Macieja Parowskiego wprowadził w świat literatury SF; vis-à-vis siedziby KC PZPR prowadził podziemne wydawnictwo NOWA, zaciekle tropione przez SB; odkrył wystrzałowy potencjał „Wiedźmina” Andrzeja Sapkowskiego. W piątek pożegnanie Mirosława Kowalskiego na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie.
"Uczeń i nauczyciel, kumpel, inżynier, wydawca Sapkowskiego i wielu innych, opozycjonista" - tak rozpoczął opis Mirosława Kowalskiego w swym - fundamentalnym dla polskiego SF - chronologicznym alfabecie autorów, zatytułowanym "Wasz cyrk, moje małpy" (2019), Maciej Parowski. "Kiedyś uczeń, dziś traktuje mnie jak niesforne dziecko" - podsumował.
"Był moim bliskim kumplem" - powiedział PAP Marek Oramus, pisarz i krytyk, właściciel portalu Galaktyka Gutenberga.
Poznali się w "Politechniku", tygodniku niszowym (rozsławił go Stanisław Bareja w "Misiu”, jako opakowanie zastępcze dla sprzedawanego w kiosku z gazetami mięsa z pokątnego uboju).
"Gdy w połowie lat siedemdziesiątych zjawiłem się w Warszawie, w +Politechniczku+ natknąłem się właśnie na niego. Obaj skończyliśmy politechnikę, ale nie chcieliśmy być inżynierami. Łączył nas status aspirantów dziennikarskich, podobny wiek, poglądy na życie, świat i komunizm – szczególnie to ostatnie skojarzyło nas niemal z automatu. Imponował mi oczytaniem, orientacją w prądach, modach kulturowych, a zwłaszcza podejściem do historii, którą uważał za dziedzinę kluczową dla rozumienia zmian cywilizacji" - wyjaśnił.
"Tworzyliśmy w pięciu Klub Felietonistów, opozycyjny wobec partyjnego kierownictwa redakcji. Oprócz Mirka i mnie byli to Roman Lewandowski z Gliwic, Włodek Kalicki z Wrocławia i Witek Piotrowicz z Katowic, który akurat felietonów nie pisał, tylko reportaże" - wspominał Oramus.
Rozmowy na ważkie tematy, debaty rozmaite najlepiej toczyły się przy piwie. "Bywały takie tygodnie, kiedy dni przebankietowanych naliczyłbyś więcej niż tych zwyczajnych, pozbawionych elementu ludycznego" - podsumował.
Doszło do tego - przypomniał Parowski - że ojciec Kowalskiego osobiście zażądał od redaktora naczelnego "Politechnika", by ten zabronił Mirkowi "dziennikarzenia" i - pozbawiając w ten sposób środków na hulaszcze życie - zmusił do obrony dyplomu i pójścia do pracy, gdzieś w błoto na budowę albo za biurko kreślarskie.
"Komunizmu nie cierpieliśmy solidarnie, ale tylko Mirek wdał się w działalność opozycyjną na tyle poważnie, że warto o tym wspominać. W ciężkich latach stanu wojennego objął kierownictwo Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWA i przetrwał na tej funkcji do zmiany ustroju" - podkreślił Oramus.
"Latem 1979 roku Mirek pokazał mi w zaufaniu szkic ulotki Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWA i pozwolił zmienić parę wyrazów. Najmłodszy z nas, z twarzą dziecka zamaskowaną przez brodę, okazał się najbardziej oczytany i wyrobiony" - napisał Parowski.
"Zajmowałem się w NOWEJ kolportażem; pamiętam, że chodziłem z duszą na ramieniu, bo były to czasy, gdy +zrzucono+ ze schodów Pyjasa, a punkt kolportażu mieścił się w starej kamienicy na ulicy Szarej, z ciemną klatką schodową, na IV piętrze" - powiedział Kowalski Wojciechowi Sedeńce w wywiadzie dla "SFinksa" (1996). "Ostatecznie zostałem kimś w rodzaju rzecznika prasowego wydawnictwa. A od 1985 roku byłem sekretarzem oficyny, czyli osobą koordynującą wszelkie prace redakcyjne, odpowiedzialną za kontakty z autorami, korektorkami, redaktorami" - opowiadał.
