Bardzo dobrze, że nie przedstawiamy Austriakom „Halki” jako folkloru pochodzącego z Polski, ale jako ludzki dramat - powiedział PAP śpiewak Tomasz Konieczny o premierze „Halki” w reżyserii Mariusza Trelińskiego w Theater an der Wien. Konieczny (bas-baryton) gra w spektaklu Janusza.
Premiera "Halki" w reżyserii Mariusza Trelińskiego odbyła się w niedzielę w Theater an der Wien. W koprodukcji wiedeńskiego teatru operowego z Teatrem Wielkim - Operą Narodową wzięli udział m.in. Tomasz Konieczny jako Janusz i Piotr Beczała w roli Jontka. Orkiestrę poprowadził Łukasz Borowicz. Po niedzielnej premierze spektakl można obejrzeć w Wiedniu 16, 17, 22, 29 i 31 grudnia, a w Warszawie od 11 lutego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej.
PAP: Skąd wziął się pomysł wystawienia "Halki" Stanisława Moniuszko w Wiedniu i jak doszło do jego realizacji?
Tomasz Konieczny: To pytanie należałoby skierować do Piotrka Beczały, ponieważ siedem lat temu otrzymał on zaproszenie od Rolanda Geyera – dyrektora Theater an der Wien, aby wystąpić w tym teatrze - jednym z dwóch rywalizujących ze sobą teatrów operowych w Wiedniu, drugi to Wiener Staatsoper. Piotr zaproponował wówczas, żeby wystawić naszą polską operę "Halka", a dyrektorowi Geyerowi spodobał się ten pomysł. Zatem wystawienie "Halki" w Wiedniu zawdzięczamy miłości Piotrka do muzyki polskiej.
Kiedy postanowiono, że "Halka" na pewno będzie wystawiona, zaproponowano mi rolę. Na początku podszedłem do tej propozycji z dystansem, bo nie występowałem nigdy w operach Moniuszki. Teraz już mam za sobą występy w "Strasznym Dworze", ale wtedy jeszcze nie było o tym mowy. Udało się nam to zrealizować, a my, wszyscy Polacy występujący w tej produkcji, jesteśmy z tego bardzo dumni.
PAP: Jakie możliwości interpretacyjne daje wystawienie "Halki", która jest tak mocno związana z polską kulturą, za granicą?
T.K.: Myślę, że ten polski kontekst jest błędem, jeśli chodzi o "Halkę". Trochę zawłaszczyliśmy Moniuszkę i jego literaturę do wyrażania narodowo-wyzwoleńczych albo jedynie narodowych motywów. Jak się spojrzy na "Halkę" obiektywnie, z boku, to widać, że nie jest to dramat ani narodowy, ani nie musi być związany z konkretnym środowiskiem. W tym wypadku mamy do czynienia ze szlachtą z południa Polski i góralami, ale górale istnieją nie tylko w Polsce, ale również w np. Austrii, Niemczech, Czechach, więc nie jesteśmy jakoś specjalnie związani narodowością. Jest swego rodzaju przywłaszczeniem uważanie, że ponieważ mamy w tej operze takie elementy, jak polonez, mazur czy wspomniane tańce góralskie, jest to opera tylko i wyłącznie polska. Z resztą, tak naprawdę to nie są tańce góralskie, tylko huculskie albo cygańskie, a Moniuszko prawdopodobnie nie był w górach i nie wiedział, jak brzmi tamtejsza muzyka. To jest jego wyobrażenie o tańcach, melodyce i harmonii śpiewów góralskich. Przez pokazywanie "Halki" jako opery narodowej automatycznie przestaje ona być interesująca dla szerszej publiczności zagranicznej. Dzieło to wzbudzi ciekawość publiczności z całego świata, jeśli przedstawia dramat ludzki. I o tym jest ta opera, o dramacie ludzkim wpisanym w określony schemat podziałów społecznych, różnic klasowych, które są charakterystyczne dla wielu narodów. Podoba mi się pomysł, żeby skupić się w "Halce" na klasycznym trójkącie romantyczno-operowym, czyli ona kocha jego, on nie może się z nią ożenić, a ją kocha kto inny, do którego ona nic nie czuje. W libretcie nie ma mowy o miłości do Polski, ani elementów patriotycznych, jakie pojawiają się w "Strasznym Dworze". Bardzo dobrze, że nie przedstawiamy Austriakom tej opery jako folkloru pochodzącego z Polski, ale właśnie jako ludzki dramat.
