas wykończą. Ta narracja jest kontrnaukowa. Nauka mówi, że jesteśmy w poważnej sytuacji, wręcz fatalnej, ale jest jeszcze dużo działań, które musimy podjąć na poziomie globalnym, żeby wprowadzić się na ścieżkę uniknięcia najgorszych scenariuszy. W tym sensie polemizuję z tą kwestią.
Wcześniejsza wersja tekstu przed autoryzacją grupy Centrala (grupa architektów reprezentujących nowatorski namysł nad architekturą i projektowaniem - PAP) zawierała oskarżenie, że to jest dosyć fatalistyczne. W finalnej wersji widać, że chodzi o to, że jesteśmy jedynym gatunkiem, który może planować styl swojego bycia na Ziemi. Możemy doprowadzić do tego, że skończy się szybciej albo później. W geologicznej perspektywie za 7 mln lat nas tu nie będzie. Fakt, że jesteśmy istotami myślącymi, że nasza kreatywność, twórczość i kultura są pod wieloma względami wyróżnikami naszej siły, czyni nas istotami, które świadomie mogą pozostawić po sobie ślad. Natomiast na razie tym świadomym śladem jest warstwa antropocenu, czyli tego, co pozostawiamy po sobie jako śmieci. W tym sensie można to zniuansować, wtedy staje się to wręcz metafizyczne. To nie jest tylko tak, że koniec jest bliski, bo zmiany klimatu nas wszystkich zabiją.
PAP: Z ogromnym prawdopodobieństwem nigdy nie przestaniemy budować. Co zatem zrobić, aby "w przyszłości bilans emisyjny zaczął się spinać"?
F.S.: Budować mniej. Nie budować tego, czego nie potrzebujemy. Musimy wprowadzić głęboką refleksję nad tym, czy funkcje, jakie realizują budynki, można osiągnąć w inny sposób. Przykładem może być krakowski Zakrzówek. Jest to teren po kamieniołomach, który częściowo przejęło miasto. Odbył się tam protest ekologów, ponieważ występuje na nim rzadki motyl modraszek. Wybudowano tam jednak kompleks wypoczynkowo-rekreacyjno-edukacyjny z infrastrukturą betonową w postaci pawilonu. Nasuwa się pytanie: czy z punktu widzenia celów, które chcemy osiągnąć, jeden pawilon do edukacji ekologicznej jest najlepszym rozwiązaniem? Jego koszt to 30-50 mln zł. Jeżeli krakowski pozarządowy sektor, który zajmuje się edukacją ekologiczną, dostałaby 5 mln zł rocznie, to mierzalne efekty edukacji byłyby większe niż efekty tego pawilonu, a ślady ekologiczne - znacząco mniejsze.
Tak samo możemy się zastanawiać, czy jeżeli chcemy osiągnąć cel edukacji patriotycznej, to Muzeum Historii Polski jest opłacalne z punktu widzenia środowiska. Akurat ono już stoi, więc nic z nim nie zrobimy, ale może lepiej byłoby dopłacić nauczycielom, którzy będą szerzyć tę edukację? To jest myślenie wielosektorowe.
Musimy tak myśleć, żeby budować mniej oraz w taki sposób, aby dało się to demontować, a z pozostałości budować nowe rzeczy. Już na etapie projektu trzeba myśleć o demontażu budynku. Tego się dzisiaj nie robi. Wiele rzeczy, które dzisiaj mamy, jest niepotrzebnych. Musimy wliczać koszt środowiskowy do kosztu inwestycji. Jeżeli zaczniemy to robić sensownie i traktować go w taki sam sposób jak koszt fiskalny, to być może uda się zredukować emisję pochodzącą z budownictwa.
PAP: Które budynki są według pana zbędne?
F.S.: To pytanie dotyczy obiektów, które już powstały - i w tym sensie żaden z nich nie jest zbędny. Budynki zbędne to takie, które są jednofunkcyjne, nieprzekształcalne, niedemontowalne w sensowny sposób, i takie, które służą wyłącznie obrotowi kapitałem, a nie funkcjom społecznym. W Warszawie jest dużo przestrzeni biurowej, której około 20 procent stoi pusta. Mieszkańcy miasta nic z tego nie mają. W związku z tym są one zbędne. Natomiast dyskusja o tym, który konkretnie budynek - już stojący - jest zbędny, jest przeciwskuteczna względem tego, co próbuję tą książką przekazać. O wiele lepiej myśleć o tym, żeby komponent przydatności i zbędności uwzględnić w dyskusji o następnych projektach.
PAP: A z tych niepowstałych?
F.S.: Dyskusja o burzeniu Atrium w Warszawie, żeby wybudować tam większy szklany wieżowiec, jest celowa. Pytanie o jego zasadność jest słuszne. W Polsce potrzebujemy mieszkań, w związku z czym argument o zbędności i zasadności się zmiękcza. Słyszałem, że 80 tys. mieszkań w Krakowie stoi pustych, ponieważ zostały kupione w celach inwestycyjnych. Tu można postawić pytanie o prawodawstwo i o możliwości opodatkowania pustych lokali. Nie muszą być zbędne, tylko niepotrzebnie stoją puste. Czy nowo wybudowane osiedle odpowiada potrzebom mieszkaniowym, czy inwestycyjnym? Na przykład cała Stocznia Gdańska, o której piszę w książce, jest zabudowywana budynkami, które są mniej więcej w dwóch trzecich zapełnione apartamentami na wynajem krótkoterminowy. Nie potrzebujemy ich, tak jak nie potrzebujemy monumentalnych gmachów reprezentacyjnych.
