24 maja upływa pięć lat od śmierci Krzysztofa Kąkolewskiego, którego Melchior Wańkowicz nazwał Profesorem Reportażu. Jego twórczość daje wiedzę, niezbędną do obrony dobrego imienia Polski i Polaków oraz czynnego przeciwstawienia się akcji dyfamacyjnej – mówi PAP Joanna Kąkolewska.
Urodził się 16 marca 1930 r. w Warszawie. Był twórcą reportażu psychologicznego, czołowym przedstawicielem polskiej literatury faktu przełomu XX i XXI wieku, autorem scenariuszy, opowiadań i powieści.
Gdy miał dziewięć lat, stracił ojca, który zginął 17 września 1939 r. w obronie Warszawy. "Od tej pory sam musiałem być dla siebie ojcem" – napisał w rozliczeniu z życiem "Spoza lustra lustracji" (2015). "Brak ojca, choć wydał mnie na łaskę i niełaskę innych, wyrobił we mnie impuls niezależności. Od 17. roku życia nauczyłem się uczyć i zarabiać na siebie" – wyznał Marcie Sieciechowicz, autorce książki "Potwór z Saskiej Kępy" (2009).
W Powstaniu Warszawskim stracił rodzinny dom. "Piece wisiały w powietrzu, z pokoi zostały tylko kwadratowe kolory na ścianach (…). Z mebli zachowały się ich kontury" - tak opisał w powieści "Paradis" (1989) moment, w którym zrozumiał "co to jest wygnanie, bezdomność, niemożność znalezienia dla siebie miejsca".
Gdy w 1990 r. odwiedził Adama Humera, zauważył, że dom, w którym mieszkał stalinowski zbrodniarz, stał na miejscu kamienicy, w której mieszkali rodzice Kąkolewskiego. Spłonęła 8 sierpnia 1944 r., ale mury były w dobrym stanie i lokatorzy chcieli ją odbudować. Jednak władze nie pozwoliły na to. "Zwalono mury. Jednak pozostawiono fundamenty, na których stanął nowy budynek przeznaczony dla wysokich urzędników. Gdy nawiązałem do tego, Humer potwierdził: +Tak, to były bardzo dobre fundamenty+" - zanotował Kąkolewski.
"Krzysztof pochodził z warstwy inteligencji poszlacheckiej, którą sowieccy najeźdźcy fizycznie eksterminowali lub rugowali z życia społecznego. Czuł się wyalienowany i często powtarzał: +Żyłem nieswoim życiem+" - powiedziała PAP Joanna Kąkolewska, wdowa po pisarzu i współautorka kilku jego książek. "Gdyby nie wojna i niemiecka okupacja, a potem komunizm i okupacja sowiecka, to jako przedstawiciel polskich elit oraz twórca nie zostałby zepchnięty na margines życia kulturalnego" – wyjaśniła.
Zadebiutował w wieku 16 lat, gdy nauczyciel języka polskiego przesłał do prasy jego wypracowanie na temat Ziem Odzyskanych. Mając 19 lat, rozpoczął pracę reporterską w tygodniku "Pokolenia". W 1950 r. został przeniesiony do "Sztandaru Młodych" gdzie pisał reportaże interwencyjne. Bohaterka jednego z nich, list do niego rozpoczęła od słów: "Rycerzu dobrej nadziei".
"Ten list zachowałem, bo nazwała mnie tak, jak skrycie pragnąłem być nazywany" - powiedział Kąkolewski w "Potworze z Saskiej Kępy".
W 1954 r. ukończył Wydział Dziennikarski Uniwersytetu Warszawskiego. Ze "Sztandaru" został wyrzucony z "wilczym biletem" w 1958 r., za demaskatorskie publikacje na temat lokalnych układów partyjno-mafijnych. Gdy zakaz druku jego tekstów cofnięto, wystartował jako reporter kryminalny w "Kurierze Polskim". Latem 1963 r., przedostał się przez kordon sanitarny i opisał walkę z epidemią ospy we Wrocławiu.
Słynął z benedyktyńskiej pracy w archiwach i umiejętności odnajdywania świadków zdarzeń. Choć poruszał najbardziej drażliwe i kompromitujące tematy – nie miewał procesów. "Był fanatykiem szczególnej staranności zawodowej” - podkreśliła Kąkolewska.
W ciągu przeszło 50 lat pracy wydał 39 książek, o łącznym nakładzie ponad 1,5 mln egzemplarzy.
