„Abbey Road” The Beatles ukazał się 50 lat temu, rok przed rozpadem zespołu. Teraz album, na którym, jak pisze biograf zespołu Philip Norman – Lennon, McCartney, Starr i Harrison osiągnęli najlepszą formę – doczekał się nowej wersji.
W wersji "Abbey Road", która ukazała się w piątek, obok nagrań wydanych w 1969 r., znalazły się kompozycje demo oraz niepublikowane wcześniej nagrania z sesji w słynnym londyńskim studio Abbey Road.
"Abbey Road" to ostatni album, który Beatlesi nagrali wspólnie. Jak pisze Philip Norman w biografii "Szał! Prawdziwa historia Beatlesów": "Na +Abbey Road+ John Lennon osiągnął najwyższą formę, w najlepszej kondycji był Paul McCartney, a i George Harrison nagle objawił stan sprawności, jakiego nikt się po nim nie spodziewał".
Do założonego w latach 30. XX wieku studia Abbey Road muzycy weszli na początku 1969 r. nagrali piosenki autorstwa każdego z muzyków. Jest kompozycja Ringo Starra ("Octopus’s Garden"), piosenki napisane przez George’a Harrisona ("Here Comes the Sun", "Something") i oczywiście Johna Lennona (w tym m.in. "Come Together") oraz Paula McCartney’a (m.in. "Oh! Darling").
Jak pisze Philip Norman, szczególne uznanie zdobyła "Here Comes the Sun" George’a Harrisona. Muzyk napisał ją w ogrodzie u swojego przyjaciela, Erica Claptona. "Kto wie, czy najwyższą formą uznania nie było to, że po pierwszym przesłuchaniu większość ludzi brała ją za piosenkę napisaną i zaśpiewaną przez Lennona” – pisze w swojej książce Norman. W "Here Comes the Sun" śpiewał sam Harrison.
"Abbey Road" ukazała się 26 września 1969 r. w Wielkiej Brytanii, a 1 października w USA. Na okładce znalazło się zdjęcia Beatlesów przechodzących przez pasy na ulicy obok studia. Nie było ani nazwy płyty, ani nazwy grupy. Od czasu ukazania się płyty uwiecznione na okładce przejście dla pieszych stało się turystyczną atrakcją.
"Była w tym albumie anarchia Johna, bezpretensjonalna i przemyślana. Był w nim sentymentalizm Paula, nieprzesadny, przytemperowany. A także nowy, kompletnie zaskakujący George, z obu źródeł czerpiący to, co najlepsze. Nie zabrakło zestawu wspaniałych nowych utworów, wykonanych z szukaną od tak dawna werwą i naturalnością, piosenek, które łączyły radykalnie odmienne punkt widzenia w spójną i wyważoną całość" – pisze o "Abbey Road" Philip Norman.
"Oto konkretna chwila, znów uchwycona i zastygła mimo zamętu odchodzącej dekady – gorące ulice, miękkie porno i świat hipisów roztapiający się w twardej rzeczywistości. Był tam Londyn tu i teraz, Liverpool z przeszłości i Beatlesi, ponad czasem i poza czasem, tworzący nieoczekiwaną iluzję doskonałej harmonii" - dodaje.
Za Oceanem płyta stała się sensacją, także za sprawą tajemniczego zniknięcia Paula McCartney’a. Jeden z prezenterów radiowych z Detroit podał informację, że jeden z Beatlesów nie żyje. Informacja szybko rozeszła się po całej Ameryce. Pojawiły się plotki, że Paula zabiło CIA, że udaje go aktor po operacji plastycznej. Napędziło to sprzedaż "Abbey Road". Szybko rozeszło się ponad pięć milionów egzemplarzy, więcej niż płyty "Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band".
Sukces płyty nie zmienił atmosfery w zespole. Drogi Paula, Johna, George’a i Ringo się rozeszły. "Piosenki z Abbey Road sączyły się z głośników jak błogosławieństwo całej niezwykłej dekady, którą określili na tak wiele sposobów. Był to symbol harmonii i dojrzałości, kamień milowy wskazujący jasną przyszłość, która na nich czekała. Być może nie było szansy, by to się spełniło" – napisał Peter Ames Carlin w biografii Paula McCartney’a "Życie".
Do 2011 roku sprzedało się ponad 30 milionów egzemplarzy "Abbey Road" na całym świecie. Album został wybrany w 2009 r. najlepszym albumem brytyjskiej grupy przez czytelników magazynu "The Rolling Stone".
Rok po ukazaniu się "Abbey Road" na rynek trafiła jeszcze jedna płyta Beatlesów, "Let It Be". Muzycy nie nagrywali jej już razem. Ukazała się w 1970 r., po rozpadzie grupy. (PAP)
autor: Wojciech Przylipiak
wbp/ agz/