Co najmniej dwie premiery teatru telewizji miesięcznie, spektakle dla dzieci i powrót Sceny Faktu, już od września - zapowiada w rozmowie z PAP dyrektor Agencji Kreacji Teatru Telewizji Polskiej, Ewa Millies-Lacroix.
Ewa Millies-Lacroix jest dyrektorem Agencji Kreacji Teatru Telewizji Polskiej. Ukończyła studia na Wydziale Polonistyki UW oraz na Wydziale Wiedzy o Teatrze w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie (obecnie Akademia Teatralna). W 1992 r. ukończyła cykl seminariów menedżerskich w zakresie organizacji i produkcji programów telewizyjnych (Polish Institute of Management). Współpracuje z Teatrem Telewizji od 1989 r. Na swoim koncie ma ponad 200 przedstawień, których była producentką, redaktor prowadzącą i scenarzystką. Jest dyrektorem artystyczno-programowym Festiwalu” Dwa Teatry” ze strony Telewizji Polskiej.
PAP: Z teatrem telewizji jest pani ściśle związana od 1989 r., jeszcze od czasów dyrekcji Jerzego Koeniga. Rozmawiamy po zakończeniu współtworzonego przez panią 17. Festiwalu "Dwa Teatry" w Sopocie. Jakie są pierwsze wrażenia?
Ewa Millies-Lacroix: Jestem dyrektorem artystyczno-programowym tego festiwalu ze strony TVP, a ze strony Polskiego Radia dyrektorem artystyczno-programowym jest Janusz Kukuła. Program staramy się tworzyć razem, aby rzeczywiście pokazywać dwa teatry - radiowy i telewizyjny. Oczywiście, konkursy są odrębne.
Przedwczoraj odbyła się niezwykle uroczysta gala, a ja bardzo się cieszę, że poprowadzili ją znakomici aktorzy - Danuta Stenka, która w tym roku otrzymała nagrodę za rolę w "Lilli Wenedzie", słuchowisku Teatru PR, oraz Artur Żmijewski, który w ubiegłym roku odebrał w Sopocie Grand Prix za "Ich czworo". Jestem również szczęśliwa, że swoim recitalem uświetniła ten wieczór Stanisława Celińska, laureatka wielkiej nagrody z roku poprzedniego.
Myślę, że taki rodzaj kontynuacji i budowania radiowo-telewizyjnej rodziny wokół tego festiwalu bardzo dobrze służy mediom i teatrom w mediach publicznych. Pozwala nie tylko na ocenę minionego sezonu, ale przede wszystkim stanowi szansę na inspirujące spotkanie i miejsce wykluwania się następnych przedsięwzięć.
Cieszę się głównie z ogromnej frekwencji na konkursowych projekcjach spektakli TVP, po których odbywały się gorące i ciekawe rozmowy z twórcami. Dodam, że mimo znakomitej pogody artyści, którzy zaszczycili nasz festiwal, starali się brać udział w wielu różnorodnych imprezach towarzyszących. W tym miejscu trzeba wymienić cykl zdarzeń związanych z obchodami Roku Josepha Conrada. Odbyły się m.in. czytania fragmentów jego powieści "Jądro ciemności" w Gdyni pod pomnikiem pisarza, a wczoraj w Sopocie Sławomir Orzechowski, Adam Ferency i Krzysztof Gordon przeczytali urywki "W oczach Zachodu" - moim zdaniem - bardzo aktualnej obecnie powieści o tym, co niesie ze sobą terroryzm.
PAP: Czy dostrzegła pani podczas festiwalu w Sopocie nowe tendencje, trendy w sposobie inscenizacji, w dramaturgii, tematyce?
Ewa Millies-Lacroix: Sądzę, że po wielu latach prezentacji tego, co nazywaliśmy "ufilmowionymi" teatrami telewizji, wyraźnie wracamy do korzeni, czyli do teatru telewizji, który powstaje w studio telewizyjnym. Ten gatunek wymaga odrębnego języka, poszukują go wszyscy reżyserzy i artyści. Myślę, że proces pracy w teatrze telewizji budzi artystyczną radość, bo ta metoda pracy daje wiele możliwości twórczych. Być może więcej niż filmowa. Słowem - to już nie ubogi film, ale szukanie własnego, odrębnego języka artystycznej wypowiedzi.
PAP: Po 23 latach teatr telewizji znów stał się samodzielną jednostką w TVP. Na początku czerwca objęła pani stanowisko dyrektor Agencji Kreacji Teatru Telewizji Polskiej. Jakie cele stawia Pani przed sobą i agencją?
Ewa Millies-Lacroix: Przede wszystkim odbudowanie więzi z widzem. Rozumiem to w ten sposób, że wypełnimy stałe pasma dla teatru telewizji. Każdy widz będzie mógł się spodziewać w poniedziałek wieczorem ważnej premiery lub powtórki spektaklu, czegoś, co będzie go bawiło, zaskakiwało, ale też dawało szansę na poważną rozmowę i przeżycie Są plany, żeby wszystkie przedstawienia, a szczególnie premierowe, były dostępne w Internecie. Mam nadzieję, że po odbudowaniu pasma poniedziałkowego, uda nam się prezentować przynajmniej dwie premiery w miesiącu. Będziemy szukać miejsca w programach TVP dla następnych pasm teatralnych, np. teatru dla dzieci, który również od wielu lat nie istnieje.