Jego najbardziej poczytne pozycje to zbiór reportaży, mających za punkt wyjścia prasowe ogłoszenia "Trzy złote za słowo" (1964); "Jak umierają nieśmiertelni" (1973) – opisanie zbrodni w Bel Air dokonanego w 1969 r. przez bandę Charlesa Mansona w domu Romana Polańskiego; wywiad-rzeka z Melchiorem Wańkowiczem zatytułowany "Wańkowicz krzepi" (1973); "Co u pana słychać?" (1975) – rozmowy ze zbrodniarzami hitlerowskimi i zbiór reportaży "Baśnie udokumentowane" (1976).
W latach 1956-59 oraz 1962-2004 prowadził zajęcia na Podyplomowym Studium Dziennikarstwa UW.
W wieku 48 lat zadebiutował jako beletrysta, zaczął wydawać powieści - "Notatka" (1982), "W złą godzinę" (1983), "Sygnet z Jastrzębcem" (1988), "Paradis" (1989), "Mięso papugi" (1997). A także zbiory opowiadań - "Lato bez wakacji" (1986), "Szukanie Beegera. Opowiadania gojowskie" (1993) i "Najpiękniejsze i najskromniejsze" (2000).
Nadal badał tajemnice powojennej historii Polski. Owocem śledztw dziennikarskich były książki: "Wydanie św. Maksymiliana w ręce oprawców" (1989) – o agentach gestapo w otoczeniu ojca Kolbe; "Diament odnaleziony w popiele" (1995) – stanowiący faktograficzną rewizję peerelowskiej obowiązkowej lektury Jerzego Andrzejewskiego pt. "Popiół i diament"; "Umarły cmentarz" (1996) – o pogromie kieleckim; "Ksiądz Jerzy w rękach oprawców" (2004) – o kulisach śmierci księdza Popiełuszki i "Generałowie giną w czasie pokoju" (2004–06) – o morderstwach politycznych w III RP.
Twórczość Kąkolewskiego jest szczególnie naznaczona wojną, zwłaszcza reportaże, które wypływają z tego, co nazwał "trwaniem wojny". Wymyślił w literaturze faktu nowy gatunek - pierwszym "reportażem psychologicznym" były rozmowy z nieukaranymi zbrodniarzami hitlerowskimi, opublikowane w książce "Co u pana słychać?".
Zdaniem żony autora historia tego tomu reportaży pokazuje, że komuniści de facto odstąpili od ścigania zbrodniarzy hitlerowskich – przystali na ich bezkarność. "Wymowny jest fakt, że archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, które zawierało akta ludobójców, w latach 70-tych mieściło się w piwnicy, gdzie było gorące, wilgotne powietrze o silnym zapachu stęchlizny. W tym pomieszczeniu z rur biegnących pod sufitem woda kapała na betonową posadzkę, a na ścianach były liszaje pleśni" - opisała Kąkolewska.
Przypomniała, że gdy reporter zgłosił w redakcji zamysł konfrontacji z hitlerowcami, w opinii szefów zaczął uchodzić za "idiotę politycznego". "Wówczas wstrzymywano ściganie zbrodni hitlerowskich, z dbałości o samopoczucie Niemców. Edward Gierek zaciągał przecież u nich kredyty, które zasilały bank RWPG w Moskwie" - powiedziała. "Zachowane dokumenty hitlerowskie planowano wywieźć do Berlina Wschodniego, z uzasadnieniem, że… niemieckie dokumenty powinny być w Niemczech! Takie działania określano za Gierka mianem +normalizacji+!" - dodała.
Kąkolewska wyraziła obawy, w jakim stanie – i gdzie są te dokumenty dziś, gdy Niemiecki Trybunał Konstytucyjny postanowił rozliczyć zbrodniczą przeszłość niemieckich sędziów. "Deutsche Welle podało 27 lutego 2020 r., że zadecydowano o przeprowadzeniu takich badań historycznych. Czeka ich wiele ponurych odkryć, tak jak mojego męża, który kariery niemieckich sędziów studiował przed 50 laty" - zaznaczyła. "Najdłużej – do 1977 r. - urzędujący sędzia w historii Niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego, Willi Geiger, podczas okupacji wydawał wyroki śmierci na Polaków, a nawet asystował przy egzekucjach" - przypomniała.
