13 grudnia minie 150 rocznica śmierci Artura Grottgera – malarza, który najsugestywniej przedstawił w malarstwie i rysunkach tragedię Powstania Styczniowego. Młodo zmarły artysta był bohaterem romantycznej i nieszczęśliwie zakończonej historii miłosnej.
Artur Grottger urodził się 11 listopada 1837 r. w Ottyniowicach na Podolu, wywodził się z rodziny o korzeniach węgiersko - francuskich. Pierwszych domowych lekcji rysunku udzielał mu ojciec, także malarz. Jako jedenastoletni chłopiec Artur został oddany na naukę do pracowni lwowskiego malarza Jana Maszkowskiego, potem studiował w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych i wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych. W Wiedniu rozpoczął też swą karierę artystyczną, współpracując jako ilustrator czasopism.
Gdy wybuchło Powstanie Styczniowe Grottger chciał iść walczyć, przyjaciele odwiedli go od tego ze względu na jego słabe zdrowie - malarz miał początki gruźlicy. Angażował się jednak w pomoc uchodzącym z zaboru rosyjskiego powstańcom. 23 grudnia 1863 r. w wiedeńskim mieszkaniu artysty został aresztowany jeden z Polaków podejrzewany o działalność spiskową w Krakowie. Austriacy wytoczyli Grottgerowi proces, cesarz Franciszek Józef cofnął mu stypendium artystyczne, w wyniku czego artysta popadł w biedę i w lipcu 1865 r. zmuszony został do opuszczenia Wiednia. W 1864 r. młodszy brat artysty, Jarosław Grottger, za udział w powstaniu został zesłany na Syberię. Po wyjeździe z Wiednia Artur Grottger wędrował po Galicji od dworu do dworu, zarabiając na życie rysowaniem i malowaniem obrazów o przypadkowej tematyce.
Jednocześnie pracował nad cyklami rysunków patriotycznych. Cykle "Warszawa I" (1861), "Warszawa II" (1862), "Polonia" (1863) i "Lituania" (1864-66), poświęcone wydarzeniom poprzedzającym wybuch Powstania Styczniowego 1863 roku, ukazujące jego dramatyczne epizody i następujące po nim akty represji ze strony zaborcy, stworzyły topos martyrologicznej ikonografii, utrwaliły w pamięci i wyobraźni wielu pokoleń Polaków sceny powstańczych walk.
Pewnej zimowej nocy w styczniu 1866 r. Grottger spotkał miłość swojego życia. Panna Monne pochodziła ze strony ojca z rodziny francuskiej, która we Lwowie szukała schronienia przed rewolucją, a ze strony matki z saksońskich Niemców. Obie rodziny były od kilku pokoleń w pełni spolszczone. Rodzice Wandy rozeszli się, opiekowały się nią mama i ciotka, założycielka słynnej lwowskiej pensji dla panien. Wanda miała talent do śpiewu, kształciła się w tym kierunku.
Po raz pierwszy spotkali się na balu w słynnej lwowskiej Strzelnicy na ulicy Kurkowej na balu, ona miała lat 17 lat, on - 27. Znany malarz, autor cyklu kartonów "Polonia" i "Warszawa" zachwycił się imieniem poznanej panienki. "Wanda! Jak ślicznie! I także by pani Niemca nie chciała, prawda? – spytał się wnuk francuskich i węgierskich dziadków. "Naturalnie" – odpowiedziała prawnuczka Francuzów i Saksończyków. O rozmowie wiemy z pamiętnika Wandy. Grottger odwiózł ją do domu po balu bezpowrotnie gubiąc swoje futro. Dziesięć dni po balu wyznał jej miłość. Po dwu miesiącach Wanda przyjęła jego oświadczyny.
Matka i ciotka Wandy nie były zachwycone. Ich zdaniem biedny artysta, brat zesłańca, obciążony procesem i chory na gruźlicę nie był w stanie zapewnić żonie spokojnego i dostatniego życia. Narzeczeni spotykali się potajemnie w alejkach Cmentarza Łyczakowskiego, on nawet upatrzył miejsce, gdzie chciałby być pochowany. Wanda przekonywała, że miłość pokona wszystkie trudności. Grottger wyjechał do Paryża, gdzie na Wystawie Powszechnej w 1867 r. prezentował cykl kartonów "Wojna". Odniósł sukces –cykl zakupił cesarz Franciszek Józef – ten sam, który wcześniej odebrał mu stypendium. Wydawało się, że marzenia Grottgera się spełniają, że wróci do narzeczonej, jako sławny i bogaty kandydat na męża.
Jednak w Paryżu bardzo pogorszył się jego stan zdrowia. Wanda listownie nakłoniła narzeczonego, by przeniósł się do sławnego wówczas sanatorium Amelie-Les-Bains w Pirenejach francuskich. Dziewczyna bardzo chciała odwiedzić go tam, niestety, rodzina nie zgodziła się na taką podróż. Gdy Wanda się upierała, matka i ciotka po prostu odmówiły jej pieniędzy na podróż, czego dziewczyna nigdy im nie wybaczyła. Dopiero gdy 13 grudnia 1867 r. Grottger zmarł, Wanda zbuntowała się przeciwko opiekunkom. Spieniężyła całą swoją biżuterię, wymusiła na rodzinie, by zgodziła się na sprzedaż części jej posagu, sprowadziła ciało ukochanego do Lwowa, pochowała w miejscu, które wskazał. Pojechała też do Wiednia, gdzie spłaciła wszystkie długi Artura.
Wyszła za mąż za najbliższego przyjaciela ukochanego, też artystę, malarza Artura Młodnickiego, o którym Grottger pisał: "Gdyby nie daj Boże jakiejś biedy, to pamiętaj - zupełne zaufanie mam do Młodnickiego. Nie znasz go, ale gdyby tak potrzeba, to wezwij bez wahania jego pomocy. Jestem pewien jego zacności i ufam mu jak nikomu". Wanda wyszła za niego za mąż mimo sprzeciwu matki i ciotki. Do końca życia pielęgnowała pamięć o Grottgerze. Gdy zmarła, jej córka, poetka Maryla Wolska, włożyła jej do trumny pukiel jego włosów. W patriotycznych rysunkach i obrazach Grottgera o Powstaniu Styczniowym, a także alegorycznych przedstawieniach Polonii z ostatniego cyklu "Wojna" wiele postaci kobiecych ma rysy Wandy. (PAP)
autor: Agata Szwedowicz
edytor: Paweł Tomczyk
aszw/ pat/