Na początku mojej kariery ludzie byli nastawieni bardzo sceptycznie do dyrygentek, ale teraz jest coraz więcej kobiet pracujących w tym zawodzie - mówi PAP JoAnn Falletta, dyrygentka Buffalo Philharmonic Orchestra, która wystąpiła na Wielkanocnym Festiwalu Ludwiga van Beethovena w Warszawie.
PAP: Jest to pierwsza zagraniczna trasa Buffalo Philharmonic Orchestra od 30 lat. Dlaczego zdecydowaliście się przyjechać do Polski i zagrać na Wielkanocnym Festiwalu Ludwiga van Beethovena?
JoAnn Falletta: Po pierwsze zostaliśmy zaproszeni przez Panią Elżbietą Penderecką na ten bardzo prestiżowy, znany na całym świecie festiwal. Byłam w Polsce kilka razy i zawsze wiązało się to ze wspaniałymi muzycznymi przeżyciami. W naszej orkiestrze mamy również dwóch polskich członków. Pierwszy waltornista Jacek Muzyk i drugi waltornista Daniel Kerdelewicz byli inspiracją do przyjazdu tutaj. W Buffalo mamy bardzo dużą społeczność Polaków. Są to ludzie, których dziadkowie emigrowali do Buffalo wiele lat temu. Oni nadal kultywują polską tradycję, są dumni z bycia Polakami. Chcieliśmy uhonorować tę część społeczności Buffalo, przyjeżdżając do Polski.
PAP: Czy dlatego nagraliście dwie płyty z muzyką polskich kompozytorów?
J.F.: Tak, pierwsza płyta z utworami Lutosławskiego, Chopina, Karłowicza była dedykowana polskiej społeczności w Buffalo. Drugą płytę "Treasures of Poland" nagraliśmy z powodu przyjazdu do Polski. Jest ona prezentem dla Polaków. Utwory, które się na niej znajdują, wykonywane są przez polskich muzyków. Koncert Fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina został nagrany przez Konrada Skolarskiego. Waltornista naszej orkiestry Jacek Muzyk wykonuje Koncert na róg i orkiestrę "Winterreise" Krzysztofa Pendereckiego. Tą płytą chcieliśmy również wyrazić naszą wdzięczność za wpływ, jaki polscy muzycy wywarli na muzykę światową. Cieszę się, że w Buffalo Philharmonic Orchestra mamy polskich waltornistów.
PAP: Na płycie "Treasures of Poland" znajduje się "Winterreise" Pendereckiego, orkiestra ma w swoim repertuarze również inne utwory tego kompozytora. Jak jego twórczość odbierana jest przez amerykańską publiczność?
J.F.: Bardzo ciepło. Graliśmy jego utwory nie tylko w Buffalo, ale również w Nowym Jorku. Jego podwójny koncert na skrzypce i wiolonczelę wykonywałam z orkiestrą składającą się z młodych muzyków, którzy nie znali wcześniej twórczości Pendereckiego. Po zapoznaniu się z jego utworem mówili, że jest to jeden z najlepszych kompozytorów, jakich kiedykolwiek słyszeli. Wszędzie, gdzie graliśmy, jego muzyka była bardzo dobrze przyjęta. Uważam, że jego koncert na waltornię jest jednym z najlepszych utworów napisanych na ten instrument. Ten utwór jest bardzo niepokojący, pokazuje piękno brzmienia waltorni.
PAP: Dlaczego zdecydowała się Pani zostać dyrygentką?
J.F.: Podjęłam tę decyzję bardzo wcześnie. W wieku siedmiu lat rozpoczęłam naukę gry na gitarze, było to bardzo ważną częścią mojego życia, ale kiedy miałam 10 lat odkryłam orkiestrę. Podczas jednego z koncertów symfonicznych podjęłam decyzję, że chciałabym być członkiem orkiestry. Nie umiem dokładnie wytłumaczyć, dlaczego, ale myślę, że zafascynował mnie dźwięk orkiestry i sama idea - ludzie spotykają się, żeby tworzyć razem coś pięknego. Tak więc od 10. roku życia chciałam być dyrygentką. W czasie mojej edukacji uczyłam się również gry na wiolonczeli i fortepianie. Teraz nadal gram, ale większość czasu zajmuje mi dyrygowanie.
PAP: Podczas studiów w Juilliard School w Nowym Jorku uczyła się Pani u Leonarda Bernsteina, którego setną rocznicę urodzin świętujemy podczas tegorocznego festiwalu. Jak wspomina go Pani jako człowieka oraz nauczyciela?
