
Zło postrzegane jest dziś jako atrakcyjne ze względu na swą skuteczność; to niebezpieczne - ostrzega Agnieszka Holland. Należy przeciwstawiać się temu polityką solidarności polegającą na tym, że "inny człowiek jest dla nas ważny" i nie traktujemy go jak wroga - ocenia.
PAP: Współczesne "postrzeganie zła jako atrakcyjne" było jednym z tematów spotkania po zorganizowanym w Warszawie pokazie prasowym miniserialu "Dziecko Rosemary" w Pani reżyserii. Od 1 maja można go będzie oglądać w Polsce na kanale Lifetime. "Zło jest łatwiejsze do pokazania w filmie niż dobro. Ale ja jestem nie tylko reżyserem, ale też obywatelką. I zastanawiam się, o czym to świadczy - ta fascynacja złem i jego +atrakcyjność+. Jak to świadczy o naszych czasach?" - to Pani wypowiedź z tamtego spotkania z dziennikarzami. Więc do jakich wniosków można dojść?
Agnieszka Holland: Wydaje mi się, że jest obecnie rodzaj zmiany, zawirowania moralnego, który powoduje, że zło pociąga nas swoją skutecznością. Myślę, że wynika to trochę z kryzysu demokracji, z poczucia bezradności w radzeniu sobie w świecie, który z jednej strony jest globalny i w którym jednocześnie funkcjonują bardzo różne formy władzy oraz egzekwowania władzy. Jest Państwo Islamskie, które odcina głowy, i jest Putin, który napada, kłamiąc, na sąsiedni kraj. Oraz jednocześnie są demokratyczne rządy, które muszą się rządzić procedurami demokratycznymi oraz wolą wyborców, a w każdym razie - lękiem przed wyborcami.
I nagle okazuje się, że to zło wygrywa. Że zło jest bardziej skuteczne. To jest bardzo niebezpieczny moment.
PAP: Czy to zarazem oznacza, jak może wynikać z Pani słów, że ludzie zaczynają uznawać, iż dobro jest nieskuteczne?
Agnieszka Holland: Owszem, większość ataków na demokrację wynika z tego, że uważa się, iż demokracja nie jest tak skuteczna jak na przykład autorytaryzm. To, że w wielu krajach Europy Zachodniej dochodzą coraz bardziej do głosu partie autorytarne czy że Władimir Putin budzi podziw nawet wśród niektórych polityków Zachodu, wynika właśnie z tego. To jest, powtarzam, niebezpieczne.
Agnieszka Holland: Owszem, większość ataków na demokrację wynika z tego, że uważa się, iż demokracja nie jest tak skuteczna jak na przykład autorytaryzm. To, że w wielu krajach Europy Zachodniej dochodzą coraz bardziej do głosu partie autorytarne czy że Władimir Putin budzi podziw nawet wśród niektórych polityków Zachodu, wynika właśnie z tego. To jest, powtarzam, niebezpieczne.
PAP: Czy Pani zdaniem współczesne postrzeganie dobra jako mniej skutecznego może być w jakimś stopniu naszą własną winą - ponieważ dobro jest dzisiaj niewystarczająco wspierane?
Agnieszka Holland: Tak. Nie walczymy o nie. Poddajemy je niejako. Poddajemy prawdę, poddajemy dobro.
PAP: Czy można to uznać za zachowanie autodestrukcyjne?
Agnieszka Holland: Tak. Takie sytuacje bywały przed wojnami światowymi. Szczególnie przed I wojną światową. Dlatego niektórzy stosują analogię tego, co teraz, do I wojny. Wydawało się wtedy, że nie było żadnych obiektywnych powodów, by ona nastąpiła. A jednocześnie - jakaś potrzeba autodestrukcji, która szła ze wszystkich stron, doprowadziła do potwornego konfliktu, w którym zginęły miliony ludzi.
PAP: Co według Pani powinniśmy robić, aby zacząć stopniowo przeciwstawiać się zagrożeniu?
Agnieszka Holland: Gdybym miała odpowiedź na to pytanie, zostałabym guru. Myślę, że nie mamy innej drogi niż bronić demokracji, bronić pewnych zasad. Bronić zasad, a jednocześnie realizować empatyczną politykę solidarności, polegającą na tym, że inny człowiek jest dla nas ważny i że nie ustawiamy go jako "figury wroga". Spójrzmy chociażby na naszą "wojnę polsko-polską". To się tak wszystko podzieliło bez właściwie żadnych powodów.
PAP: Żyjemy w kraju, w którym często używane są słowa takie jak "honor", "patriotyzm", "szacunek".
Agnieszka Holland: "Szacunek" - bardzo rzadko. Myślę, że te słowa bywają - przynajmniej przez ludzi, którzy nimi manipulują z góry - używane cynicznie. I przez to, że zostają one wtedy pozbawione swojej rzeczywistej treści, w jakimś sensie sprawiają, że życie publiczne jest toksyczne.
PAP: Wracając do "Dziecka Rosemary": przypomnijmy, że książka Iry Levina, która była podstawą dla scenariusza - horror o młodej kobiecie wpadającej w sidła okultystycznej sekty - ukazała się w USA w 1967 r. Rok później na ekran przeniósł ją Roman Polański, w roli głównej wystąpiła u niego Mia Farrow.
W nowej adaptacji powieści, wyreżyserowanym przez Panią czteroodcinkowym serialu, z akcją osadzoną współcześnie w Paryżu, rolę Rosemary gra Zoe Saldana. W męża bohaterki, Guya, wciela się Patrick J. Adams, a w diaboliczne małżeństwo Castevetów, pod którego wpływ dostaje się Rosemary, parę zamożną i bardzo atrakcyjną - Jason Isaacs oraz była modelka i dziewczyna Bonda z filmu "Tylko dla twoich oczu" Carole Bouquet. W obsadzie jest też Wojciech Pszoniak w drugoplanowej roli specjalisty od starych manuskryptów. Co w tym serialu może symbolizować dobro, siłę przeciwstawiającą się złu? Kto w tej historii walczy ze złem?
Agnieszka Holland: Są tam postaci, które próbują zachować zasady i zdrowy sens. Niestety, wszystkie przegrywają. Muszę to przyznać.
Rozmawiała: Joanna Poros (PAP)
jp/ gma/