Jazz nie zamienił się w amerykańską muzykę klasyczną. Wciąż ma w sobie wiele życia i wiele do powiedzenia - powiedział w rozmowie z PAP amerykański wokalista jazzowy Gregory Porter. 30 kwietnia obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Jazzu.
Stolicą tegorocznego "święta jazzu" jest Hawana. Podczas koncertu, który odbędzie się w Gran Teatro de la Habana Alicia Alonso zagrają m.in. Herbie Hancock, Ambrose Akinmusire, Cassandra Wilson, Kurt Elling, Marcus Miller, Esperanza Spalding i Regina Carter. Międzynarodowy Dzień Jazzu ustanowiony został przez UNESCO w 2012 r., aby "wyrobić wrażliwość społeczności międzynarodowych na muzykę jazzową, zainteresować jej korzeniami, nurtami, jak też znaczeniem tego gatunku muzyki jako ważnego środka komunikacji społecznej i dialogu między kulturami".
PAP: Wspominał pan w wywiadach, że jazz jest muzyką protestu. Przypominają mi się słowa wokalisty The Who, który mówił o tym, że rock - uznawany przecież za muzykę buntu - zestarzał się, a jego rolę społeczną przejął hip-hop. Podobne głosy pojawiały się w kwestii jazzu i jego aktualności. Nicholas Payton przekonywał kilka lat temu, że jazz umarł w latach 50., a dziś jest tylko zjawą. Podziela pan takie opinie? Czy jazz ma przed sobą przyszłość?
Gregory Porter: Zdecydowanie. Uważam, że styl, wizerunek i cel jazzu sprawia, że ta muzyka może w każdej chwili dokonać wolty, przewartościować się, całkowicie odmienić. To zależy od artysty lub jego publiczności. Są artyści, którzy rozważają obecną sytuację polityczną i społeczną w Stanach Zjednoczonych i na świecie. Młodzi ludzie wyrażają swoje obawy i lęki w hip-hopie. Ci sami ludzie szukają dla siebie języka artystycznego wyrazu także w jazzie. Łączą jedno z drugim. To ten sam rodzaj ekspresji, choć przy użyciu innych narzędzi.
PAP: Czy w przypadku jazzu nie dzieje się coś zbliżonego do tego, co stało się z pięściarstwem w wadze ciężkiej? Nagle przestała być atrakcyjną drogą kariery. Młodzi ludzie wybierają inne dyscypliny. Ci, którzy kiedyś być może odnaleźliby w jazzie przestrzeń dla samych siebie, dziś idą w kierunku innych gatunków muzyki?
Gregory Porter: Dużo o tym myślałem. Szukamy jazzu tylko w jazzowym kontekście. W jazzowym big-bandzie, albo gdy włączamy jazzową rozgłośnię radiową. Ale to przecież nie jedyne miejsca, w których żyje jazz. Czy jazz to tylko swing i walking grany na kontrabasie? Nie ma potrzeby wykopywania hip-hopu, rocka czy funku z naszej przestrzeni tylko dlatego, że nie podąża pewnymi ścieżkami, nie przechwytuje pewnych schematów - a to jest właśnie jazzowe nastawienie do sztuki.
Bo co zrobimy z Eryką Badu, Robertem Glasperem, Mary J. Blige, Davidem Bowie i Stingiem? To, co robią - choć może nie słychać tego od razu - niesie w sobie element, związany z jazzem: wszyscy oni wychodzą poza tradycyjny kontekst tego, jak muzyka, którą grają - rock, soul czy cokolwiek innego - powinna brzmieć. Dzięki temu wzbogacają muzykę. Słuchacz jazzu powinien być może być nieco bardziej otwarty na kierunki, w jakich tego jazzu szuka. Może się okazać, że znajdzie go w zupełnie nieoczekiwanych miejscach.
PAP: Czy jazz można traktować już jako amerykańską muzykę klasyczną?