PAP: Czy to wszystko nie jest utopią?
F.S.: Potrzebujemy myślenia utopijnego, jakie formułował Henri Lefebvre i formułuje Joanna Erbel, pisząc o protopii w książce "Wychylone w przyszłość. Jak zmienić świat na lepsze". Lefebvre formułował utopię jako najbardziej prawdopodobne z tego, co jest możliwe. Pytaniem jest, czy to, o czym mówiłem, jest prawdopodobne? Wydaje się, że to nie są rzeczy, które wymagają od nas ogromnych wyrzeczeń.
Jest to także kwestia narracji, bo być może potrzebne dla większości mieszkańców Warszawy Muzeum Historii Polski albo Muzeum Wojska Polskiego nie zmienia zasadniczo jakości ich życia. Podobnie jest z Filharmonią w Szczecinie. To nie znaczy, że uważam, że te budynki są niepotrzebne. One już stoją i musimy z tym żyć. Natomiast utopią w rozumieniu konfabulacji jest kwestia narracyjnego rozgrywania dyskomfortu, o którym piszę. W rozdziale "Pokusa dyskomfortu" wodzącym w swojej myśli jest Daniel A. Barber (autor książki "Modern Architecture and Climate: Design before Air Conditioning" poświęconej wpływowi architektury na planetę – PAP). Jednak tak jak mnie uwodzi, tak jestem świadom coraz bardziej tego, że jako komunikat ma ograniczoną siłę działania. Nie da się uciec od najgorszych scenariuszy zmian klimatu, jeżeli nie przyjmiemy do wiadomości, że to wymaga od nas wyrzeczeń. Jeżeli to jest utopia w rozumieniu czegoś, co się nigdy nie wydarzy, to jesteśmy, przepraszam, w ciemnej... Jeżeli przyznamy, że jesteśmy jako cywilizacja zdolni do jakiegokolwiek wyrzeczenia, to może jest jeszcze nadzieja. To jest fundamentalne pytanie. Nauka mówi, że jesteśmy w momencie, w którym da się coś jeszcze zrobić.
PAP: Czy książka postuluje zmianę całego systemu społeczno-gospodarczego?
F.S.: Nie. To jest pytanie, czy w ogóle zmiana jest możliwa w obrębie kapitalizmu. Jak poczytamy różnych mądrych ludzi, to oni uważają, że tak. Marcin Popkiewicz w wielu swoich tekstach i wypowiedziach zauważa, że są już sektory, w których panują reglamentacje. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby globalnie wytworzyć warunki w obrębie kapitalizmu, w których wykorzystanie zasobów jest reglamentowane. Mając takie warunki, wszyscy mają równe warunki konkurencji. Obecnie niestety nie dotyczy to na przykład paliw kopalnych. Gdybyśmy jednak wytworzyli warunki, w których możemy wydobyć tyle ropy, żeby tyle konkretnie wyemitować, to według obliczeń jesteśmy w stanie spowolnić globalne ocieplenie. To da nam czas na wymyślenie technologii, które na przykład wychwycą dwutlenek węgla.
Obecny model kapitalizmu być może nie jest wrogiem. Być może da się to zrobić w jego ramach. Nie proponuję tą jedną książką przebudowy systemu ekonomiczno-społecznego, bo byłoby to szaleństwo. Staram się zwracać uwagę, że prawdopodobnie niezbędna jest korekta - i architektura jest niezwykle ważnym narzędziem kapitału. Być może nawet najważniejszym.
PAP: Czy znalazł pan odpowiedź na pytanie: "Czy obecnie w architekturze dokonuje się jakiś przełom"?
F.S.: Znalazłem kilka. Maciej Miłobędzki i kilka innych osób powiedziało mi, że nie. Uważają, że dopóki nie wydarzy się fundamentalny kryzys, na przykład energetyczny, będziemy procedować w obrębie późno kapitalistycznych paradygmatów i właściwie nic się nie zmieni. Natomiast wiele osób mówi, że tak. Ci, którzy wykładają na uczelniach, twierdzą, że młodzi mają zupełnie inaczej ustawione priorytety dotyczące tego, co chcą projektować, jak chcą to robić i na co zwracają uwagę. To jest według wykładowców przełomowe. Biorąc pod uwagę skalę wyzwań, jaka przed nami stoi, uważam, że zachodzi przełom.
PAP: Pyta pan swoich rozmówców, czym jest komfort w kontekście mieszkalnictwa, architektury. A jak pan by odpowiedział na to pytanie?
