W Teatrze Wielkim-Operze Narodowej trwają próby przed premierą opery "Manon Lescaut" w reż. Mariusza Trelińskiego. Akcja dzieje się we współczesnym mieście, na stacji metra. "Manon to kobieta idealna, o której rozmyślamy, a która nie istnieje" - mówi reżyser.
Opera Giacomo Pucciniego „Manon Lescaut" powstała w 1893 roku na podstawie powieści "Historia Manon Lescaut i Kawalera de Grieux" Antoine'a Prevosta. To losy księdza, który dla dziewczyny zrzuca sutannę, zostaje szulerem i kończy w niesławie. W oryginale akcja rozgrywa się we Francji i w Ameryce, w XVIII wieku.
Treliński umieszcza akcję swojego spektaklu we współczesnym wiecie, na stacji metra dużego miasta.
"Stacja metra to miejsce w jakimś sensie umieszczone poza czasem, w którym przemieszcza się bezimienny tłum, w naszej realizacji - tłum korporacyjny. To jest miejsce, w którym spotyka się czas i przypadek, w takim miejscu można spotkać tajemniczą kobietę, ale można też zginąć. To miejsce alienacji, wyobcowania. W oryginale mamy do czynienia z ciągłym przemieszczaniem się, historia zaczyna się w Amiens, potem jest Paryż, Hawr, Nowy Orlean. U nas są to stacje metra, czyli etapy miłości, fascynacji i upadku bohatera. Cała opowieść toczy się właściwie w umyśle bohatera, jest opowieścią subiektywną" - opowiadał Mariusz Treliński na wtorkowej konferencji prasowej.
Opera Giacomo Pucciniego „Manon Lescaut" powstała w 1893 r. na podstawie powieści "Historia Manon Lescaut i Kawalera de Grieux" Antoine'a Prevosta. To losy księdza, który dla dziewczyny zrzuca sutannę, zostaje szulerem i kończy w niesławie. W oryginale akcja rozgrywa się we Francji i w Ameryce, w XVIII w.
Kluczowym założeniem inscenizacji Trelińskiego jest umieszczenie bohaterów "Manon Lescaut" w świecie korporacyjnym. "Taka sytuacja jest jak horror, ale ucieczka z tego horroru w fantazmat, wyobrażenie, wyidealizowaną miłość, staje się kolejnym dramatem. Z jednej strony mamy do czynienia z miastem, korporacją i dworcem, a z drugiej - z Manon, czyli kobietą idealną, o której wszyscy rozmyślamy, rozmawiamy, a która - mam wrażenie - nie istnieje" - opowiadał.
"Manon Lescaut" to trzecia opera Pucciniego. Okazała się jego dużym sukcesem, choć w trakcie jej tworzenia doprowadził do załamania nerwowego trzech librecistów, pracujących nad jego nowym dziełem.
Treliński podkreśla, że to, co go zaintrygowało w Puccinim to sposób, w jaki pokazuje relacje mężczyzn z kobietami. "Puccini nigdy nie pokazuje związku, w którym relacja byłaby równoległa, czyli partnerska (...). Zawsze są to sytuacje, w których dominuje silny, pewny siebie mężczyzna. Spotyka on zagubioną sierotkę, nieszczęśliwą dziewczynę typu Butterfly. Albo odwrotnie: mężczyzna wpada w sidła kobiety demonicznej, prototypu femme fatale, kobiety niszczącej, zagrażającej mu - jak Turandot czy właśnie Manon" - ocenił.
Rolę Manon kreuje sopranistka Amanda Echalaz. "Amanda realizuje rzecz niemożliwą - odtwarza na scenie postać kobiety nieistniejącej. Zaproponowała sceny pozornie nieprzystające do siebie, w każdej z nich mamy do czynienia z inną osobą, inną psychiką i bohater nie jest w stanie połączyć tego w jedność. Jeżeli przypomnimy sobie +Mroczny przedmiot pożądania+ Luisa Bunuela, w którym jedną kobietę grały dwie aktorki, albo film +Zagubiona autostrada+ Davida Lyncha, gdzie z kolei jedna aktorka grała dwie postaci kobiece, to można uświadomić sobie (...), że mężczyzna czasem nie może zrozumieć istoty kobiecości i widzi w niej serię zmiennych masek, gier" - tłumaczył Treliński.
W obsadzie spektaklu znaleźli się także Mikołaj Zalasiński, Thiago Arancam, Marek Gasztecki, Pavlo Tolstoy, Karol Kozłowski, Jacek Janiszewski, Małgorzata Pańko. Dyryguje Patrick Fournillier, autorem scenografii jest Boris Kudliczka. (PAP)
agz/ abe/