Wieczny chłopiec, buntownik i wolny duch. Keith Richards jest ikoną muzyki rockowej, autorem riffów największych przebojów The Rolling Stones, jak „Sympathy for the Devil” i „(I Can't Get No) Satisfaction”. Gitarzysta kończy właśnie 75 lat.
Nie należy wierzyć we wszystko, co jubilet mówi dziennikarzom. Zdarza mu się ich prowokować i opowiadać historie, które nie mają pokrycia w rzeczywistości - po prostu bawi go wsadzanie kija w mrowisko. Tak było ze słynną plotką o tym, że Keith Richards wciągnął prochy własnego ojca nosem razem z kokainą. Do dziś nie wiadomo, czy mówił prawdę, czy stroił sobie niewybredne żarty.
Podobnie z deklaracją, jakoby Richards nie pamiętał wiele z lat 70. Faktem jest, że w tamtym czasie był w nieustającym ciągu alkoholowo-narkotykowym, ale gdy przyszło co do czego, okazało się, że pamięta znacznie więcej niż Mick Jagger. Plany namówienia na książkową spowiedź wokalistę Stonesów spaliły na panewce, podczas gdy autobiografia Keitha Richardsa pod bezpretensjonalnym tytułem „Życie” stała się światowym bestsellerem.
W książce, którą napisał gitarzysta The Rolling Stones z pomocą dziennikarza Jamesa Foxa, Richards jawi się jako otwarty na zwierzenia, pełen uroku gaduła. Zanim się obejrzymy, przenosimy się wraz z nim do innego świata – epoki buntu, rewolucji seksualnej, młodzieńczej wiary w muzykę, wolną miłość i narkotyki, które mały otwierać drzwi percepcji, ale wielu doprowadziły do zguby. Któż nie chciałby być Keithem Richardsem – bogaczem, który poznał w życiu dziesiątki najbardziej wpływowych ludzi świata muzyki złotej ery rocka, wiecznym chłopcem z nieodpartym urokiem, łobuzem, któremu wszystko uchodzi na sucho.
A przecież biografia gitarzysty The Rolling Stones ma również swoje mroczne strony. To, przez co przeszedł Keith, kto inny nazwałby piekłem uzależnienia. Ale Richards ma do życia ma pogodne nastawienie, nie bawi się w belfra ani kaznodzieję, nie grozi młodym palcem, mówiąc: „nie bierzcie!”. Przyznaje, że heroina, na pewnym etapie życia, była mu potrzebna. „Pomogła mi uporać się z syndromem oblężonej twierdzy. Stała się murem, który oddzielał mnie od codzienności, ponieważ zamiast sobie z nią radzić, odcinałem się od niej i koncentrowałem na tym, co chciałem robić. Czułem się całkowicie odizolowany od zwykłych spraw. Bez hery w pewnych przypadkach nie wszedłbyś do pokoju w danym momencie, aby uporać się z jakąś sprawą. Po herze mogłeś wejść do środka, olać wszystko i być zadowolonym. A potem jeszcze wrócić, złapać gitarę i skończyć to, co zacząłeś” – mówił.
Z Mickiem Jaggerem są jak ogień i woda. Pierwszy uchodzi za niezmordowanego perfekcjonistę, który wszystko musi mieć pod kontrolą, Keith to wolny duch z wybuchowym temperamentem. Mick jest mózgiem, Keith sercem zespołu – mówią niektórzy. Ale bez żadnego z nich sukces Stonesów nie byłby możliwy.
Poznali się jeszcze w podstawówce, ale o ich życiu zadecydowało jedno przypadkowe spotkanie. Jako nastolatkowie wpadli na siebie w 17 października 1961 roku na stacji kolejowej Dartford. Zaczęli rozmawiać o bluesie i odkryli, że łączy ich wielka muzyczna pasja. Wkrótce z Mickiem i przyszłym basistą The Rolling Stones, Brianem Jonesem, zaczęli tworzyć nierozłączną trójcę. Jak mówił Keith Richards w swojej autobiografii, nie mieli pojęcia, że zmienią oblicze rock’n’rolla raz na zawsze.
