O kondycji polskiego reportażu, a także tego co jest wyznacznikiem dobrej historii i dlaczego reporterska opowieść musi burzyć w człowieku spokój - mówi w wywiadzie dla PAP jeden z najbardziej znanych polskich reportażystów Wojciech Tochman. W październiku ukaże się jego nowa książka o Filipinach. PAP: Jak Pan ocenia kondycję reportażu dzisiaj?
Wojciech Tochman: Ma się dobrze: i na świecie, i w Polsce. Nasz reportaż doceniają w Europie i w Stanach Zjednoczonych. Świadczy o tym choćby liczba polskich książek non-fiction przekładanych na angielski, francuski, włoski oraz na mniejsze języki. Znają nasze książki w Finlandii, w Czechach, na Węgrzech i w Bośni.
PAP: Jaki jest zatem polski reportaż?
Wojciech Tochman: Polskie media, generalnie rzecz ujmując, są prowincjonalne, zajmują się własnym grajdołem. Szefowie, a może właściciele gazet i telewizji wymyślili sobie, że nas interesuje tylko własna wieś, ale już sąsiednia nie bardzo. Pewnie są na to jakieś wiarygodne badania. Ten z sąsiedniej wsi, z sąsiedniego kraju czy kontynentu jest daleki i obcy, nie obchodzi nas, dopóki nam nie zagraża albo nam czegoś nie odmawia. To smutne i głupie. Na przekór temu, polscy autorzy non-fiction - reporterzy opowiadają o bliskim, ale i dalekim świecie, czyli o naszych sąsiadach. Bo dzisiaj, w dobie internetu, wszyscy na ziemi jesteśmy sąsiadami wszystkich. To mi się podoba, to jest fajne. Tylko jeszcze nie wszyscy umiemy ze sobą sąsiadować. I reportaż w tej nauce dobrego sąsiedztwa pomaga. Na przykład Jacek Hugo-Bader pisze o Rosji, Wojciech Jagielski o Afryce, Witold Szabłowski o Turcji, Andrzej Muszyński o Azji i Ameryce Południowej. Ja właśnie skończyłem książkę o Filipinach.
Wojciech Tochman: Polskie media, generalnie rzecz ujmując, są prowincjonalne, zajmują się własnym grajdołem. Szefowie, a może właściciele gazet i telewizji wymyślili sobie, że nas interesuje tylko własna wieś, ale już sąsiednia nie bardzo.
PAP: Czy coś zagraża polskiemu reportażowi?
Wojciech Tochman: Jak tak dalej pójdzie, to zabije go brak pieniędzy. Literatura non-fiction wymaga inwestycji. Trzeba pojechać albo polecieć samolotem, trzeba gdzieś mieszkać, nie dzień, nie dwa, zapłacić za hotel, za tłumacza, kierowcę, za swoje bezpieczeństwo. To kosztuje spore pieniądze. Kiedyś nasze podróże finansowały redakcje gazet, bo reportaże ukazywały się w gazetach. Dziś prasy podobno już nie stać na taki luksus. Dziś podobno to nie ma sensu. Łatwiej kupić w agencji ładne zdjęcia z drugiego końca globu, dorobić jakiś zgrabny podpis i tak udawać światową gazetę. Trudno z tym dyskutować. Lepiej pomyśleć, co zrobić, by reporterzy mogli pracować. Źródłem tych pieniędzy powinno być państwo. Skoro państwo daje, i słusznie, ogromne kwoty na teatr, kino czy galerie sztuki, to dlaczego nie mogłoby dawać dużo przecież mniejszych sum na literaturę non-fiction. Ludzie czytają reportaż, czasem mam wrażenie znacznie chętniej niż fikcję. Trzeba to wspierać! W czasach, kiedy już nie czytamy prawie niczego. Nasza literatura faktu to jeden z najlepszych polskich towarów eksportowych. Polska chętnie nas za granicą promuje, dotuje przekłady na inne języki, organizuje nam zagraniczne wyjazdy na wieczory autorskie. Ale pod warunkiem, że książka już jest. A ile kosztowało jej przygotowanie – tego pytania nikt nie zadaje. Wydawcy na sponsorowanie literatury non-fiction chyba nie mają pieniędzy. Autor więc bierze kredyt na przygotowanie książki i spłaca go przez kilka lat. W tym czasie nie może wziąć następnego, więc nie może pracować. U nas nie ma kultury stypendiów pisarskich, które mogłyby przynajmniej w jakimś stopniu sfinansować reportaż. Nie można dokumentować reportażu ani przez telefon, ani przez internet. Trzeba ruszyć w podróż.
