Właśnie ukazała się reedycja w wersji super deluxe przełomowego albumu The Beatles z 1966 r. „Revolver”. Remiksy utworów opracowano z wykorzystaniem innowacyjnej technologii.
Wydany w sierpniu 1966 r. „Revolver” okazał się jednym z najbardziej przełomowych albumów w karierze The Beatles. Krytycy i fani usłyszeli na nim znaczący zwrot w myśleniu czwórki z Liverpoolu, a jednocześnie nazwali krążek jednym z najbardziej psychodelicznych i eksperymentalnych w dorobku zespołu. Melancholijny utwór „Eleanor Rigby”, nagrany przy akompaniamencie instrumentów smyczkowych, sąsiadował tu z dziwacznym, choć wpadającym z łatwością w ucho, „Yellow Submarine”. „Tomorrow Never Knows” miał zainspirować licznych twórców muzyki elektronicznej z elementami psychodelicznymi, zaś „Love To You” uznano za pierwszy utwór w historii nagrany w konwencji ragarock. Takie kompozycje jak „Taxman”, „Got To Get You Into My Life” lub „I’m Only Sleeping” w swoim czasie miały szokować nowatorstwem, energią i nieoczywistością.
Płyta, która zajęła trzecie miejsce na liście 500 albumów wszech czasów magazynu „Rolling Stone”, pobrzmiewała osobistymi doświadczeniami muzyków w poszukiwaniu własnej duchowości. Rejestrowaniu materiału miały towarzyszyć eksperymenty z substancjami psychoaktywnymi, fascynacje filozofiami dalekowschodnimi, otwarcie na nowe sztuki, nowe nurty muzyczne. Dziś muzykolodzy i krytycy zgodni są w tym, że waga „Revolver” dla historii muzyki rozrywkowej była ogromna, a jego innowacyjność otworzyła wiele drzwi i furtek dla rzesz innych artystów.
W piątek 28 października ukazał się box w wersji super deluxe z remiksami utworów z „Revolver”, za którym stoją Giles Martin, syn sir George’a Martina, producenta większości płyt The Beatles, oraz Sam Okell. 14 utworów z albumu zostało na nowo zmiksowanych w stereo i Dolby Atmos, a oryginalny monomiks pochodzi z taśmy z 1966 r. Wszystkie nowe wydawnictwa „Revolver” (dostępne są warianty: 5 CD lub 5 winyli) zawierają nowy miks stereo, pochodzący bezpośrednio z oryginalnych czterościeżkowych taśm. Kolekcje super deluxe zawierają również oryginalny monomiks, 28 wczesnych nagrań z sesji i trzy domowe demo oraz czterościeżkową EP-kę z nowymi miksami stereo i zremasterowanymi utworami „Paperback Writer” i „Rain” (oba zostały pierwotnie wypuszczone na rynek jako singiel trzy miesiące przed wydaniem „Revolver”). Ponadto w wersji cyfrowej ukaże się nowy miks Dolby Atmos.
Być może jednak wydarzenie to nie wzbudziłoby tak wielkiego poruszenia wśród fanów, którzy już wcześniej otrzymali zremiskowane edycje specjalne płyt „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” (2017), „The Beatles” („The White Album”, 2018), „Abbey Road” (2019) i „Let It Be” (2021)”, gdyby nie jeden istotny fakt – remiksy „Revolver” powstawały w innowacyjnej i niewykorzystanej dotąd przez nikogo technologii, opracowanej przez zespół Emile de la Rey z WingNut Films Productions Ltd Petera Jacksona.
„Do tej pory była to żmudna studyjna robota wykonana przez mistrzów świata w dziedzinie miksowania dźwięków” – tłumaczy PAP dziennikarz i krytyk muzyczny Daniel Wyszogrodzki. „Wydawało się, że nawet ci najwięksi z producentów doszli do ściany, za którą technologia nie pozwalała wydobyć z tej muzyki nic więcej”. Wyszogrodzki wyjaśnia, że przed 1967 r. płyty nagrywano na czterośladzie lub dwuśladzie, co oznaczało, że na jednej taśmie było zarejestrowanych kilka różnych instrumentów. Znawca twórczości Beatlesów porównuje proces postprodukcyjny do rozplątywania warkocza. „Ścieżki pojedynczych instrumentów były dotąd nie do rozdzielenia, więc miksowanie takiego nagrania nie wchodziło w grę. To, co zostało nagrane, wydawało się zabetonowane, zastygłe w bursztynie” – zaznacza Wyszogrodzki. Dzięki nowej technologii Giles Martin dokonał jednak tego, co zdawało się niemożliwe – odseparował i wyczyścił ścieżkę każdego instrumentu.