F.S.: Trudno odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ biorąc pod uwagę metraże dostępne Polakom, żyję w większym metrażu niż średnia w Polsce. Kryterium komfortu nie jest dla mnie konieczność mechanicznego wentylowania mieszkania czy klimatyzacja. Umiem sobie wyobrazić, że w zimie jest chłodniej, a w lecie cieplej. Jedna z badaczek, które wymieniam w książce, powiedziała, że komfort to "warunki utrzymujące nasz organizm w stanie równowagi". To jest medyczna definicja komfortu, ale możemy ją zmetaforyzować, zastanawiając się, jakie warunki mieszkaniowe utrzymują nasz organizm w stanie szeroko pojmowanej równowagi.
Najlepszą weryfikacją była pandemia. Odkryliśmy, że warunki, w jakich żyjemy, nie dla wszystkich są komfortowe. Okazało się, że nie ma wystarczającego miejsca do pracy, domownicy siedzą sobie na głowach, a za oknami nie ma zieleni. Doświadczenie pandemii jest nie tylko moją odpowiedzią na twoje pytanie, ale też na to, jak powinniśmy definiować nasze potrzeby i chęci ich zaspokojenia.
Warto zwrócić uwagę, że komfort jest szybko przyswajalny i po pewnym czasie staje się niewidzialny, o czym także piszę. Kategorie komfortu i dyskomfortu są użyteczne, ale także niebezpieczne. Ludzie potrafią agresywnie reagować na pomysł, że można im coś zabrać. Jesteśmy jednym z najbogatszych krajów na świecie i żyjemy w komfortowych warunkach, co oznacza, że musimy jako ci uprzywilejowani z czegoś zrezygnować. Tu pojawia się pytanie o to, kto i z czego ma rezygnować. Odpowiadam - ci uprzywilejowani wśród uprzywilejowanych.
PAP: Wcześniej pisał pan raczej o architekturze w przeszłości. W "Szarej godzinie" poświęca pan uwagę przyszłości budownictwa. Czy ta książka jest nowym rozdziałem w pana eseistyce?
F.S.: Nie traktuję tego w ten sposób. Książka naturalnie wpisuje się w reporterską część mojej pracy, której celem jest namysł nad przestrzenią, w której żyjemy. Ani pod względem formy, ani podejścia nie różni się od poprzednich. Może jest w niej więcej wątków filozoficznych, ale nadal jest to reporterska książka wynikająca z obserwacji tego, co się dzieje, i diagnozy czy dostrzeżenia problemu oraz chęci jego zrozumienia.
PAP: Książka jest rodzajem działania, które ma realne przesłanki do zmiany, czy jedynie teoretyczną myślą?
F.S.: Jest to książka reporterska, która bazuje na opowieściach konkretnych ludzi, budynków i historii, więc jest pewnego rodzaju konkretem. Natomiast nie ma praktycznego przełożenia, w tym sensie, że można wziąć jakiś przykład i go powtórzyć. Nie taka jest rola literatury. Jej sprawczość jest niemierzalna. Tak więc odpowiedź na pani pytanie brzmi: tak i nie. Tak, ta książka ma być sprawcza, ale nie pokażę, w jaki konkretny sposób. Tak długo, jak sprawczość literatury jest niemierzalna, tak jest to dobra literatura. Jeżeli ta sprawczość zacznie być mierzalna, wtedy zaczyna się propaganda.
PAP: Komu służy architektura?
F.S.: Komu służy czy komu ma służyć?
PAP: Komu służy i komu ma służyć.
F.S.: Architektura ma służyć ludziom, ponieważ warunkuje ich przestrzenność. Architektura to jest stolik i miasto w szerokim rozumieniu, ponieważ jedno jest projektowaniem użytkowym, a drugie urbanistyką. Natomiast to jest ta sama działalność - wymyślanie języka dla rozwiązań, które mają uporządkować nasze bycie w przestrzeni. Ludzie doszli już także do wniosku, że czasem musi służyć innym istotom albo chociaż uwzględniać ich istnienie. Jest to również służenie w postaci czysto ekonomicznej: ktoś buduje i chce na tym zarobić - w czym nie ma nic złego. Natomiast jeżeli to jest jedyna motywacja, a co więcej, nie uwzględnia kosztu i zysku środowiskowego, to zaczyna się aberracja. Nie zakładam, że będziemy żyć w świecie, w którym ludzie nie zarabiają na budowaniu budynków, ale zarabianie pieniędzy nie powinno być pierwszą motywacją przy wznoszeniu budynków. Tylko o to się upominam.
Rozmawiała: Zuzanna Piwek
Filip Springer to urodzony w Poznaniu reporter i fotograf. Jest autorem wielu książek o architekturze i przestrzeni, m.in. "Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL-u", "Miedzianka. Historia znikania", "Wanna z kolumnadą" oraz "Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach". Jest także stypendystą Narodowego Centrum Kultury oraz Fundacji "Herodot" im. Ryszarda Kapuścińskiego. Jego książki nominowano do najważniejszych nagród literackich w Polsce.
Książka "Szara godzina. Czas na nową architekturę" autorstwa Filipa Springera ukazała się nakładem Wydawnictwa Karakter.(PAP)
zzp/ miś/ ktl/