PAP: Czy można powiedzieć, że dzisiaj jest zapotrzebowanie na reportaż wśród czytelników?
Wojciech Tochman: Ludzie zawsze będą chcieli czytać o innych ludziach. Ale nie wszyscy na szczęście cenią to, co serwują tabloidy. Chcemy rzetelnych opowieści, napisanych z szacunkiem dla opisywanych: dla ich kultury, odmienności, cierpienia i biedy. Reportaż daje nam o nich wiedzę, pozwala ich bardziej zrozumieć. Czytając dobrą literaturę non-fiction zawsze zauważymy, że ludzie, choć bardzo różni, są w swoim człowieczeństwie do siebie bardzo podobni. Wszędzie na świecie podobnie kochamy, cieszymy się i przeżywamy smutek. Reportaż zbliża ludzi, uczy dobrego sąsiedztwa. Tabloid tego nie robi.
PAP: Można mówić o trendach czy modach w reportażu?
Wojciech Tochman: O to trzeba byłoby spytać literaturoznawców. Ale czy oni zajmują się literaturą faktu? Rzadko. Czy są jakieś mody? Na pewno coraz mniej polskich autorów pisze reportaże o dzisiejszej Polsce.
PAP: Czy jest za mało interesująca?
Wojciech Tochman: Prawie wszyscy pisaliśmy o Polsce przez wiele lat. Wydaliśmy o tym książki. Moja ostatnia „polska” książka, to „Bóg zapłać”. Wyszła trzy lata temu. Nasz kraj przeze mnie widziany i opisany nie jest przyjemny, a raczej pełny kompleksów, hipokryzji, strachu przed obcym i innym. Czy coś się od tego czasu zmieniło? Czy jesteśmy inni? Nie sądzę. Więc po co się powtarzać, mielić w kółko to samo? Wolę do pracy wyjechać. Podobnie chyba koledzy. Z naszego zawodowego punktu widzenia świat poza Polską wydaje się ciekawszy. Może powinniśmy się cieszyć, że żyjemy w takim nie do końca przyjemnym, ale jednak nudnym kraju. Bo tam, gdzie dzieje się coś ważnego, zwykle nie jest spokojnie, tam ludzie cierpią. Reportaż karmi się ludzkim nieszczęściem, krzywdą. Zło jest reporterską pożywką, nie dobro.
PAP: Co jest dla Pana wyznacznikiem, że historia jest do opisania, że jest dobrym tematem na reportaż?
Wojciech Tochman: Temat musi kryć w sobie tajemnicę, jakąś niewiadomą. Czytam o czymś w gazecie, oglądam krótką relację w telewizji albo patrzę na dziwne zdjęcia polskiego studenta przywiezione z Filipin i zastanawiam się, co się za tym kryje. Wiem, że coś tam pod spodem jeszcze jest, czuję, że chcę do tego dotrzeć, chcę się tego dowiedzieć. Że to będzie dla mnie ważne. Mam w sobie jakąś pustą przestrzeń i wiem, że trzeba ją zagospodarować właśnie tą, a nie inną sprawą. Cały mój organizm mówi mi: to jest temat dla ciebie. Albo odwrotnie: to jest temat, ale go nie ruszaj, on nie jest dla ciebie.
