Węgrzy są otwarci na inne kultury, a zwłaszcza na polską – twierdzi w rozmowie z PAP Marzena Jagielska, która w lutym dziesięć lat temu założyła razem z mężem w Budapeszcie polską księgarnię z małym bistro pod nazwą „Gdańsk”. Polak i Węgier to naprawdę dwa bratanki, przynajmniej dopóki nie wmiesza się w to polityka – dodaje.
„Pani jest z Gdańska, prawda?” – pyta przy barze młoda dziewczyna z Polski, która dowiedziała się o polskiej księgarni w węgierskiej stolicy od znajomych.
W soboty w „Gdańsku”, położonym w XI. dzielnicy Budapesztu (Ujbudzie) w południowo-zachodniej części stolicy, rządzi Marzena Jagielska. Potwierdza – urodziła się w Gdańsku, ale dziesięć lat temu do głowy jej nie przyszło, aby w ten sposób nazwać księgarnię; to pomysł jej męża – Akosa Szepessy’ego.
Pierwszym wyborem był „Kispolszki” (czyt. kiszpolski), czyli węgierska nazwa polskiego fiata 126p. Dziś, niedaleko „Gdańska”, znajduje się zresztą piwiarnia pod taką nazwą: jest tam więcej miejsca, ale też więcej hałasu i zdecydowanie mniej książek. Można za to wypić polskie piwo i zjeść kiełbasę z musztardą, serwowaną pod nazwą „Przysmak Wałęsy”.
Padło na Gdańsk – według męża Jagielskiej miał przyciągać uwagę, bo wszyscy Węgrzy wiedzą, że leży w Polsce. „Nie do końca wszyscy, ale prawdą jest, że coraz częściej słychać węgierski na ulicach Gdańska” – mówi właścicielka księgarni.
W sobotni wieczór wszystkie stoliki są zajęte, choć prawdę mówiąc – w lokalu ma zbyt dużo miejsca. Pod ścianą toczy się partia szachów, przy stolikach ożywione rozmowy nad specialite de la maison – piwem jaglanym „Gdańsk”.
Na półkach i dużym stole sporo książek, przede wszystkim polskiej literatury – po polsku i węgiersku. Przed wejściem oklejonym serduszkami WOŚP klientów wita portret Wisławy Szymborskiej i walizka broszur o Polsce; w środku dyskusjom uważnie przysłuchuje się ze ściany Juliusz Słowacki. Na prawo od wejścia jest nawet galeria; z braku miejsca – tylko jednego obrazu.
W budapeszteńskim „Gdańsku” mówi się przede wszystkim po węgiersku. „Przychodzi do nas zdecydowanie więcej Węgrów niż Polaków” – mówi Jagielska. „Nie jesteśmy typowym miejscem skupiającym Polaków za granicą. Raczej zajmujemy się promowaniem polskiej kultury wśród Węgrów” – dodaje.
A tych przyciąga m.in. polska literatura, zwłaszcza że wiele tytułów zostało przetłumaczonych na węgierski. Jagielska zaczęła promować polską kulturę na Węgrzech już wcześniej, zakładając razem z koleżanką w 2006 roku Polsko-Węgierską Agencję Kulturalną KéM Csoport, która działa do dziś. „Robiliśmy np. przegląd polskich zespołów na Węgrzech. Sprowadziliśmy m.in. Pink Floyd czy Fisz Emade” – mówi.
„Pierwsza nasza impreza dziesięć lat temu była poświęcona Szymborskiej” – dodaje. W maju znów zorganizowano wydarzenie poświęconej poetce w związku z rokiem Szymborskiej w Polsce, a dwa lata temu ukazał się po węgiersku tomik noblistki pt. „Milczenie roślin”, którego dziś praktycznie nie można już dostać. Powód: mały nakład i duże zainteresowanie.
Szymborskiej w „Gdańsku” nie było, choć jak podkreśla Jagielska – z pewnością był tu jej duch. Fizycznie bywali tu natomiast m.in. Ziemowit Szczerek, który często zagląda tu nieoficjalnie podczas pobytów w Budapeszcie, Joanna Bator, Małgorzata Lebda, Szczepan Twardoch, Inga Iwasiów, Jerzy Ilg, Ignacy Karpowicz czy – ostatnio – Zośka Papużanka.
„Pewnego razu przyszedł do nas również znany węgierski reżyser Bela Tarr, który miał partnerkę z Polski” – wspomina Jagielska. „Spytał się czy mamy wiersze Jozsefa Attili przetłumaczone na polski. Akurat miałam jeden tomik, nie wiadomo skąd wygrzebany, nie na sprzedaż! No, ale wobec takiego spotkania…”
Przez cztery poprzednie lata w „Gdańsku” znajdował się też sztab Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy: nawet w pandemii udało im się zebrać pieniądze, organizując biegi po całych Węgrzech. Jak podkreśla Jagielska, w przeszłości na sprzęcie zakupionym przez WOŚP badano też jej kilkuletnią córkę – wówczas zdecydowała, że trzeba bardziej zaangażować się w tę sprawę.
W tym roku inne obowiązki wzięły jednak górę i WOŚP w Budapeszcie nie zagrał. „Biorę pod uwagę organizację w przyszłości” – twierdzi Jagielska. „Trochę to słabe, że nikt nie podjął się tej inicjatywy w tym roku” – dodaje.
Z Budapesztu Marcin Furdyna (PAP)
mrf/ zm/