Jakie znaczenie ma to wszystko dla słuchacza? Dziennikarz muzyczny Piotr Metz postępy w technologii w dziedzinie produkcji muzycznej porównuje do postępów medycznych. Udaje się wypreparować coraz więcej dźwięków, przyglądać się utworowi muzycznemu w skali coraz bardziej mikro, wyłapywać coraz drobniejsze niuanse, a dzięki temu – zbliżać się do źródeł i odtwarzać etapy pracy nad powstawaniem utworów.
„Nie wchodząc w szczegóły techniczne: dysponujemy obecnie technologią, która jeszcze kilka lat temu nie była możliwa – pozwala ona na oddzielenie partii każdego instrumentu” – mówi PAP Piotr Metz. „I choć są tacy, którzy twierdzą, że tego Świętego Graala nie należy ruszać, a to, co zrobiono w latach sześćdziesiątych, powinno pozostać takie, jakie jest, ja uważam, że użycie technologii, która z osiągnięć ponadczasowych wydobędzie jak najlepszą jakość, jest wskazane” – dodaje.
Dziś specjaliści od postprodukcji wsłuchują się na nowo w każdą zarejestrowaną niegdyś w studiu nutę, pragnąc znaleźć się jak najbliżej momentu narodzin muzycznego dzieła. W przypadku The Beatles ma to znaczenie specjalne. „To wejście w proces twórczy największego zespołu wszech czasów. Obserwowanie go od pierwszego szkicu po wersję ostateczną” – zaznacza Metz. Jako przykład krytyk podaje ewolucję, jaką przeszła piosenka „Yellow Submarine”. Pierwotnie śpiewał ją John Lennon i miała ona charakter melancholijnej ballady z lekkimi naleciałościami folku. „Trudno w to uwierzyć? Taśmy nie kłamią!” – napisał dziennikarz „The Guardian” w recenzji właśnie wydanego „Revolver”. „Wokal Ringo Starra zrobił z tego rymowankę dla dzieci. Nie wiedzieliśmy, że geneza tego utworu była inna” – dopowiada Metz.
Tego, że świat chce odkrywać Beatlesów na nowo, dowodzi nie tylko rekordowa popularność reedycji klasycznych płyt zespołu w XXI wieku, ale i mający swoją premierę w ubiegłym roku trzyczęściowy film (każdy z odcinków to około trzech godzin materiału) film Petera Jacksona „Get Back”, stanowiący dokument z sesji nagraniowej ostatniego albumu The Beatles, który ukazał się w sprzedaży – „Let It Be”.
Reżyser „Władcy pierścieni” wykorzystał kilkudziesięciogodzinny materiał, który leżał na półkach od dawna. W trakcie sesji „Let It Be” muzykom The Beatles nieustannie towarzyszyła kamera. Większość materiału zdawała się jednak bezużyteczna. Dialogi w wielu miejscach były nieczytelne, zagłuszane przez dźwięki instrumentów. Część nagrań wideo wykorzystał Michael Lindsay-Hogg, tworząc dokument „Let It Be”. Film, który miał swoją premierę tuż po rozpadzie The Beatles (1970) i był zresztą zaakceptowany przez liverpoolską czwórkę, uwypuklał kłótnie, nieporozumienia i niesnaski pomiędzy muzykami, łącznie z niespodziewaną decyzją odejścia z grupy George’a Harrisona (ostatecznie, po niełatwych negocjacjach, przekonano go do powrotu). Tuż po rozejściu się dróg Lennona, McCartneya, Harrisona i Starra film Hogga został odebrany jako swoiste epitafium dla The Beatles.
Peter Jackson udowodnił, jak wiele w filmie znaczy montaż. Pozornie monotonna dokumentacja sesji nagraniowych prędzej czy później wprowadza widza w inną, fascynującą rzeczywistość. Orientujemy się, że słuchanie piosenki „Get Back” od pierwszych przymiarek do wersji ostatecznej wciąga, a zobaczenie McCartneya, który gra pierwsze akordy „Let It Be”, nie mając jeszcze tekstu – wzrusza.Jackson pokazał czworo genialnych muzyków, którzy wprawdzie znaleźli się na rozdrożu, ale wciąż umieli porozumiewać się bez słów. Porozumiewali się przez muzykę. Jeden akord prowadził do następnego. Jedna pomyłka wyzwalała kolejny pomysł.
Dlaczego zobaczyliśmy Beatlesów takimi, jakimi byli, dopiero teraz? Nowozelandzki reżyser posłużył się supernowoczesną technologią, która pozwoliła wydobyć nieczytelne dialogi z nieczytelnego szumu. To samo dzieje się teraz w „Revolver” – to, co było ukryte, wychodzi na powierzchnię i – nierzadko – zaskakuje. Czy istnieje jednak technologia, która spełniałaby rolę prawdziwej kapsuły czasu? Na to pytanie trudno dać jednoznaczną odpowiedź.(PAP)
Autorka: Malwina Wapińska
mwp/ skp/