PAP: W jednym z wywiadów powiedział Pan, że reportażem chce Pan "zburzyć ludzki spokój". Dlaczego?
Wojciech Tochman: Myślę, że trzeba pisać tak, aby nasz tekst był dla czytelnika nie tylko źródłem poznania, ale także źródłem emocji. Kiedy człowiek się dowie o czymś złym, niesprawiedliwym, o czyimś cierpieniu, a tego nie przeżyje, to jakby się wcale o tym nie dowiedział. Wydaje mi się, że literatura non-fiction w założeniu niesie nadzieję na jakąś zmianę. Nie mówię, że reportaż zbawia świat, bo zwykle nie zbawia. Ale jeśli choć w jednym czytelniku dokona się zmiana to już jest się z czego cieszyć. Na przykład biały turysta po przeczytaniu tej czy innej książki zastanowi się, czy wypada robić zdjęcia biednym mieszkańcom Azji czy Afryki, bez pytania ich o zgodę.
Wojciech Tochman: Nie mówię, że reportaż zbawia świat, bo zwykle nie zbawia. Ale jeśli choć w jednym czytelniku dokona się zmiana to już jest się z czego cieszyć. Na przykład biały turysta po przeczytaniu tej czy innej książki zastanowi się, czy wypada robić zdjęcia biednym mieszkańcom Azji czy Afryki, bez pytania ich o zgodę.
PAP: Dlaczego zaczął Pan pisać?
Wojciech Tochman: Zawsze byłem ciekawskim dzieckiem, podsłuchującym rodziców i sąsiadów, wstyd się przyznać. Dzisiaj oczywiście tego nie robię. Dzisiaj swoje wścibstwo wykorzystuję zawodowo i oczywiście inaczej je nazywam. To zawodowa ciekawość. Bez niej nie może powstać żadna sensowna opowieść dokumentalna. Mój zawód daje mi wolność, nie mam żadnych szefów, a mam patologiczną wręcz potrzebę niezależności. Może więc wybrałem pisanie reportażu z tego powodu. I to co jest najważniejsze: reporter lubi ludzi. Reporter chce zrozumieć międzyludzkie procesy, relacje. Im trudniej mi pojąć, co się gdzieś między ludźmi dzieje, im bardziej nie wiem, tym bardziej jest to temat dla mnie.
PAP: Pracuje Pan nad nową książką o Filipinach. O czym będzie?
Wojciech Tochman: O dzielnicach nędzy w stołecznej Manili i o tym, jak wygląda dzisiejsze spotkanie zwykłych, przeciętnych ludzi, mieszkańców białego i niebiałego świata. Jak te światy się na siebie patrzą? Jak się spotykają? Czego od siebie oczekują? Czy kolonializm się skończył, czy tylko zmienił twarz? Czy reportaż to uczciwa sprawa? A fotografowanie innych ludzi? „Eli, Eli” ukaże się w październiku, ale już można śledzić losy książki na facebooku. Zapraszam!
Wojciech Tochman - polski reporter urodzony w 1969 roku. Do jego najważniejszych książek należą: "Schodów się nie pali" - pierwszy zbiór reportaży, "Jakbyś kamień jadła" - reporterska opowieść o Bośni, "Wściekły pies" - zbiór reportaży o Polsce czy "Dzisiaj narysujemy śmierć" - opowieść o Rwandzie. Tochman jest finalistą nagrody literackiej Nike. Przez wiele lat był pracownikiem "Gazety Wyborczej" w dziale reportażu. Prowadził też telewizyjny program poświęcony osobom zaginionym "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie". Założył Fundację ITAKA - poszukującą zaginionych i pomagającą ich rodzinom. W czerwcu był gościem podczas festiwalu literackiego Przeczytać Białystok. (PAP)
Rozmawiała Sylwia Wieczeryńska
swi/ ula/