"W pewnym sensie oba totalitaryzmy współpracowały również po II wojnie, aby utrzymać Polaków w szachu, w podległości. To było najbardziej szokujące odkrycie Kąkolewskiego" - wyjaśniła.
Do śmierci twierdził, że wszystko, co czynili Niemcy pod wodzą Hitlera, przyniosło korzyść stalinowskiej Rosji. "To samo myślał o budowie rurociągu Nord Stream II i mówił, że +Niemcy stale maszerują w złym kierunku+" - przypomniała Kąkolewska.
Zapamiętała reakcję kolegów reportera na wieść, że leci do RFN, aby udokumentować, że zbrodniarze wciąż piastują wysokie stanowiska: są filarami rzekomo zdenazyfikowanego społeczeństwa.
"Krzysztof Teodor Toeplitz wówczas zakrzyknął: +Żydzi ci tego nie darują+ +My?+ zapytał zaskoczony Grzegorz Lasota, na co Toeplitz odparł: +Przecież to powinien być NASZ temat, a tu... nie. Tak być nie powinno!" - opisała Kąkolewska.
"Zamiarem Krzysztofa było zburzyć hitlerowcom spokój – odebrać im komfort" - dodała. Przypomniała, że wpływowi wówczas ludzie m. in. Andrzej Szczypiorski i Kazimierz Koźniewski twierdzili, że "polski pisarz fraternizował się z hitlerowcami", "antyszambrował u hitlerowców", "szerzył nazizm".
"Za przypomnienie Niemcom ich zbrodni, byłem napiętnowany w PRL jako nazi. Myślałem, że już nigdy nie będę mógł pisać po polsku. Nie tylko w PRL. Gierek był dobrze widziany jako osoba łącząca PRL z Zachodem również przez wiele organów prasy emigracyjnej" - zanotował Kąkolewski w książce "Generałowie giną w czasie pokoju".
"Społeczeństwo nie dało się zmanipulować. Ale ta książka nadal nie ma w polskiej kulturze właściwego miejsca" - oceniła żona reportera.
W 2016 r. młody naukowiec z Polski pracujący na uniwersytecie w Massachusetts, Krzysztof Rowiński, odkrył że rozmowy z niemieckimi zbrodniarzami od 1975 r. nie zostały przetłumaczone na angielski. "Przełożył więc fragmenty trzech i doprowadził do tego, że zostały opublikowane w +The Massachusetts Review+, choć obawiam się, że miał z tego powodu przykrości" - podkreśliła.
"Starannie udokumentowana twórczość Krzysztofa Kąkolewskiego dostarcza argumentów i informacji, niezbędnych do obrony dobrego imienia Polski i Polaków oraz czynnego przeciwstawiania się akcji dyfamacyjnej" - powiedziała PAP Kąkolewska.
Na potrzeby "Co u pana słychać?", profesor Czesław Pilichowski, w latach 1965-84 dyrektor Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, pożyczył reporterowi tajny stenogram procesu w Norymberdze. Ta lektura pozwoliła Kąkolewskiemu odkryć zbieżność dat, którą następnie przywołał w książce "Umarły cmentarz: wstęp do studiów nad wyjaśnieniem przyczyn i przebiegu morderstwa na Żydach w Kielcach dnia 4 lipca 1946 r." (2004).
Joanna Kąkolewska, współautorka tej książki, zestawia daty. "4 lipca 1946 r. w Norymberdze zostały wygłoszone mowy adwokatów, którzy bronili Niemców, wyjątkowo niewinnych zbrodni, lecz oskarżonych przed Międzynarodowym Trybunałem o jej dokonanie w Katyniu. Tego samego dnia NKWD dokonało zbrodni w Kielcach. Innymi słowy, tak zwany pogrom kielecki posłużył Sowietom za medialną przykrywkę dla mów broniących Niemców od zarzutów wymordowania polskiej elity. +Świeża krew+ zamaskowała dawną sowiecką zbrodnię, zepchnęła ją z nagłówków. A Polacy, obwołani brutalnymi zabójcami Żydów nie mogli liczyć na współczucie w roli ofiar" - wyjaśniła.
"Przy wszystkich zastrzeżeniach do tej książki (…) Kąkolewski stawia bardzo logiczną w moim odczuciu tezę, że w tej zbrodni chodziło o odbyte cztery dni wcześniej referendum" – ocenił pisarz Wacław Holewiński w radiowej "Trójce" (2016). "Cała prasa na świecie pisała, że to referendum zostało sfałszowane. Po pogromie wszyscy mówili już tylko o zbrodni, nikogo nie martwił los Polaków" - podkreślił.
