Kolejne oscarowe sukcesy Pawła Pawlikowskiego powodują zrozumiałe zainteresowanie jego twórczością – na różnych zresztą polach. Pawlikowski dla jednych to synonim słowa „artysta”, człowiek którego filmy przypominają harmonijne dzieła sztuki. Dla innych jego głos ma znaczenie chociażby przy analizie skomplikowanych relacji pomiędzy Polakami a Żydami. Pawlikowski to wreszcie niezwykle wybitny dokumentalista, którego filmy opowiadające o wojnie w byłej Jugosławii oraz transformacji w Związku Radzieckim – stanowić będą niezwykle cenne źródło dla przyszłych historyków.
Pawlikowski nie jest twórcą młodym w sensie biograficznym – dla reżysera zawsze jest to okolicznością sprzyjającą. Urodził się w roku 1957. Dzieciństwo spędził w Warszawie, do szkoły chodził na Mokotowie.
Środowisko Pawlikowskiego to inteligencja o polsko-żydowskich korzeniach. Matka była nauczycielką akademicką, a ojciec – lekarzem. Matką chrzestną późniejszego reżysera była Barbara Kwiatkowska, pierwsza żona Romana Polańskiego.
Właśnie do lat 50. i 60. wraca Pawlikowski w swoich obydwu ostatnich fabułach. To zapamiętana w czarno-białych (jak większość ówczesnych filmów i kronik filmowych) barwach gomułkowska i inteligencka Polska. Polska „naszej, małej stabilizacji” (zaiste od razu przychodzi na myśl wielka i zapomniana sztuka Tadeusza Różewicza w tamtych czasach się dziejąca), kiedy to zasadniczo nie mordowano już ludzi w więzieniach, rozwijało się budownictwo mieszkaniowe i przynajmniej w domach można było mówić to, co się chciało.
I o tym właśnie chciałbym napisać więcej w swoim tekście. Paweł Pawlikowski to dla mnie kronikarz i bajarz opowiadający w swoim, niepowtarzalnym stylu o dwóch dekadach które stworzyły współczesną Polskę – nocy stalinizmu i „małej stabilizacji” doby Gomułki. To w zbudowanych wtedy blokach niejednokrotnie mieszkamy po dziś dzień. To wtedy gorzej lub lepiej odbudowano kraj, kształtując jego przestrzeń. Wtedy tez ukształtowały się nowe struktury społeczne i to w sposób pionowy od nowych elit do nowych „dołów”. Epoka gierkowska dorzuciła do tego rozwój budownictwa mieszkaniowego i infrastruktury ale wszystko było realizowane już na korzeniu, który powstał w dobie bierutowsko-gomułkowskiej. Na tych podstawach formowała się tez III Rzeczpospolita – kraj o innym ustroju i odwołujący się do innych wartości ale bazujący na Polsce powstałej po 1945 roku.
Kronikarzy przywołanej wyżej epoki takich jak Pawlikowski nie mieliśmy zbyt wielu i były to albo wizje hiperrealistyczne (n.p, w serialach historycznych) albo artystyczne, począwszy od Jana Jakuba Kolskiego aż po „Różyczkę” Jana Kidawy-Błońskiego.
Najbardziej przydatnym obiektem analizy są dwa ostatnie filmy Pawlikowskiego: „Ida” (2013) oraz „Zimna wojna” (2018). O ile pierwszy rozgrywa się (jeśli nie liczyć sekwencji wojennej) już w czasach gomułkowskich, o tyle w drugim widzimy Polskę już w obydwu odsłonach. W „Zimnej wojnie” obraz PRL wydaje się jeszcze wyraźniejszy – mamy tu także sekwencje realizowane na Zachodzie. Przy wyniszczonej Polsce nawet Berlin Zachodni a co dopiero Paryż wydają się być miejscami radosnymi.
Polska Pawlikowska wolna jest od konfliktów obecnie podnoszonych. To nie jest Polska komunistów i „żołnierzy wyklętych”. To szary i smutny kraj pełen ruin będących pozostałością po dawnej wojnie. Zespól „Mazurek” rezyduje w zniszczonym w wyniku reformy rolnej pałacu. Jego twórcy podczas podróży po kraju nagrywają zniszczone łemkowskie pieśni i oglądają zniszczoną cerkiew. W „Idzie” klasztor mieści się w zniszczonym pałacu a małe miasteczka są wypalone i pozbawione życia. Nie jest to wesoła Polska socrealistycznych budowli projektowanych przez Józefa Sigalina czy modernistycznych dzieł architektonicznych Haliny Skibniewskiej.
Nawet pełne symboliki zakończenie „Zimnej Wojny” to smutna wersja festiwali piosenki wykreowanych w okresie „małej stabilizacji”. To co pamiętamy jako rzecz radosna i wielu naszym przodkom umilająca życie – Opola, Sopoty czy Kołobrzegi – jest u Pawlikowskiego jedynie żałosnym widowiskiem.
Nie ma właściwie smutniejszego obrazu komunistycznej Polski niż filmy Pawlikowskiego. Nawet zaangażowane filmy czy seriale pokazujące stalinowskie zbrodnie wprost (czego akurat w „Idzie” czy „Zimnej wojnie” nie ma – jest raczej tylko zniewolenie), głownie poprzez swoja techniczna stronę nie stronią od słonecznych obrazów rodem z „Przygody na Mariensztacie”. Czarno-białe filmy Pawlikowskiego idą zawsze w kierunku półcienia.
Przytłaczająca większość bohaterów filmów reżysera nie jest żadnymi bohaterami. Nie ma ich i w „Idzie” i w „Zimnej wojnie” Choreografka „Mazurka”, grana przez Agatę Kuleszę, też nią jest ale nie chce się podpisać pod poddaniem zespołu politycznej presji. Bohaterka główna „Zimnej wojny” zagrana przez Joanne Kulik marzy o dobrym życiu i zawiera ciągłe kompromisy.
A władza jest daleko i reprezentują ja zazwyczaj zwykli funkcjonariusze.
Obraz PRL u Pawlikowskiego jest osobisty i autorski ale to jego reżyserskie prawo. My też powinniśmy mocniej odkryć PRL daleki od salonów władzy, pełen smutku i cierpienia.
Łukasz Jasina
Dr Łukasz Jasina jest historykiem i filmoznawcą. Pracuje w Polskim Instytucie Spraw Miedzynarodowych
źródło: MHP