Wbrew pozorom Jagger i Richards to duet wyjątkowo zgrany, choć po publikacji „Życia” media podsycały plotki o rozłamie między dwoma artystami. Kością niezgody miały być kąśliwe uwagi gitarzysty pod adresem frontmana, łącznie z wytknięciem rzekomo skromnych rozmiarów jego przyrodzenia. Keith mówi jednak w wywiadach, że są z Mickiem jak stare dobre małżeństwo. Zdarzają im się spięcia i konflikty, bywa, że mają się serdecznie dość, ale mimo to trwają razem od przeszło czterdziestu lat. Dobrze wiedzą, że są sobie potrzebni. Richards często wspominał o tym, że komponuje z myślą o Jaggerze. Zapewnia, że nie ma sensu forsować pomysłów, do których Mick odniesie się sceptycznie. Między dwoma muzykami musi zaiskrzyć. Dopiero wtedy udaje im się stworzyć naprawdę dobre utwory.
„Tak naprawdę zawsze chciałem mieć zwyczajne, spokojne życie. Tylko jakoś nie wyszło” – wyznał Richards z rozbrajającą szczerością w autobiografii. Istotnie, jego życie potoczyło się zupełnie innym torem. O karierze Stonesów zadecydowały, jak dowodzą krytycy, nie tylko talent i wybitna intuicja artystyczna, ale i czasy, w których przyszło im tworzyć. Stonesi uosabiają dziś wszystko, co kojarzy się z epoką społecznych przemian przełomu lat 60. i 70.: szalone imprezy, miłosne wielokąty, morze alkoholu, pieniądze, narkotyki, awantury z policją, wieczne prowokacje i wszelkie możliwe ekscesy, o jakich dzisiaj mało komu się śni. Wielu wybitnych muzyków takie życie doprowadziło do przedwczesnej zguby. Oni przetrwali.
Świat miał podzielić się na zwolenników Beatlesów i Stonesów. Na tle czwórki z Liverpoolu brygada Jaggera i Richardsa jawiła się jako banda niepokornych dzikusów. Nie czuli się dobrze ani w garniturach, ani identycznych fryzurach. Każdy z muzyków stopniowo coraz bardziej zaczynał zaznaczać swoją indywidualność na scenie. Mick Jagger lubił eksperymentować z wizerunkiem scenicznym. Keith Richards był wierny swojej pozie luzaka. Potargana czupryna (Keith podobno zawsze strzyże się sam, nawet nie patrząc w lustro), kolorowe opaski na czole, bransoletki z koralików i paciorków na przegubach dłoni. Jego styl zaczął w końcu inspirować innych. Johnny Depp przyznał kiedyś, że styl Jacka Sparrowa z „Piratów z Karaibów” był inspirowany stylem Keitha Richardsa. Muzyk nie tylko dostał propozycję zagrania postaci ojca Jacka w trzeciej części serii, ale zainteresowały się nim też domy modowe z Luois Vuitton oraz Yves Saint Laurent na czele. Sam twierdzi, że moda zupełnie go nie interesuje. Najchętniej ubiera się w ubrania żony, modelki Patti Hansen, z którą od 35 lat tworzą udane małżeństwo.
O marzeniach o spokojnym, unormowanym życiu Keith wspominał również na kartach „Życia”. Jak mówił, przez długi czas liczył, że stworzy trwały związek z Anitą Pallenberg, ówczesną pierwszą damą świata bohemy artystycznej. Anita była prawdziwą femme fatale, która miała ogromny wpływ na życie i wizerunek Stonesów. Najpierw spotykała się z Brianem Jonesem, potem związała się z Keithem na dobre kilkanaście lat. Pozostali razem nawet po zdradzie Anity z Mickiem Jaggerem w czasie gdy wspólnie występowali w filmie „Przedstawienie” w reżyserii Donalda Cammela i Nicholasa Roega. Związek Keitha i Anity nie miał jednak szans na happy end. W latach 70. oboje trwali w ciągu narkotykowym, uczestnicząc w niezliczonych dzikich libacjach. Ich styl życia ostatecznie musiał doprowadzić do destrukcji. Wszystko przypieczętowała owiana do dziś tajemnicą śmierć ich maleńkiego dziecka. Richards powiedział w autobiograii, że ma poczucie winy z powodu tego, że wyjechał w trasę i zostawił noworodka z uzależnioną matką.
