Staram się podążać za własną ciekawością i iść tam, gdzie ona chce mnie zabrać – powiedziała Hildur Guonadóttir, islandzka kompozytorka, laureatka Oscara za Najlepszą muzykę napisaną do filmu „Joker”. Artystka nazwała rozwój swojej kariery zawodowej „wolnym gotowaniem”.
Ma 37 lat, pochodzi z Islandii, gra na wiolonczeli i halldorofonie. Zdobyła Oscara, Złoty Glob i nagrodę BAFTA za muzykę do filmu „Joker” oraz nagrody Emmy i Grammy za soundtrack do serialu „Czarnobyl”. Jest pierwszą od 22 lat kobietą nagrodzoną Oscarem w kategorii Najlepsza muzyka napisana do filmu (w 1998 r. statuetkę za muzykę do „Goło i wesoło” odebrała znana z „The Art Of Noise” Anne Dudley) i w ciągu 92 lat historii nagrody siódmą do niej nominowaną. Złoty Glob przypadł jej natomiast, jako pierwszej kobiecie startującej w konkurencji w pojedynkę. Odbierając Oscara apelowała „do dziewczyn, kobiet, matek, córek, które słyszą, jak gotuje się w nich muzyka”: „Przemówcie, potrzebujemy usłyszeć wasz głos”.
Hildur Gudnadóttir pochodzi z muzycznej rodziny. Jej ojciec Gu?ni Franzson jest kompozytorem i klarnecistą, matka Ingveldur Gudrun Ólafsdóttir śpiewaczką operową, a jej bracia współtworzą dwa alternatywne zespoły - Gunnar Orn Tynes gra w Mum, a ?órarinn Gudnason w Agent Fresco.
Hildur zaczęła grać na wiolonczeli w wieku pięciu lat, a swój pierwszy poważny koncert dała w wieku dziesięciu u boku swojej matki w restauracji. Pierwsze wspomnienie z muzyką, jakie przywołuje, miało jednak miejsce cztery lata wcześniej. ”Mój tata ćwiczył do jakiegoś występu +Lot trzmiela+ na klarnecie, a ja krzyczałam +Zagraj to jeszcze raz!+” – powiedziała w wywiadzie dla Film Music Media. „Pamiętam też momenty, kiedy jako dziewczynka spałam na podłodze w Akademii Muzycznej. Muzyka była dla mnie zawsze czymś naturalnym, ale też osobistym. Kojarzyłam instrumenty z ludźmi, którzy na nich grali. I tak pracuję do dziś. Wybieram do współpracy artystów na podstawie ich charakteru i mojej relacji z nimi, bo myślę, że najważniejsze jest to, jacy są” – dodała.
Gudnadóttir uczęszczała do Akademii Muzycznej w Reykjaviku, a następnie studiowała kompozycję i teorię muzyki na Islandzkiej Akademii Sztuk Pięknych i berlińskiej Akademie der Künste. Jak jednak przyznała w rozmowie dla Film Music Media nie planowała związać się z muzyką filmową – to był „kompletny przypadek”. „Na tej samej zasadzie potoczyła się cała moja kariera. Nigdy nie podejmowałam żadnej wiążącej decyzji. Zawsze kochałam muzykę, kochałam grać i po prostu szłam w tym kierunku. Staram się podążać za własną ciekawością i iść tam, gdzie ona chce mnie zabrać” – powiedziała Film Music Media. Przez jakiś czas była związana z teatrem: napisała np. muzykę do sztuki „Sumardagur” („Letni dzień”) wykonanej w Islandzkim Teatrze Narodowym. „W teatrze miałam do czynienia z opowiadaniem historii – czymś, co zawsze mnie fascynowało i kochałam robić, zwłaszcza jeśli chodzi o opowiadanie dźwiękami, bo słowa nigdy nie były moim medium” – powiedziała Film Music Media. Rozwój jej drogi zawodowej nazwała więc „wolnym gotowaniem”, procesem, który cały czas trwa.
W końcu rozpoczęła współpracę z dwukrotnie nominowanym do Oscara islandzkim kompozytorem filmowym Jóhannem Jóhannssonem. Spotkali się ponad 20 lat temu, bo – jak twierdzi Gu?nadóttir – „Islandia jest mała i niewielkie jest tam środowisko muzyczne”, również jej ojciec grał kiedyś z Jóhannssonem. Spodobało mu się jak grała i od tamtej pory pracowała przy większości jego projektów. Pomagała mu w tworzeniu muzyki m.in. do filmów Denisa Villeneuve’a: „Labirynt”, „Nowy początek” i „Sicario”, wspólnie skomponowali też muzykę do filmu Gartha Davisa „Maria Magdalena” i tak zaczęła się jej przygoda z kinem.