J.F.: Miałam wielkie szczęście, że w czasie, w którym studiowałam w Juilliard, Leonard Bernstein mieszkał w Nowym Jorku, dzięki czemu mógł brać udział w organizowanych przez uczelnię lekcjach mistrzowskich. Nasza klasa dyrygentury była bardzo mała, było nas może pięć osób. Jak można sobie wyobrazić, byliśmy bardzo przestraszeni lekcjami z nim, ponieważ był najbardziej znanym i najważniejszym muzykiem w Ameryce. Był też bardzo charyzmatyczny, kiedy wchodził do pokoju, dało się czuć jego siłę. Bernstein zdawał sobie jednak sprawę z naszego lęku, dlatego był bardzo miły w stosunku do nas.
Był niezwykłym nauczycielem, ponieważ uczył nas, że znaczenie muzyki, nasza miłość do niej są ważniejsze od techniki. Mówił nam, że najważniejsze jest to, co czujemy w muzyce. Pamiętam, że raz, kiedy pracowaliśmy nad operą Carmen, zapytał mnie, dlaczego przejmuję się takimi drobiazgami jak tempo lub puls. "Powinnaś wyobrazić sobie, że jesteś na arenie, na której walczą byki. Słońce ogrzewa twoją skórę, jest bardzo gorące lato, tłum krzyczy, czujesz krew byka. To o tym powinnaś myśleć" - mówił. Dzięki niemu zrozumiałam, o co naprawdę chodzi w muzyce i jak ją wykonywać. Dla Amerykanów do tej pory Bernstein jest ikoną i wzorem muzyka.
PAP: Jest Pani pierwszą kobietą, która dyrygowała jedną z głównych amerykańskich orkiestr. Jak była Pani odbierana przez ludzi na początku swojej kariery?
J.F.: Na samym początku mojej kariery ludzie byli nastawieni bardzo sceptycznie do dyrygujących kobiet, ponieważ było to bardzo rzadko spotykane. Dziwiono się, że jest to w ogóle możliwe. Dlatego cieszę się, że moja szkoła Juilliard umożliwiła mi naukę na tym kierunku. Stopniowo podejście do kobiet - dyrygentek zaczęło się zmieniać. Drzwi dla nich zaczęły się otwierać i teraz widzimy coraz więcej kobiet pracujących w tym zawodzie.
PAP: Jaki jest według Pani przepis na sukces orkiestry?
J.F.: Trzeba stworzyć muzykom odpowiednie środowisko, atmosferę sprzyjającą rozwojowi. Dyrygent bez orkiestry nie może wydać żadnego dźwięku. Jego zadaniem jest stworzenie przestrzeni, w której każdy członek orkiestry może pokazać swój talent. To, co robi dyrygent, ma w sobie jakąś tajemnicę. Stanowi on ramę, w której poruszają się indywidualni muzycy ze swoją interpretacją, jednoczy on muzyków i sprawia, że z indywidualnych partii powstaje wspólne dzieło. Bardzo ważne jest, aby muzycy w orkiestrze mieli pozostawioną pewną swobodę, nie byli kontrolowani. Buffalo Philharmonic Orchestra pozwala rozwijać muzykom ich artystyczną osobowość, grają oni razem, ale każdy wnosi coś od siebie.
PAP: Jaki wpływ, Pani zdaniem, na brzmienie orkiestry ma to, z jakich krajów czy środowisk wywodzą się poszczególni muzycy.
J.F.: Orkiestra składa się z ludzi, którzy dorastali w konkretnym środowisku. To, kim są, gdzie się wychowali, jak przebiegały ich studia, jaką wartość ma dla nich muzyka, ma wpływ na to, jak grają. Każda orkiestra ma swoją własną osobowość, jeśli dyrygent zostawia przestrzeń, zamiast narzucać swoje zdanie. Osobowość ta rozwija się w każdej orkiestrze w innym kierunku. Słyszałam amerykańską muzykę w wykonaniu europejskich orkiestr. Mimo że muzycy grali na wysokim poziomie, utwory te brzmiały inaczej, ponieważ dorastali w innej kulturze muzycznej. Muzyka jest zawsze płynna, zawsze zależy od jej wykonawców i myślę, że to jest w niej niezwykłe.(PAP)
Rozmawiała Olga Łozińska
oloz/ itm/