Chociaż to Mick uchodzi za perfekcjonistę, Keith zawsze podkreśla, że tym, co go napędza jest przekonania, iż zawsze można zagrać lepiej. Jest autorem riffów do największych hitów Stonesów jak „Paint It Black”, „Angie”, „Brown Sugar”, „Jumpin' Jack Flash”, „Sympathy for the Devil” i „(I Can't Get No) Satisfaction”. Uzależnienie od narkotyków ani alkoholu nigdy nie przeszkodziło mu w tworzeniu muzyki. Mówi, że bycie songwriterem to praca na pełen etat. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie do niego pomysł na nowy riff, nową melodię. Podobno jeden z najsłynniejszych utworów zespołu, „(I Can't Get No) Satisfaction”, po prostu Richardsowi się przyśnił. Półprzytomny muzyk zbudził się w nocy, by nagrać na taśmę fragment piosenki. Kiedy się obudził, niczego nie pamiętał, a odtworzywszy taśmę ze zdumieniem wysłuchał nagranej melodii i… czterdziestu minut chrapania.
„Kiedy masz już pomysł, reszta przychodzi sama. To tak, jakbyś zasiał nasionko, potem troszeczkę je podlał i nagle wystawia głowę z ziemi i mówi: +Hej, patrz na mnie+. Nastrój powstaje gdzieś w piosence (…) Jeśli potrafisz znaleźć otwarcie, które pociągnie pomysł, reszta jest prosta. Najważniejsza jest pierwsza iskra. Bóg wie, skąd się ona bierze” – opowiadał w „Życiu”. W innym miejscu dodał: „Kolejna rzecz związana z byciem kompozytorem to szukanie amunicji. Zaczynasz być obserwatorem, dystansujesz się. Pozostajesz czujny. Ta umiejętność doskonali się z biegiem lat – obserwowanie ludzi i tego, jak na siebie reagują. Co w pewien sposób sprawia że stajesz się dziwnie chłodny".
Dziennikarze i fani od lat spodziewają się jego rychłej emerytury, ale Keith Richards trzyma się zaskakująco dobrze. Kilka razy zdarzyło mu się otrzeć o śmierć, ale rzekomo nigdy z powodu uzależnień. Kiedyś mało nie poraził go prąd na scenie, innym razem nabawił się poważnych obrażeń, gdy jako 62-latek wspiął się na palmę. Niektórzy podejrzewają, że za jego długowiecznością musi stać pakt z samym diabłem, który bywał bohaterem piosenek Stonesów. Tym, którzy wytykają mu wiek, Richards odpowiada z humorem, przekonując, że jest aktywny artystycznie nie dla publiczności i samego siebie.
Victor Bockris zatytułował biografię Richardsa "Niezniszczalny".
Keith wciąż nagrywa i występuje, a swojej świetnej formy dowiódł między innymi podczas lipcowego koncertu The Rolling Stones w Polsce. Prócz tego ma na koncie trzy albumy solowe: „Talk Is Cheap” (1988), „Main Offender” (1992) i „Crosseyed Heart” (2015). Prywatnie spełnia się jako mąż, ojciec i dziadek. Mieszka w Nowym Jorku. Ostatnio zaskoczył świat wiadomością, że postanowił rzucić alkohol. Nie byłby jednak sobą, gdyby przeszedł na całkowitą abstynencję. Będzie sobie pozwalał na lampkę wina do obiadu.(PAP)
Autor: Malwina Wapińska
mwp/aszw/