PAP: Czy jest pan zwolennikiem dostosowywania oper do współczesnej publiczności czy klasycznych przedstawień albo wręcz wykonawstwa historycznie poinformowanego?
T.K.: Ja nie jestem zwolennikiem podziału na teatr historyczny, tradycyjny i współczesny. W teatrze ważne jest jedynie to, czy spektakl jest dobrej czy złej jakości. Czy mówimy zrozumiałym, konsekwentnym językiem teatralnym na scenie, czy odwalamy chałturę. To jest jedyne rozróżnienie, jakie uznaję. Nie interesuje mnie, czy przedstawiamy sztukę, tak jak za czasów autora, czy przenosimy np. sto lat później czy 200 lat wcześniej. To nie ma znaczenia, jeśli oczywiście libretto jest na tyle uniwersalne, aby tę formułę pomieścić. Czas, w którym przedstawiamy dany spektakl, jest elementem wtórnym w stosunku do dramatu czy konfliktu, który w danej operze przedstawiono. Czas jest jednym z elementów interpretacyjnych.
W przypadku tej konkretnej inscenizacji nie mamy do czynienia ani z uwspółcześnieniem, ani z wykonawstwem historycznym, ponieważ reżyser Mariusz Treliński przeniósł akcję do lat 70. ubiegłego wieku. Uznał, że właśnie w tych czasach były najbardziej wyraziste podziały. Chwała mu za to, że zachowuje ten element libretta i próbuje go wyraziście przedstawić na scenie.
PAP: Gdzie w takim razie dzieje się akcja i kim są bohaterowie?
T.K.: Konsekwentnie akcja dzieje się w górach - w znanym wszystkim starszym osobom hotelu Kasprowy w Zakopanem. W tym hotelu rzeczywiście zatrudniani byli górale, a gośćmi była tak zwana komunistyczna elita, mamy więc do czynienia z wyraźnym podziałem klas. Proszę zwrócić uwagę, że akcja "Halki" musi się rozgrywać w ciągu kilku miesięcy, bo na początku opery, kiedy Halka rozmawia z Januszem, on nie zauważa jej ciąży, a na końcu opery odbywa się pogrzeb dziecka. Można mniemać, że poroniła, ale cała historia trwała dość długo. Mówię o tym dlatego, że w libretcie mamy do czynienia z niekonsekwencją, bo wesele Janusza rozgrywa się przez całą operę – czyli tak, jakby trwało kilka miesięcy. Reżyser wpadł tutaj na bardzo dobry pomysł. Pokazał całą fabułę "Halki" przez pryzmat wspomnień Janusza.
PAP: Czyli postaci, w którą pan się wciela.
T.K.: Janusz jest głównym winowajcą, ma wyrzuty sumienia z powodu śmierci Halki i dziecka. Nie jest on jednak negatywnym bohaterem, który umyślnie czyni zło. Jest wrażliwym człowiekiem, złapanym w sidła różnic klasowych. To jest dokładnie tematyka z libretta "Halki". Ta inscenizacja jest bardzo wierna librettu. Czasami wręcz zaskakuje nas i wprawia w osłupienie, kiedy śpiewając niektóre fragmenty, zdajemy sobie sprawę, jak bardzo pasują one do tej inscenizacji.
Rozmawiała: Olga Łozińska
Tomasz Konieczny studiował w Państwowej Szkole Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Łodzi, a następnie na Wydziale Wokalnym Akademii Muzycznej w Warszawie. W latach 1999-2000 był solistą Opery w Lipsku, w latach 2000-2002 występował w Teatrze Miejskim w Lubece, w latach 2002-2006 w Teatrze Narodowym w Mannheim, od roku 2006 w Operze Niemieckiej w Dusseldorfie. W 2018 r. debiutował podczas premiery otwierającej Festiwal w Bayreuth w roli Telramunda w "Lohengrinie" Richarda Wagnera. W Wiener Staatsoper, z którą jest związany od 2009 r. wykonywał takie role, jak m.in. Wotan w "Pierścieniu Nibelunga", Amfortas w "Parsifalu", Scarpia w "Tosce". Gościnnie występuje w spektaklach operowych w całej Europie, w tym roku zadebiutował w nowojorskiej Metropolitan Opera w partii Wotana w "Pierścieniu Nibelunga" Wagnera.
Z Wiednia Olga Łozińska
oloz/ wj/