Wcześniej, w czasie karnawału "Solidarności", Kowalski zaczął pracować w powstałym na mocy Porozumień Gdańskich "Tygodniku "Solidarność".
"Zostałem zatrudniony, jak mniemam, dzięki dwóm czynnikom. Otóż pierwszy Tysol współtworzył Józef Kuśmierek, człek z komuszą przeszłością (jako członek Gwardii Ludowej ochraniał Bieruta w trakcie sylwestrowego bankietu założycielskiego tzw. Krajowej Rady Narodowej), ale reporter wybitny, żaden pieszczoch, tylko zadra w oku władzy. Kuśmierek zjeździł Polskę wzdłuż i wszerz, specjalizował się w sprawach gospodarczych" - wspominał przy okazji czterdziestolecia ukazania się pierwszego numeru pisma.
"Nie znaliśmy się osobiście, ale mógł kojarzyć moje teksty, bo gdy tylko pojawiłem się w redakcji, to wysłał mnie w teren, bym przyjrzał się podejrzanym kulisom fuzji zakładów zbrojeniowych Bumar z fabryką lokomotyw Fablok. Napisałem reportaż +Umar Fablok+, ale w +TS+ zmieniła się koncepcja. Kuśmierek poszedł w odstawkę, a wraz z nim wylądował w koszu mój reportaż o robotnikach, którzy ? już wtedy ? zaczynali się bać o swe miejsca pracy. Niezależny i Samorządny Związek, reprezentowany przez swych najbardziej światłych doradców, miał wtedy inne niż robotnicza krzywda sprawy na głowie" - pisał Kowalski w marcu 2021 r.
"Czynnik drugi najlepiej scharakteryzował po latach mój ówczesny redakcyjny kolega, Andrzej Friszke. Otóż Mazowiecki, który przecież niejedno za stalinizmu przeżył i w niejednych, dość wątpliwych moralnie działaniach brał udział, jak ognia bał się przyjmowania do powstającego pisma całych zorganizowanych grup, co do lojalności których – i słusznie – miał swoje wyrobione zdanie. Dotyczyło to zwłaszcza kojarzonej z Kuroniem i Michnikiem lewicowej części KOR-u (co później odbiło się Mazowieckiemu czkawką, gdy redakcyjna zakładowa +Solidarność+ została opanowana przez tzw. prawdziwych Polaków, a na naszej tablicy ogłoszeń pojawiły się antysemickie manifesty). Wyłuskiwał więc z tychże grup pojedynczych ludzi i na tej zasadzie mało znany Kowalski, za którym nikt nie stał i który nie sprawiał wrażenia, iż w przyszłości będą z nim kłopoty wychowawcze, został zaangażowany" - wyjaśnił.
"+Tygodnik Solidarność+ nie był pismem dziennikarzy, był nudnym – tak byśmy dziś powiedzieli – związkowym biuletynem. Rozchodzącym się jednak jak świeże bułeczki. 500 tysięcy nakładu, a w dniach historycznego zjazdu +Solidarności+ w gdańskiej Oliwii nawet milion, bo tyle papieru wydzielili nam komuniści" - ocenił Kowalski legendarne czasopismo.
Maciej Parowski, "bard i kronikarz polskiej fantastyki" (określenie Krzysztofa Wołodźki), mógłby nim nie zostać, gdyby nie Kowalski. To właśnie on i Oramus dostarczyli Parowskiemu pierwsze lektury SF, kiedy ten dowiedział się, że istnieje taka dziedzina literatury, na której się kompletnie nie zna, i "jej nie kontroluje", zaś na jej temat toczą zażarte dyskusje redakcyjni koledzy z "Politechnika".