"Najbrutalniejsze, personalne ataki na Kąkolewskiego, - a jednocześnie brak merytorycznej dyskusji nad jego odkryciami - nastąpiły gdy ocenił, iż pogrom zorganizowały i wykonały własnymi środkami komunistyczne siły milicyjno-wojskowe i paramilitarne" - oceniła Joanna Kąkolewska. "Odtąd do naszego suchedniowskiego dworku było dwadzieścia osiem włamań. Z domu wyniesiono wszystkie przedmioty, pozostawiono gołe ściany. Sprawcy pozostali nieznani" - relacjonowała.
W 2010 r. Max Fuzowski z "Newsweeka" przywołał inne reakcje: "+Gazeta Wyborcza atakowała go za książkę o pogromie kieleckim, w której przypisywał jego organizację NKWD. Wtedy przypięto Kąkolewskiemu łatkę skrajnego prawicowca i próbowano pomawiać o antysemityzm".
Coryllus - Gabriel Maciejewski, który przed laty pracował w archiwum "Wyborczej", odwiedził wtedy stare kąty. "Zapytałem pewną starszą panią o tego Kąkolewskiego, a ona wykrzyknęła: + To szuja! Wybrał patriotyzm!+ " - napisał na swoim blogu. "Bardzo często czuję się emigrantem" – powiedział Kąkolewski w filmie dokumentalnym Roberta Kaczmarka, z cyklu "Errata do biografii" (2007) – "I tu już nie zawiniła tylko historia, ale to że wielu ludzi w Polsce przyjęło pewne reguły narzucone przez komunizm, a potem zręcznie rozwinięte przez pseudo-kapitalizm. I wśród nich czuję się obco" - wyjaśnił.
Nie należał do partii ani żadnych grup i koterii. "Kiedy wyrzucali mnie z Literatury (…) pani kadrowa powiedziała: +Bo on nigdy nie był na żadnej wódce koleżeńskiej+" - powiedział Kąkolewski Marcie Sieciechowicz.
Izolacja pogłębiała się z każdym rokiem. "W ostatnim okresie życia czuł się uśmiercony cywilnie, niepotrzebny. Zrezygnował nawet z pracy na Wydziale Dziennikarstwa UW, gdzie płacono mu 500 zł za pół etatu" - powiedziała Kąkolewska. "Twierdził, że nawet pani, która tam robi herbatę, zarabia więcej" - dodała.
"Mam wrażenie, że nadszedł czas kłamstwa i bezczelności. Bezkarność powoduje niesłychane odkształcenie, można napisać, co się chce, można więc każdego opluć i nie ma na to żadnego sposobu" – zacytowała słowa męża w rozmowie z PAP Kąkolewska. Przypomniała, że niektórych dziennikarzy, nawet tych, którzy byli wcześniej jego uczniami, nazywał "bandytami słowa".
W ostatnim okresie życia stał się obiektem pomówień o współpracę z SB. Aby wyjaśnić sprawę, przeprowadził swoistą autolustrację w książce "Za lustrem lustracji" (2015).
Marek Miller, wykładowca Instytutu Dziennikarstwa UW napisał o Kąkolewskim w pośmiertnym wspomnieniu: "To była postać niezwykle arystokratyczna, o olbrzymiej wolności wewnętrznej. W czasach komunizmu żył, jakby tego ustroju po prostu nie było".
"W każdym razie stwierdzić trzeba, że był Krzysztof Kąkolewski jednym z nielicznych, a być może jedynym prawdziwym autorem, jaki żył w PRL i w ćwierć wieku po jego upadku. Może nie wszystko mu się udawało, ale przynajmniej się starał" - napisał Coryllus.
Zmarł 24 maja 2015 r. w Warszawie. Poza grobem na wojskowych Powązkach nie ma w stolicy Polski żadnego upamiętnienia. Co również, w pewnym sensie, przewidział. W opublikowanym w 1980 r. w tygodniku "itd" wywiadzie, przeprowadzonym przez jego studentów na ostatnie pytanie: "może kiedyś Pana imieniem nazwą ulicę. Z jaką ulicą Pan by chciał się przeciąć?", Kąkolewski odpowiedział: "dość tego!".
Iwona L. Konieczna (PAP)
ilk/ pat/