Telewizyjny teatr jest obecny w TVP Kultura i ma co tydzień powtórkę spektaklu albo premierę, choć dotychczas przeważnie były to rejestracje spektakli z całej Polski. Chcielibyśmy wspólnie z dyrektorem Mateuszem Matyszkowiczem tę ofertę rozszerzyć - tak, aby pokazywać także oryginalne spektakle, przygotowywane specjalnie dla Teatru Telewizji.
Przede wszystkim będę dążyć, by wszystkie działania dotyczące teatru w ramach TVP cechowała pewna spójność - nie tylko wizerunkowa - wobec środowisk artystycznych, widzów, stowarzyszeń twórczych. Aby można było doszukać się w naszej propozycji wyrazistej myśli programowej.
PAP: A czy może pani podać konkretne tytuły i nazwiska realizatorów?
Ewa Millies-Lacroix: Mogę już wspomnieć o sztuce "Wojna moja miłość" Dominika Rettingera w reż. Wojciecha Nowaka o Krystynie Skarbek z Małgorzatą Kożuchowską w roli tytułowej. Rzecz o bardzo trudnym losie kobiety-szpiega, o powojennej ostatniej nocy Skarbek w londyńskim hotelu. Następnie pokażemy "Spiskowców" w reż. Jana Englerta. Nie bez kozery wspominałam wcześniej o powieści "W oczach Zachodu", bowiem wracamy do utworu Conrada, który kiedyś był już pokazany przez Teatr TV jako spektakl przeniesiony z Teatru Powszechnego w reż. Zygmunta Huebnera. Sięgamy właśnie po tę adaptację Michała Komara i Zygmunta Huebnera, choć scenariusz telewizyjny napisał na nowo Jan Englert. Chcemy w ten sposób uczcić obchody Roku Josepha Conrada.
Mam nadzieję, że uda się przygotować pierwszą ekranizację prozy Marka Krajewskiego "Mock: początek". Będzie to debiut w teatrze telewizji reżysera Łukasza Palkowskiego.
Ten rok zresztą obfituje w bardzo wiele rocznic. Na początku grudnia przypada 150. rocznica urodzin Marszałka Piłsudskiego - i Wojciech Tomczyk napisał specjalnie dla nas sztukę "Marszałek", a Krzysztof Lang podjął się jej reżyserii. Planujemy premierę w okolicach rocznicy urodzin Naczelnika państwa.
To również Rok św. Brata Alberta Chmielowskiego. Dlatego chcielibyśmy zmierzyć się z "Bratem naszego Boga" Karola Wojtyły. Mam poczucie, że utwór ten jest zepchnięty na margines twórczości literackiej Wojtyły, a dziś na nowo czytany przez nas i przez reżysera Pawła Woldana ujawnia, że ma bardzo wiele możliwości interpretacyjnych; opowiada o losie artysty, o konieczności wyboru między talentami, które Bóg nam daje.
Mamy bardzo ciekawy projekt, który złożyli nam Jan Bończa-Szabłowski z Robertem Glińskim, czyli adaptację "Biesiady u hrabiny Kotłubaj" wg Witolda Gombrowicza z fenomenalna obsadą - Barbarą Krafftówną, Anną Polony, Bohdanem Łazuką, Piotrem Adamczykiem, Grzegorzem Małeckim.
Będzie też wiele premier kameralnych, sztuk aktorskich, mniej obsadowych. Zapraszamy różnych twórców do współpracy, ale oczekujemy też od środowisk teatralnych i filmowych zgłaszania własnych propozycji.
PAP: A co z powrotem do Teatru Sensacji, "czwartkowej Kobry"?
Ewa Millies-Lacroix: Na razie to tylko marzenia, o innych pasmach. Startujemy z kryminałem "Mock: początek" w reż. Łukasza Palkowskiego i - mamy taką nadzieję - że jeśli ten spektakl pokazany w poniedziałek usatysfakcjonuje widzów i zgromadzi ich znaczną rzeszę, to być może TVP zdecyduje się powierzyć nam kolejne pasmo teatralne, np. sensacyjne. Być może w czwartki, nawiązując do tego, co nazywano "spektaklami spod znaku węża".
PAP: Zapowiadała pani również reaktywację Sceny Faktu?
Ewa Millies-Lacroix: Tak. Oczywiście, są to plany, które wymagają czasu i zamówienia nowych utworów. W tej chwili Włodzimierz Kuligowski pisze docu-dramę o Solidarności Walczącej i o Kornelu Morawieckim. Będzie to opowieść o niesamowitych losach tej organizacji w latach 80. Mamy w planach także inne sztuki, które obecnie znajdują się na etapie podpisywania umów czy dyskutowania tematów.
Bardzo bym chciała, żeby powstała docu-drama o wolontariuszu papieża Franciszka, chłopaku, który pomagał przy Światowych Dniach Młodzieży. W ubiegłym roku zachorował i zmarł. Jednak w tym okresie przeszedł ogromną przemianę duchową, pracując podczas tego święta. Mam nadzieję, że takich tematów w Polsce jest bardzo dużo i przyznam nawet, że wiele osób zgłasza się do nas z pomysłami. Rzecz jasna, od pomysłu do gotowego spektaklu trochę czasu musi minąć. Dlatego liczę, że widzowie pozwolą nam przez lato myśleć, planować i ciężko pracować. A we wrześniu będziemy już zapraszać widzów na telewizyjne premiery.
Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)
gj/ pat/