Najlepsze sceny z filmu "Popiół i diament", mimo upływu 60 lat od premiery filmu, wciąż działają na wyobraźnię i emocje - powiedział PAP historyk i krytyk filmu prof. Tadeusz Lubelski. W jego ocenie znaczenie "Popiołu i diamentu" jest "nie do przecenienia" dla polskiego kina.
W środę przypada 60. rocznica premiery jednego z najważniejszych dzieł w historii polskiego kina "Popiołu i diamentu" w reżyserii Andrzeja Wajdy. Akcja filmu, produkcji z 1958 roku, zrealizowanego na motywach wydanej dziesięć lat wcześniej powieści Jerzego Andrzejewskiego (Wajda zdecydował się na adaptację jednego wątku – historii Maćka Chełmickiego), rozgrywa się w maju 1945 roku.
PAP: Jakie znaczenie dla polskiego kina miał film "Popiół i diament"?
Tadeusz Lubelski: Ogromne i nie do przecenienia ze względu na szczególny, niepowtarzalny moment historyczny, w którym został zrealizowany ten film. Jego premiera odbyła się w piątek, 3 października 1958 roku w kinie "Moskwa" w Warszawie. To było 13 lat po wojnie, po częściowym i niepełnym odzyskaniu przez Polskę niepodległości, ale także dwa lata po październiku 1956 roku, który się łączył z rewolucją mentalną. W tym czasie nastąpił ogromny wzrost nadziei, związany nie z przemianą ustroju, która wydawała się wtedy niemożliwa, ale z poprawieniem sytuacji systemowej, z zaufaniem udzielonym działaczowi robotniczemu Władysławowi Gomułce, które później okazało się nadmierne. Liczono, że zmiany pójdą dalej i przybliżą rzeczywistą wolność. Dwa lata po Październiku stało się już jasne, że większość tych nadziei nie spełni się.
Wajdzie powieść Jerzego Andrzejewskiego przywiózł w 1957 r. do sanatorium w Krynicy Tadeusz Janczar, który grał w dwóch jego poprzednich filmach - "Pokoleniu" i "Kanale", a teraz marzył o roli Maćka Chełmickiego. Reżyser zobaczył, że to nie jest opowieść o końcu wojny, choć toczy się w tym czasie, ale jest w niej materiał na tragedię. Wajda dostrzegł w książce szansę na realizację głębokiego filmu współczesnego, zdającego sprawę z tragizmu ówczesnej sytuacji Polaków. Sprzyjał temu klimat polityczny i dobór ekipy, na czele ze Zbigniewem Cybulskim. Andrzejewski z kolei w propozycji Wajdy, aby przerobić jego powieść na tragedię, zobaczył szansę na poprawienie swojej książki.
PAP: Czy ten film był momentem przełomowym w karierze Wajdy, czy miał on już taką pozycję, że czekano na jego nowy film?
T.L.: To już był czas, kiedy czekano na nowy filmy Wajdy. On miał świetny start, jego trzy pierwsze filmy - "Pokolenie" z 1954 roku, "Kanał" z 1956 roku i "Popiół i diament" z 1958 roku to była droga wzwyż. Świetne, nieoczekiwane "Pokolenie", wybitny "Kanał" i arcydzieło "Popiół i diament".
Przełomowy dla Wajdy był jednak "Kanał", ponieważ został świetnie przyjęty na Zachodzie. To w nim pierwszy raz dostrzeżono tragizm egzystencjalny; mniej przejmowano się tym, na co czekała publiczność w Polsce, czyli na pocieszenie po katastrofie Powstania Warszawskiego. Tego pocieszenia polska publiczność nie odnalazła, wielu widzów było rozczarowanych pesymistyczną i gorzką wymową filmu. Jednak Wajda miał poczucie słuszności swojej drogi, jednocześnie miał świadomość, że w "Kanale" nie wszystko mu wyszło, dlatego "Popiół i diament" potraktował specjalnie. Świetnie układała się współpraca z Andrzejewskim; reżyser do końca życia wspominał ją jako idealny przykład idealnego porozumienia z pisarzem. Tym razem, w przeciwieństwie do "Kanału", który był świetnie przyjęty na Zachodzie, a sceptycznie w Polsce, "Popiół i diament" wszędzie odebrano jako arcydzieło.
PAP: Jak na "Popiół i diament" zareagowała publiczność - od razu był zachwyt czy doceniono go później?
T.L.: Sporo o tym wiemy, bo redakcja "Polityki", nowego wtedy tygodnika, podjęła akcję przeprowadzenia ankiety bezpośrednio po filmie. Co ważne, była to akcja prowadzona nie wśród czytelników pismo, bo to by było szczególne grono, ale wśród publiczności, po seansach. Wyniki ankiety zostały opublikowane po premierze filmu w dwóch numerach "Polityki". Na przykład na pytanie, z którym bohaterem się identyfikujesz, jedna osoba ze 100 odpowiedziała "wyłącznie z majorem Wroną", dwie osoby "tylko z synem Szczuki", ale większość z Maćkiem Chełmickim i sekretarzem Szczuką. To było echo pierwotnego pomysłu pisarskiego Andrzejewskiego, który marzył o zasypaniu przepaści politycznej między dwoma beznadziejnie skłóconymi obozami: stronnictwem nowej władzy i Polską akowską. Powieść wydobywała szlachetnych przedstawicieli obu obozów i skłaniała czytelnika do tęsknoty za ich porozumieniem. Kiedy po dziesięciu latach powstawał film, na tę nadzieję było już za późno.
