Zdania liczące po kilkadziesiąt słów, za mała czcionka w umowach dawanych konsumentom do podpisu - to przykłady problemów, na które wskazali autorzy sprawozdania o stanie ochrony języka polskiego za lata 2012-2013, zaprezentowanego w Sejmie przez Radę Języka Polskiego.
Z wynikami ekspertyzy zapoznali się posłowie z Komisji Kultury i Środków Przekazu. Sprawozdanie przedstawili im przewodniczący RJP prof. Andrzej Markowski oraz prof. Tadeusz Zgółka, pod którego nadzorem wykonano ekspertyzę.
Jak przypomniała wiceprzewodnicząca komisji Anna Sobecka (PiS), sprawozdanie o stanie ochrony języka polskiego RJP przedstawia Sejmowi nie rzadziej niż co dwa lata.
Ekspertyza zaprezentowana w czwartek, odnosząca się do lat 2012-2013, została wykonana w roku 2014 przez grupę językoznawców z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Do Sejmu sprawozdanie trafiło w 2015 r., jednak komisja kultury w poprzedniej kadencji nie zdążyła się nim zająć - tłumaczyła Sobecka.
Ekspertyza nie dotyczy ogólnego stanu polszczyzny, lecz wybranych rodzajów tekstów (analizie poddano tylko wersje papierowe), używanych w obrocie konsumenckim.
Językoznawcy analizowali: informacje (ulotki) dołączane do leków, informacje dołączane do parafarmaceutyków i kosmetyków, instrukcje obsługi sprzętu AGD, instrukcje obsługi sprzętu elektronicznego, umowy bankowe, leasingowe, ubezpieczeniowe i edukacyjne, a także umowy telekomunikacyjne oraz umowy deweloperskie i na usługi komunalne.
Jak tłumaczono, teksty te zostały przebadane "ze względu na ich doniosłość komunikacyjną". "Stykami się wszyscy z tymi tekstami" - podkreślał na posiedzeniu sejmowej komisji prof. Zgółka.
O ile ortografia w tych tekstach "nie jest nadzwyczajnie błędna" i nie ma większych problemów z odmianą wyrazów, to problem da się zauważyć, jeśli chodzi np. o tworzenie nowych słów. "Dostrzegamy +radosną twórczość+, która kwitnie" - mówił profesor. Wiele nowych słów tworzonych jest niepotrzebnie - przestrzegał. Jeżeli chodzi o zapożyczenia z języków obcych - np. z angielskiego - problem jest, jednak trzeba się zastanowić, czy walka z nim ma sens - mówił językoznawca.
Wymieniając problemy, prof. Zgółka zwrócił uwagę na pojawiające się w tekstach zdania zbudowane ze zbyt wielu wyrazów. Zdania liczące po 30-40 słów pojawiają się bardzo często - opowiadał. "Natrafiliśmy nawet na zdanie, które miało... ponad 170 słów" - powiedział profesor. To "horror komunikacyjny" - komentował.
Mówił też o "kaskadowej budowie zdań", gdy zdania podrzędne są kaskadowo dobudowywane do zdań poprzednich. "Znam człowieka, który mieszka nad rzeką, która płynie przez miasto, które leży..." - tak mniej więcej, jak tłumaczył, to wygląda. Taka budowa utrudnia zapamiętywanie tekstu - powiedział prof. Zgółka.
Językoznawcy mówili w czwartek także o wielkości czcionki stosowanej w ulotkach dołączanych do leków oraz w umowach oferowanych konsumentom do podpisu. Czcionka często jest zbyt mała. "Znam osoby starsze, które biorą lupę, żeby przeczytać ulotkę dołączoną do lekarstwa" - opowiadał prof. Markowski. Zdaniem językoznawców, najmniejszym rozmiarem czcionki używanej w takich ulotkach i w umowach powinna być 10.
Do najciekawszych fragmentów opracowania, z którym zapoznawali się posłowie, należą te dotyczące informacji dołączanych do kosmetyków. Ze względu na niewielką powierzchnię opakowania producenci stosują małą czcionkę, co utrudnia odczytanie przekazu.
Teksty, którymi opatrywane są kosmetyki, mają charakter informacyjno-marketingowy, typowa dla nich jest więc leksyka wartościująca, odnosząca się do specyfiki produktu, sposobu jego działania oraz do efektów używania kosmetyku.
Stosowane leksemy wartościujące to np.: kojący, wrażliwy, drogocenny, bogaty, delikatny, aksamitny, przyjemny. Oprócz leksemów waloryzujących pozytywnie w analizowanych tekstach pojawia się pewna grupa słów nacechowanych negatywnie, wyrazy te odnoszą się do stanu poszczególnych części ciała (skóry, zębów, włosów) przed zastosowaniem kosmetyku, np. zmarszczki, cienie pod oczami.
Jak czytamy w sprawozdaniu, taki "dychotomiczny opis" - stanu przed zastosowaniem kosmetyku i efektu jego użycia - ma potencjał perswazyjny, wpływa na proces decyzyjny nabywcy i kierunkuje jego odczucia odnośnie przewidywanego rezultatu działania produktu.
Elementem językowym, obecnym w takich tekstach są anglicyzmy. Część z tych słów jest zrozumiała dla osób z podstawową lub średnią znajomością angielskiego. Sporo potencjalnych nabywców kosmetyków takiej znajomości jednak nie ma i niektóre informacje na opakowaniach są dla nich niezrozumiałe - zaznaczono. Sun defense, sensual, bronzing and firming, slim&shape - to przykłady.
Autorzy ekspertyzy zwracają też uwagę na "fragmenty charakterystyczne dla tekstów artystycznych", pojawiające się w opisach kosmetyków. "Taki typ poetyzacji przekazu, oparty na bogactwie epitetów, metafor, personifikacji, ma działać na wyobraźnię czytelnika, przenosić go w świat doznań estetycznych, gdzie balsam to deser, zapach pozwala się przenieść w czasy beztroskiego dzieciństwa, a olejek arganowy to płynne złoto Maroka" - cytują.
Jak dodają, zabiegiem stosowanym w celu przyciągnięcia uwagi nabywcy jest też skracanie dystansu - poprzez bezpośrednie zwroty do odbiorcy, używanie form trybu rozkazującego oraz pytań imitujących dialogowy charakter przekazu. "Burza włosów? Nic prostszego Fluid Wichrzyciel zwiększa objętość fryzury, dodaje jej blasku i energii, a przy tym nie obciąża włosów"; "Marzysz, aby Twoja fryzura wyglądała naturalnie, a jednocześnie była utrwalona? Użyj opracowanej specjalnie dla Ciebie mgły stylizującej" - to przykłady.
"Będziemy rekomendować Sejmowi przyjęcie tego sprawozdania" - powiedziała Anna Sobecka. Ekspertyza ma być przedstawiona na posiedzeniu plenarnym.
Później ma być dostępna na stronie internetowej Sejmu.(PAP)
jp/ dym/