Gregory Porter: Nie powiedziałbym. To oznaczałoby, że jest już zimny, nic więcej z siebie nie wyda, możemy tylko odgrywać klasyczne kompozycje w bezmyślnym zachwycie, szacunku dla "klasyki". A jazz ma w sobie jeszcze sporo życia i wiele do powiedzenia. Konieczne jest poszerzenie myślenia o instrumentalnym i wokalnym jazzie. Gdy myślimy o jazzie, nadając mu nazwę i szufladkę, łatwiej nam się myśli o kilku powszechnie uznanych jako "klasycy" artystach, jak Davis, Brubeck czy Coltrane. Oni decydują dla nas, czym jest jazz. Ale jeśli jazz to Ella Fitzgerald...
PAP: ...To już niekoniecznie Ornette Coleman.
Gregory Porter: Właśnie. Ale jeśli posłuchasz Arethy Franklin albo Elli Fitzgerald nie jako wokalistki, a np. saksofonu albo trąbki - nagle usłyszysz jazz.
PAP: Więc co decyduje?
Gregory Porter: Skala otwartości na inne rzeczy, niż te do których jesteśmy już przyzwyczajeni i w których jest nam miło i ciepło. Jaki gatunek jest najbliżej jazzu?
PAP: Blues. Soul.
Gregory Porter: Dlaczego więc jest to tak dziwne dla wielu ludzi, że po prostu wchodzę do sąsiedniego pokoju i wykorzystuje to, co tam znajdę we własnej muzyce? Gospel, blues, soul, jazz - wszystkie te gatunki dorastały pod tą samą strzechą. Nawet nie w tej samej okolicy, a w tym samym domu!
PAP: Czy mamy obsesję na punkcie katalogowania muzyki?
Gregory Porter: Nie tylko muzyki. Mamy obsesję na punkcie katalogowania sztuki, polityki, życia. Popatrz na Motown i ich brzmienie. Przecież cała ta muzyka - całej swej różnorodności - została zagrana przez tych samych ludzi, The Funk Brothers. Te wszystkie przeboje - "My Girl", "I Heard it Throught the Grapevine", "Papa Was a Rolling Stone" i "Heat Wave" - grali muzycy z jazzowym wykształceniem. Oni robili całą robotę podczas sesji nagraniowych w Detroit, tworzyli tę niesamowitą muzykę. Grali muzykę, która stanowiła mieszankę jazzu, bluesa, funku i soulu. Zabawne, że gdy przeglądasz kolekcje płytowe wielkich jazzmanów orientujesz się nagle, że nie ma w nich zbyt wiele jazzowych płyt. Dominuje klasyka.
Definicje są dla tych, którzy definiują, ale nie dla tych, którzy im podlegają. Ludzie spierali się, mając różne wizje tego, kim jest Miles Davis. A Miles Davis po prostu robił swoje. Mam nadzieję, że młodzi artyści nie przejmują się nadmiernie tym, co powie krytyk.
PAP: Ale młody muzyk potrzebuje jeść, płacić czynsz, a także śpiewać. Nie zawsze ma nawet gdzie zaprezentować swój talent.
Gregory Porter: Dziś śpiewam przed dużymi widowniami i czasami myślę sobie, że jeszcze parę lat temu śpiewałem przez 4 godziny we wtorkowe wieczory w malutkim klubie w Harlemie za 35 dolarów. Tym samym głosem. A może wówczas nawet lepszy, mocniejszy. Ludzie mogli przyjść i posłuchać za darmo. Musieli tylko kupić piwo za 3 dolary i mogli siedzieć całą noc.
Jestem przecież tym samym śpiewakiem. Nie miałem jeszcze wtedy wielu własnych piosenek, ale śpiewałem całkiem dobrze. Naprawdę kochałem tę pracę, choć przecież nie utrzymywałem się z tych 35 dolarów. Nie mogłem za nie zapłacić czynszu ani zjeść obiadu. Musisz mieć w sobie pasję i miłość do tego, co robisz, żeby powiedzieć sobie: tak, zrobię to za 35 dolarów za noc. Zrobię to niezależnie od tego, czy przyniesie mi to sukces, czy porażkę i ubóstwo. Tym dla mnie jest jazz.
Rozmawiał Piotr Jagielski (PAP)
pj/ agz/