To kolejny dowód na to, jaką ogromną drogę przebyło polskie kino na przestrzeni ostatnich 15 lat i jak bardzo rozpoznawalną marką, na powrót niejako, staliśmy się w Europie i na świecie – tak o nominacji do Oscara dla „IO” Jerzego Skolimowskiego – mówił PAP krytyk filmowy Błażej Hrapkowicz.
Nominacje do 95. Oscarów ogłoszono we wtorek na profilu nagród na YouTube. Nazwiska finalistów odczytali amerykańska aktorka Allison Williams i brytyjski aktor Riz Ahmed. "IO" Jerzego Skolimowskiego otrzymał we wtorek nominację do Oscara dla najlepszego pełnometrażowego filmu międzynarodowego. O statuetkę w tej kategorii ubiegają się też m.in. "Blisko" Lucasa Dhonta i "Na Zachodzie bez zmian" Edwarda Bergera.
"To jest kolejny polski film na przestrzeni ostatnich lat, który albo dostaje nominację do Oscara albo jest poważnie rozważany, jako kandydat do nominacji. Myślę, że to dowód na to, jaką ogromną drogę przebyło polskie kino na przestrzeni ostatnich 15 lat i jak bardzo rozpoznawalną marką, na powrót niejako, staliśmy się w Europie i na świecie, bo mówimy o sukcesach na europejskich i światowych festiwalach, mówimy też właśnie o nominacjach oscarowych" - powiedział Hrapkowicz.
Przypomniał, że w czasach PRL-u nominacje do Oscara dla polskich filmów nie były niczym dziwnym. "Nasze kino i nazwiska takich twórców, jak Andrzej Wajda, Roman Polański czy Jerzy Hoffman to były nazwiska, które były znane - ich filmy otrzymywały nominacje do Oscara. Później była pewnego rodzaju zapaść pod tym względem, ale na przestrzeni ostatnich 15 lat to się na szczęście zmieniło" - zwrócił uwagę krytyk.
Mówiąc o nominacji do Oscara dla filmu Skolimowskiego ocenił, że to "ogromny sukces nie tylko polskiego kina, ale przede wszystkim samego Skolimowskiego". Zaznaczył, że to "sukces zasłużony".
"Przede wszystkim to jest twórca, który nigdy nie osiadł na laurach. Nigdy nie poczuł się zbyt komfortowo - z etykietą mistrza, od której można odcinać kolejne kupony. To jest twórca, który mimo tego, że już kilka dekad tworzy filmy i jest w późnym okresie swojej twórczości, nigdy nie stracił energii, a przede wszystkim chęci do eksperymentowania" - wyjaśnił krytyk. "+IO+ jest właśnie takim klasycznym, w najlepszym tego słowa znaczeniu, filmem Jerzego skolimowskiego. Filmem, który zaskakiwał mnie na każdym kroku rozwiązaniami formalnymi, językiem wizualnym jakiego używa i jest kinem pełnym właśnie takiej chęci do eksperymentowania, do innowacji bez oglądania się na konwencje. Dlatego, bardzo się cieszę, że Amerykańska Akademia Filmowa doceniła ten naprawdę eksperymentalny i bardzo nieoczywisty film" - powiedział.
Pytany o to, jak ocenia pozostałe nominacje do Oscarów Hrapkowicz przyznał, że nie jest nimi zaskoczony. "Tytuły i nazwiska aktorskie, które się pojawiają na tej liście nominacji to są wszystko tytuły i nazwiska, o których przez cały sezon nagród było głośno, które przez cały sezon nagród otrzymywały kolejne laury i których promocja oscarowa była na tyle rozpędzona i na tyle dobrze wymyślona przez speców od PR-u, że cały czas o tych filmach słyszeliśmy" - wskazał.
Jak mówił, "część osób się zastanawiała na przykład, czy po tym jak w nagrodach BAFTA zignorowani zostali +Fabelmanowie+ Spielberga, ten film na ostatniej prostej nie wypada z wyścigu, okazało się, że nie". "Steven Spielberg i Oscary to ciągle jest dobrana para, co mnie cieszy, bo uważam, że +Fabelmanowie+ to jest jeden z najlepszych filmów Spielberga. Taki uczciwy, ale nie rozliczeniowy i koniec końców miłosny list do kina, jego dwuznacznej mocy oraz rodziny, która też jest pokazana uczciwie, ale z miłością. Film, który mam wrażenie pewną reżyserską wirtuozerią i maestrią naprawdę dorównuje największym osiągnięciom Spielberga, więc tutaj zero zaskoczenia" - ocenił krytyk.
Hrapkowicz nie był też zaskoczony sukcesem filmu "Duchy Inisherin" Martina McDonagha. "Kapitalna czarna komedia czy też tragikomedia o konflikcie wydawałoby się absurdalnym, który eskaluje do jakichś zupełnie gargantuicznych rozmiarów. Jest to film, który wydaje mi się bardzo aktualny, bo opowiada o trudności i niemożności rozwiązywania konfliktów. Co myślę, że dzisiaj jest bardzo na czasie" - wskazał.
Dodał, że cieszy się także z nominacji za drugoplanową rolę aktorską dla Ke Huy Quana, który wystąpił w filmie "Wszystko wszędzie naraz". "Zagrał w tym filmie i wrócił po latach tak naprawdę. Jako chłopak zadebiutował u Spielberga w filmie +Indiana Jones i Świątynia Zagłady+, potem zagrał kilka ról, ale na dekady zniknął z kina i z aktorstwa. Teraz powraca i od razu otrzymuje nominację do Oscara" - mówił Hrapkowicz.
Jego uwagę zwróciła nominacja w kategorii najlepszy scenariusz adaptowany dla filmu "Top Gun: Maverick" Josepha Kosinskiego. "Wydaje mi się, że Akademia doceniła fakt, że +Top Gun: Maverick+ to nie tylko wybitny spektakl filmowy i jeden z najlepszych filmów hollywoodzkich wysokobudżetowych, ale też bardzo dobrze napisany. To jest film, który oprócz spektaklu ma emocjonalny kręgosłup, ma historię bohaterów, która jest trochę melancholijna. Tam też praca została włożona w to, żeby ta historia i ci bohaterowie żyli na tym ekranie. Wydaje mi się, że ta nominacja wcale nie jest dziwna, jak mogłoby się z początku wydawać" - dodał.
Laureatów nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej poznamy w niedzielę 12 marca podczas gali, która odbędzie się w hollywoodzkim Dolby Theatre. Gospodarzem uroczystości będzie Jimmy Kimmel. Aktor i komik w przeszłości dwukrotnie pełnił tę funkcję - w 2017 i 2018 r. "Propozycja poprowadzenia gali oscarowej po raz trzeci to albo wielki zaszczyt albo pułapka. Tak czy inaczej, jestem wdzięczny Akademii za to, że zaprosiła mnie zaraz po tym, jak wszyscy mocni kandydaci powiedzieli +nie+" – zażartował artysta, cytowany przez portal US Magazine. (PAP)
autor: Katarzyna Krzykowska
ksi/ pat/