Po dziesięciu latach Parowski odwdzięczył się, "zatrudniając ich w komiksie". Oramus dostał niewielką rólkę niezależnego dziennikarza, za to Kowalski oddał swoje przezwisko tytułowemu bohaterowi, który - według pierwotnego pomysłu Jacka Rodka i Wiktora Żwikiewicza - miał się nazywać Punky Rock. "Nie Punky Rock, tylko Funky Koval - też są konotacje muzyczne, ale Koval wniesie do komiksu ździebko polskości" - zaoponował ponoć rysownik Bogusław Polch.
Funky to rytmiczny i energetyczny styl muzyczny - w postaci przymiotnika znaczy też m.in.: czadowy, odjechany, ostry, wystrzałowy.
Jednak - zdaniem Oramusa - gdyby szło tylko o popularne polskie nazwisko, równie dobry mógłby być Funky Malinowski albo Wiśniewski. "A Kowal był pod ręką, gotowy - nie trzeba od podstaw wymyślać charakteru, można było brać epizody z jego życiorysu" - podsumował.
A było z czego. "Po stanie wojennym Kowal wyciął komunistom numer nieziemski" - napisał Piotr Gociek w "Do Rzeczy". "Pracował oficjalnie w Iskrach jako redaktor. Nikogo więc nie dziwiło, że ciągle przychodzą do niego pisarze i tłumacze. Tymczasem oni tam, naprzeciw Domu Partii, układali plany wydawnicze ściganej zaciekle przez SB NOWEJ" - wyjaśnił.
Wcześniej pod tym samym Domem Partii rozegrała się inna scena - też trochę z thrillera - z udziałem Kowalskiego. Na początku 1983 r. ukazał się bowiem powieściowy debiut Oramusa "Senni zwycięzcy".
"Oblewaliśmy ten sukces w kawiarni Czytelnika, a potem wsiedliśmy do auta Kalickiego z zamiarem kontynuowania imprezy. Po drodze należało jednak dostarczyć do odbiorcy spoczywające w bagażniku dwie wielkie torby wypełnione nielegalnymi książkami" - wspominał Oramus. "Nie ujechaliśmy daleko; na rondzie pod KC capnęła nas milicja. Chłopaki ucieszyli się, że kierowca jest pijany, i przystąpili do odbierania mu prawa jazdy. Odbywało to się w atmosferze żartów i swobodnej rozmowy; w międzyczasie my z Kowalem zatrzymaliśmy taksówkę i załadowawszy obie torby, oddaliliśmy się. Myślę, że mieliśmy sporo fartu" - opowiadał. Rzeczywiście, złapanie wolnej taksówki w ówczesnej Warszawie graniczyło z cudem.
Do Iskier przyjęła Kowalskiego Janina Zielonko, dzięki rekomendacji Parowskiego i Oramusa. Ta przykrywkowa praca Kowalskiego nie była jednak wcale błaha, "bo promował polską fantastykę jak mógł" - przypomniał Gociek.
Kowalski dostrzegł potencjał drzemiący w fantasy. "Zauważył w tym jakąś wartość istotną i wprowadził do repertuaru. Bo gdybym ja był na jego miejscu, to fantasy musiałoby poczekać na debiut w tym kraju jeszcze sporo" - powiedział Oramus.
"Ta książka winna być dla każdego miłośnika fantasy lekturą obowiązującą" - pisał o "Krzyżowcach" Zofii Kossak-Szczuckiej w "Almanachu Literackim Iskier nr 4". "Niewiele w niej wprawdzie ingerującej w rzeczywistość magii, a rolę smoków pełnią nie znane krzyżowcom wielbłądy i słonie, ale dzieją się rzeczy, które trudno racjonalnie wytłumaczyć, są opisy magicznych zaklęć i obrzędów, są religijne uniesienia jednostek i całych wielotysięcznych zbiorowości. Dobro walczy ze Złem, rycerze dążą do swojego mistycznego celu — Grobu Odkupiciela, po zdobyciu którego w świecie zapanuje powszechna szczęśliwość, a porywająca batalistyka przeplata się z opowieścią o mrocznej średniowiecznej codzienności. Dzieje pierwszej krucjaty stają się pod piórem Zofii Kossak straszliwym skrótem ogólnych dziejów ludzkości" - ocenił rzecz, traktowaną wówczas jak staroświecką ramotę.