Po premierze filmu Maria Dąbrowska napisała w swoim dzienniku, że film jest świetnie zrobiony, ale kłamliwy, dodając przy tym, że "to jest prawdopodobnie maksimum tego, co w dzisiejszych czasach możemy powiedzieć". Niesprawiedliwa byłaby jednak opinia, że to film "udany formalnie, ale fałszywy treściowo". Właśnie doskonałość użytych środków filmowych sprawiała, że pozorny fałsz fabuły przekształcał się w prawdziwą emocję, dzięki czemu cała widownia była po stronie Maćka Chełmickiego. Przecież nikt poza historykami filmu nie pamięta dzisiaj, że w roli Szczuki obsadzony był Wacław Zastrzeżyński, a wszyscy wiedzą, że Zbyszek Cybulski zagrał postać, z którą utożsamili się Polacy.
PAP: Nawiązując do tego, co pan powiedział, w "Popiele i diamencie" mamy kilka wspaniałych kreacji aktorskich, jednak za tę najwybitniejszą uważa się rolę Zbigniewa Cybulskiego.
T.L.: Kreacja Cybulskiego była zupełnie nieoczekiwana. Co prawda Cybulski miał już kilka ważnych ról przed "Popiołem i diamentem", ale nie pozwalały one przypuszczać, że jest tak wybitnym aktorem. Wajda strasznie się bał przyjęcia swojego filmu, ponieważ wiosną 1958 roku, kiedy jeszcze trwały zdjęcia do "Popiołu i diament", nie zezwolono na dystrybucję filmu Aleksandra Forda "Ósmy dzień tygodnia", właśnie z główną rolą Cybulskiego. W dodatku, w okresie przygotowawczym w roli Maćka Chełmickiego reżyser widział Tadeusza Janczara, który był wtedy czołowym amantem i wystąpił w adaptacji radiowej "Popiołu i diamentu". Tak naprawdę tylko w wyniku przyjacielskiego szantażu Janusza Morgensterna, drugiego reżysera, który zagroził Wajdzie, że odejdzie z ekipy, jeżeli nie zatrudni Cybulskiego, Wajda zdecydował się na niego.
Cybulski spędził poprzedni rok we Francji i oglądał tam premiery amerykańskich filmów z Jamesem Deanem, Marlonem Brando, które jeszcze w Polsce nie był znane. Podpatrzył ich sposób gry, oparty na emocjonalnym kontraście, dlatego w słynnej scenie z płonącymi kieliszkami nie rozpacza, tylko histerycznie się śmieje. To się Wajdzie szalenie spodobało, zresztą oni się doskonale porozumieli w sprawie zasadniczej, że ten film mówi o współczesnych Polakach, a nie o tych z chwili końca wojny. Warto też zauważyć, że Cybulski i Wajda mieli podobne biografie. Wywodzili się z patriotycznych domów, byli niemal rówieśnikami (Wajda - rocznik 1926, Cybulski - 1927). Studiowali na uczelniach artystycznych dokładnie w tych samych latach 1949-1953, czyli w okresie największej stalinizacji, więc też byli poddawani podobnym przymusom propagandowym, które musiały zostawić w nich ślad, ale chcieli się z niego wyzwolić.
PAP: Jakie są pana ulubione sceny w tym filmie?
T.L.: Oczywiście scena z płonącymi kieliszkami, która jest sceną żałobną. Można powiedzieć, że to niespełniona żałoba po tych, którzy zginęli w Powstaniu Warszawskim i w akcjach wojennego podziemia.
Dalej, słynna scena w zburzonym kościele. Pojawia się w niej odwrócona figura Chrystusa, podpowiadająca karnawałowe odwrócenie porządku. Stary porządek przestał obowiązywać, nowy jeszcze nie zaczął, bo równocześnie w innej scenie widzimy czekające na powieszenie odwrócone do góry nogami portrety nowych władców - Stalina i Bieruta.
Lubię też scenę dopisaną w ostatniej chwili, której nie było ani w powieści Andrzejewskiego, ani w scenariuszu. Chodzi o scenę przesłuchania przez UB syna Szczuki, który był żołnierzem podziemia. W trakcie przesłuchania major Urzędu Bezpieczeństwa pyta "Ile masz lat?". "Sto" - odpowiada chłopak i dostaje w twarz. "A teraz?" - pyta major. "Sto jeden". Wajda wiele lat powtarzał: "znajdźcie mi dzisiaj pisarza, który wymyśli taki dialog".
PAP: Czy pana zdaniem "Popiół i diament" się zestarzał i jak może być odbierany współcześnie?
T.L.: Filmy się starzeją, szybciej nawet niż ludzie, adresowane są do widzów z okresu swego powstania i rejestrują sposoby zachowania, które po latach wydają się anachroniczne. Toteż i ten film nie działa dzisiaj tak jak kiedyś, ale ponieważ jako arcydzieło zachował ogromną siłę emocjonalną jego najlepsze sceny wciąż działają na wyobraźnię i emocje. (PAP)
Rozmawiała Katarzyna Krzykowska
ksi/ agz/