Niektórzy uważają Krystiana Lupę za oderwanego od rzeczywistości artystę, natomiast jest on bardzo bacznym obserwatorem życia publicznego - mówi PAP prof. Beata Guczalska z Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Wielki reżyser kończy w czwartek 75 lat.
Polska Agencja Prasowa: Na czym polega odrębność Krystiana Lupy na tle innych wielkich wizjonerów polskiego teatru ostatnich dekad, np. Tadeusza Kantora albo Jerzego Grotowskiego?
Prof. Beata Guczalska: Wydaje mi się, że najważniejsze w przypadku Krystiana Lupy jest radykalne podejście do materii teatru, do tego, czym jest spektakl teatralny i czym powinno być uczestnictwo w przedstawieniu. Krystian Lupa nigdy nie porzucił profesjonalnego teatru, nie założył nigdy, jak Kantor czy Grotowski, swojego zespołu, który byłby alternatywą dla teatrów zawodowych. Zawsze działał na gruncie teatrów repertuarowych, ale w ich ramach tworzył własne mini zespoły twórców i aktorów. Udawało mu się dość radykalnie narzucić swoje wyobrażenia o pracy w teatrze. Zawsze uważał, że rola powinna być dla aktora czymś bardzo osobistym, czerpiącym z jego własnej psychiki. To, co się robi wspólnie w teatrze, musi być częścią życia Nigdy nie oddzielał życia od teatru, stawiał na osobiste zaangażowanie w spektakl. To sprawia, że próby u Krystiana Lupy trwają bardzo długo, niejednokrotnie przekraczając standardy, według których przedstawienie robi się w dwa lub trzy miesiące. Krystian Lupa niejednokrotnie przygotowywał spektakl przez cały sezon, często nawet przez dziewięć miesięcy. Poza tym, Lupa ma swój język pojęć, które dobiera zarówno do pracy aktora, jak i do materii literackiej.
PAP: Krystian Lupa sam zajmował się tłumaczeniami i adaptacjami tekstów, które wystawiał na scenie, tworzył scenografię do przedstawień. Niejednokrotnie obecny na spektaklach niczym dyrygent prowadził przedstawienie, jak choćby w "Braciach Karamazow", kiedy uderzał w perkusję. Czy nie sprawiało to, że rzeczywistość jego spektakli jest niezwykle spójna, zasysa także publiczność?
B.G.: Na pewno jest bardzo intensywna. Krystian Lupa nigdy nie dążył do tego, żeby przedstawienie miało ostateczny, doskonały kształt, co na przykład robił inny wielki reżyser Jerzy Jarocki. Jarocki naciskał na realizatorów i premierowy kształt spektaklu był idealną formą powtarzaną co wieczór. Krystian Lupa zakładając, że spektakl jest przeżyciem dla aktorów i dla widzów, dopuszcza możliwość, żeby każda prezentacja przedstawienia miała nieco inny przebieg. Zrobił atut z tego, że przedstawienie jest żywą materią i może się różnie potoczyć, w zależności od energii i kondycji aktorów danego wieczoru. Jak długo mógł, tak długo był obecny na swoich spektaklach. W środowisku reżyserów teatralnych to też jest rzadkość. Aktorzy także wiedzieli, że on jest w pobliżu i jest częścią procesu, który odbywa się na scenie. Proces jest bardzo ważnym dla niego pojęciem. Zakładał bowiem, że granie spektaklu też jest procesem, działaniem, które ciągle na nowo odbywa się w człowieku, w widzu.
PAP: Krystian Lupa podejmował też dyskusję z wielką literaturą. Austriackich twórców - jak Musil, Broch, Bernhard, Kubin - wprowadzał na sceny.
B.G.: Na pewno inspirował się tą literaturą. Właściwie w jego całym dorobku twórczym dramaty stanowią mniejszą część działań artystycznych. Bardzo często sięgał natomiast do prozy, w tym do ogromnych powieści, jak "Lunatycy" Brocha, "Bracia Karamazow" Dostojewskiego czy "Wymazywanie" Bernharda. Znajdował tam cały, kompletny świat, z ogromną ilością wątków i bohaterów, który przekładał na świat sceniczny. Robił to także dlatego, że uważał, że nie ma na gruncie polskim tego typu tekstów - powieści oraz dramatów, które pokazują panoramę duchowego życia ludzi, dotkniętych kryzysem, w okresie międzywojnia czy tuż po II wojnie światowej. Brakuje dzieł dotyczących obrazu całego społeczeństwa.