"+Krzyżowcy+ powstali w latach 1930—35, a więc wtedy, kiedy istniał już barbarzyńca Conan i pokrewni mu John Carter Burroughsa i Kai Lung Smitha, ale na długo przedtem, nim na literackie wyżyny wznieśli gatunek fantasy Tolkien i Ursula K. Le Guin" - przypomniał.
"Oczywiście, książka ta nie ma nic wspólnego z najszerzej rozumianą fantastyką, jest po prostu bardzo dobrą powieścią historyczną (i katolicką z ducha, jak podkreślają niektórzy krytycy), której akcja toczy się tu, na Ziemi, w dość dobrze opisanym kronikarskim i naukowym piórem przedziale czasowym, a nie na innej planecie lub na którymś ze światów równoległych, domniemane zaś czarownice i wilkołak — których autorka nie demaskuje, pozostawiając to czytelnikowi — pełnią jedynie dekoracyjną rolę, obrazując stan ówczesnej świadomości, i nie ingerują w rzeczywistość, jak to się dzieje w fantasy" - wyjaśnił.
"Polecam tę książkę dlatego, że z niej uczyć się warto warsztatu — operowania językiem i metaforą, sztuki budowania nastroju, prowadzenia narracji i mówienia jedną sceną więcej o naturze ludzkiej niż inni tomami filozoficznych traktatów i metrami publicystyki" - podkreślił.
"Nie namawiam, oczywiście, do pisania fantasy o Piaście i Rzepisze. Efekt byłby komiczny, a już na pewno niezrozumiały w innej strefie kulturowej. Namawiam natomiast, by wplatać do eklektycznej fantasy także rodzime wątki. Jest to jedyny sposób gwarantujący literacki (i finansowy) sukces, jedyna szansa, by nie być tylko skarlałym cieniem Tolkiena" - podsumował Kowalski.
"Kowal nieświadomie przywoływał swojego przyszłego gwiazdora" - skomentował esej Kowalskiego Parowski. "Koperta z +Wiedźminem+ lądowała akurat w pudle z konkursową pocztą na Mokotowskiej 5, właśnie ją wyjął Marek Zalejski i zaraz się zachwycił. Zalley to kumpel Kowala z liceum - świat jest mały" - wyjaśnił. Na Mokotowskiej 5 w Warszawie mieściła się redakcja miesięcznika literackiego "Fantastyka".
Osobisty charakter Mirosława Kowalskiego nie ułatwił mu życia również po zmianie ustrojowej.
"Mało kto pamięta, że rząd Mazowieckiego przez długi czas nie zlikwidował cenzury. Ze względów ambicjonalnych NOWA stwierdziła, że nie wyjdzie na normalny krajowy rynek, dopóki każe im się książki oddawać cenzurze" - przypomniał Rafał Ziemkiewicz w Poranku Dwójki, 3 stycznia. "Nie robili tego w najgorszych latach stanu wojennego, czy jeszcze przed sierpniem, nie będą tego robić teraz, kiedy Polska ma już orła w koronie i nazywa się Trzecią Rzeczpospolitą" - powiedział.
"To była zapora psychologiczna dla osób takich jak ja, które przez lata występowały przeciwko cenzurze, żeby milcząco akceptować fakt jej dalszego istnienia" - mówił Kowalski Wojciechowi Sedeńce. "Z rozpoczęciem oficjalnej działalności czekaliśmy do chwili likwidacji cenzury, co nastąpiło w czerwcu 90 roku. I ten rok opóźnienia pozwolił młodym, rzutkim oficynom, które takich skrupułów nie miały, wydać wiele pozycji, które wydalibyśmy my" - wyjaśnił.