„Nasza współpraca była dialogiem pomiędzy dwojgiem przyjaciół” – powiedziała Film Music Media. „To była bardzo otwarta relacja, bez twardych wytycznych, kto zajmował się czym” – dodała. Po śmierci Jóhannssona kontynuowała wspólne dzieło, tworząc muzykę do „Sicario 2: Soldado” Stefana Sollimy. W międzyczasie wykonała też soundtracki do filmu „Kapringen” Tobiasa Linholma i miniserialu „Czarnobyl” w reżyserii Johana Rencka. Łącznie pracowała przy 14 filmach i ośmiu produkcjach telewizyjnych. W końcu nadeszła propozycja skomponowania muzyki do filmu „Joker” Todda Philipsa.
„Istnieje wiele sposobów, by odbierać tę samą historię, więc gdy okazuje się, że druga osoba czuje ją w identyczny sposób… to jest zarówno wspaniałe uczucie, jak i wspaniały prognostyk na dalszą pracę” – powiedziała Gu?nadóttir w wywiadzie dla „Przekroju”, wspominając pracę nad muzyką do „Jokera”. „Todd (Philips, reżyser „Jokera” – przyp. PAP) od początku obdarzał mnie nie tylko dużym zaufaniem, ale też ciekawiły go moje uwagi dotyczące instrumentacji, tonalności, tempa poszczególnych kompozycji i powodów, dla których brzmią w ten właśnie sposób. Kiedy ruszyły zdjęcia, wykorzystywał tę wiedzę do budowania postaci. Dlatego, kiedy Joaquin (Phoenix, odtwórca głównej roli w „Jokerze” – przyp. PAP) miał jakieś trudności z wejściem w postać, dawał się prowadzić muzyce. Co jest oczywiście wspaniałą, organiczną formą współpracy, biorąc pod uwagę, jak wielkim przedsięwzięciem jest produkcja filmu” – dodała.
Jednak zanim to nastąpiło, nagrała pięć solowych albumów, m.in. w 2006 r. „Lost In Hildurness (Mount A)”, nagrany w Nowym Jorku i w Hólar na północy Islandii, a w 2009 r. „Without Sinking”, wydana we współpracy z brytyjską wytwórnią audiowizualną Touch. Współpracowała też z zespołami i artystami, z którymi doskonaliła się w zakresie muzyki alternatywnej i elektronicznej, m.in. The Knife, Ben Frost, Pan Sonic czy Múm. W 2019 r. wzięła udział w nagraniu dwóch metalowych, eksperymentalnych płyt amerykańskiej grupy Sunn O))) – "Life Metal" i "Pyroclasts.
Dziennikarz i krytyk muzyczny Bartosz Chaciński napisał, że Hildur Gu?nadóttir „wpisuje się w tendencję, którą sama – choć wcześniej bardziej jako współpracowniczka nieżyjącego Jóhanna Jóhannssona – pomogła rozpowszechnić we współczesnym kinie: modę na estetykę dronów”. „Długie, jednostajne, ale niejednorodne brzmieniowo dźwięki słychać dziś wszędzie, chociaż jeszcze dekadę temu rywalizowali w tej kategorii głównie neoromantycy albo minimaliści w stylu Philipa Glassa” – czytamy na jego blogu. Z kolei Jarosław Szubrycht na łamach Gazety Wyborczej napisał, że „nie są to dźwięki lekkie, łatwe i przyjemne”. „To nie są nośne tematy Williamsa, które można radośnie gwizdać przy goleniu czy nucić pod prysznicem. Hildur Gudnadóttir ma dobrze przepracowaną 20-wieczną awangardę i świetnie rozpoznane alternatywne rubieże muzyki rozrywkowej. Lubi drony, dysonanse, nieoczywiste dźwięki. Mimo to jest chwalona przez media głównego nurtu i obsypywana nagrodami, bo przyszedł dobry czas na filmy, które wymagają takiej muzycznej oprawy” – czytamy.
Gudnadóttir często podkreśla w wywiadach, że zbyt mało kobiet tworzy muzykę do filmów, i chciałaby to zmienić. Te statystyki potwierdzają badania Center for the Study of Women in Television and Film, które wykazały, że do aż 94 proc. z 250 amerykańskich filmów muzykę skomponowali mężczyźni. Hildur Gudnadóttir wspiera więc stowarzyszenie Alliance for Women Film Composers, założone w 2014 r. przez kompozytorkę muzyki filmowej Laurę Karpman, którego członkowie zajmują się wspieraniem kobiet w branży.
O jej planach wiadomo na razie niewiele. Zapytana podczas konferencji prasowej po rozdaniu Oscarów, czy zamierza przeprowadzić się do USA, odpowiedziała, że „miło tam przyjeżdżać w odwiedziny, ale za dużo tam słońca”. „Nie chciałabym utknąć na polu muzyki filmowej. Zawsze potrzebowałam różnych środków wyrazu, by dać ujście swojej ekspresji. Dlatego wciąż gram koncerty, szukam nowych form” – powiedziała „Przekrojowi”. „Przez ostatnie cztery-pięć lat zajmowałam się głównie muzyką filmową, co było bardzo inspirujące, ale czuję już, że jestem gotowa zrobić sobie od tego przerwę. Na jakiś czas wystarczy. Teraz zaczynam myśleć o nowej płycie solowej” – podsumowała.(PAP)
Autorka: Karolina Sarniewicz
kas/ dki/