PAP: To, co go fascynuje, to rozpad wartości, dezintegracja społeczeństwa…
B.G.: Rozpad wartości, moment kryzysu. Dla Krystiana Lupy, zafascynowanego filozofią Carla Gustawa Junga, z kryzysu wyłania się inny porządek, nowy świat. Nigdy zatem nie jest to ubolewanie nad kryzysem, ale próba odpowiedzi na pytanie, w co się ten kryzys zamienia, jakie są jego efekty. To jest poszukiwanie nowych wartości duchowych, które być może gdzieś wyłonią się na horyzoncie.
PAP: Z czego wynika olbrzymi sukces Krystiana Lupy za granicą? Lupa był wielokrotnie pracował we Francji, w Rosji, na Litwie, w Azji, jego przedstawienia są stale pokazywane na całym świecie.
B.G.: Lupa jest twórcą bardzo mocno związanym z polską tradycją teatralną, ale równocześnie nie jest uwikłany w polskość. To nie jest artysta, który wszedł w świat teatralny z poczuciem, że musi robić "Wesele" czy "Dziady". On potrafił z polskiej tradycji wybrać to, co go interesowało, jak na przykład Gombrowicz czy Witkacy, ale równocześnie widział w Polaku przede wszystkim człowieka. Był to człowiek powiązany z całą kulturą europejską. Sięga po literaturę austriacką, ale ona także nam jest bliska. W przypadku Bernharda podejmuje wątek, że Austriacy uznali się za ofiarę nazizmu, więc nie muszą się z niego rozliczać. Podobnie jest i w naszym przypadku, my też uznaliśmy się za ofiarę historii, w związku z tym nie mamy powodu, żeby się z czegokolwiek rozliczać. To jest oczywiście fałszywa świadomość. Wystawiając "Wymazywanie" czy "Plac Bohaterów" na Litwie pokazuje nam tutaj w Środkowej Europie, że powinniśmy sięgnąć do naszych sumień i uczciwie się zmierzyć z naszym dziedzictwem. Gdziekolwiek Krystian Lupa nie pojedzie, to okazuje się, że wątki, które podejmuje i jego sposób pracy z aktorem są bardzo uniwersalne. W Rosji i we Francji odniósł olbrzymi sukces, ale - co może jest większym zaskoczeniem - także i w Chinach. Lupa nie tylko pokazywał tam swoje spektakle, ale także pracował z chińskim zespołem. Okazuje się, że te próby wyzwolenia człowieka z ograniczeń, szukanie własnego obszaru wolności, stały się dla chińskich aktorów zarówno trudne, jak i wyzwalające. Sposób podejścia do psychiki człowieka może być także atrakcyjny w tak odmiennej kulturze, jak chińska.
PAP: Pokazywany we Francji "Proces" niedługo wyruszy na zagraniczne tournée. Uchodzi on za najbardziej polityczne dzieło Lupy.
B.G.: To jest spektakl, któremu polityczność nadał kontekst zewnętrzny. Wymiar polityczny wynika także z tego, jak publiczność to przedstawienie odbiera. Gdyby ten spektakl powstał 10 lat temu, nie byłby odbierany jako polityczny. W obecnej sytuacji bardzo dużej polaryzacji stanowisk, napięć ideologicznych i społecznych, aspekt polityczny jest bardziej widoczny. Polityka była jednak obecna w wielu przedstawieniach Lupy.. W „Wycince” pojawiał się atak na sposób funkcjonowania sztuki w służbie struktur politycznych. Niektórzy uważają Lupę za oderwanego od rzeczywistości artystę, natomiast jest on bardzo bacznym obserwatorem życia publicznego. Potrafi opisać naszą codzienność w terminach jemu właściwych, na przykład zaczerpniętych z Junga. Jest głęboko świadomy rozgrywek, które się toczą. Angażował się w spór zarówno wokół Starego Teatru w Krakowie, jak i Teatru Polskiego we Wrocławiu. Nie jest oczywiście działaczem, nie chodził na manifestacje, ale myślę, że zaangażowanie polityczne jest dla niego samego istotne.
Beata Guczalska - polska teatrolog i historyk teatru, profesor w Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie, prorektor tej uczelni. Autorka książek "Jerzy Jarocki – artysta teatru" oraz "Aktorstwo polskie. Generacje" oraz "Trela".
Rozmawiała Monika Kolet
Autor: Monika Kolet
mk/ wj/