Wielu autorów NOWEJ przeszło w tym czasie do innych oficyn, przede wszystkim do "BGW". "Było to wkurzające, że autorzy opozycyjni tak się sprzedali firmie założonej przez komunistów, w której prało się brudne pieniądze. Nawet jakaś gazeta im to zarzuciła, ale kolega Kuroń im się odszczekiwał, że koledzy z podziemia to myślą, że książki to nadal roznosi się plecakami, a tu jest profesjonalizm" - opowiadał Kowalski. "I to jest miara wdzięczności za to, co się dla nich zrobiło w ciężkich czasach" - ocenił.
Nie czekając więc na byle jaką wdzięczność, sprawnie przekształcił NOWĄ w SuperNOWĄ - wydającą m.in. jako jedyna oficyna w Polsce książki Andrzeja Sapkowskiego - dwukrotnie (2000 i 2003) wyróżnioną nagrodą Euroconu.
"Opinie, że to Kowal jest +ojcem Wiedźmina+, jakie się pojawiły w nekrologach, mam za wyjątkowo bałamutne. Ojciec Wiedźmina jest jeden, jest nim autor cyklu, natomiast Kowal się na tej prozie poznał i zobaczył jej wystrzałowy potencjał. Światowa kariera Sapkowskiego jest więc w pewnej mierze jego zasługą" - powiedział Oramus.
Mirosław Kowalski urodził się 11 lipca 1954 r. w Warszawie.
W 1980 r. ukończył studia na Wydziale Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej, podczas których związał się z redakcją tygodnika studenckiego "Politechnik". Od 1977 r. współpracował ze Studenckim Komitetem Solidarności i z Niezależną Oficynę Wydawniczą NOWA - uczestniczył w akcjach ulotkowych, był kolporterem i składaczem "Biuletynu Informacyjnego" Komitetu Obrony Robotników i "Zapisu". W latach 1981–82 pracował w dziale kultury "Tygodnika Solidarność", a następnie - po wprowadzeniu stanu wojennego - prowadził warszawskie biuro ekonomicznego dziennika "Financial Times", publikował w prasie drugiego obiegu (nielegalnej w świetle obowiązującego w PRL prawa), a także w miesięczniku "Jazz Forum". Od 1985 r. był członkiem kolegium NOWEJ. Przez pięć lat (1984-89) kierował redakcją fantastyki w wydawnictwie Iskry. Za działalność wydawniczą Kowalski otrzymał trzykrotnie (1987, 1995 i 1999) nagrodę Śląkfy, przyznawaną przez Śląski Klub Fantastyki. W 2008 r. został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za działalność w drugim obiegu wydawniczym w czasach PRL.
"Od paru lat spotykaliśmy się - klika z +Politechnika+ - dość regularnie w +Paranie+. Pozostał nam sentyment do śmiesznej gazetki studenckiej, też dawno umarłej, w której wszyscy zaczynaliśmy i dzięki której zadzierzgnęły się przyjaźnie między nami. Epidemia covidu utrudniła te narady, ale nie zlikwidowała ich pięknej tradycji. Tyle że na kolejnym spotkaniu do piwa zasiądzie nas mniej" - powiedział Marek Oramus.
"Nie ma już tej knajpy" - zauważył Gociek.
Mirosław Kowalski zmarł 2 stycznia w wieku 67 lat. Jego pogrzeb rozpocznie się w piątek o godz. 11.50 na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie. Po mszy świętej żałobnej w kościele pw. Matki Boskiej Częstochowskiej (murowany) nastąpi odprowadzenie ciała do grobu rodzinnego.
Paweł Tomczyk (PAP)
pat/ skp /