Rosyjscy okupanci to barbarzyńcy – mówi PAP ukraińska aktorka Rimma Ziubina. Dodaje, że już w 2014 r. zrozumiała, że nie może dłużej grać w rosyjskich filmach. Tłumaczy także dlaczego mimo licznych zaproszeń nie wyjedzie z Kijowa i jak poprzez poezję daje nadzieję i siłę mieszkańcom atakowanej przez Rosję Ukrainy.
"To co czynią rosyjscy okupanci w Ukrainie – nie mieści mi się w głowie. To są barbarzyńcy, gwałciciele, złodzieje i zabójcy. Mam ogromną nadzieję, że świat nie przymknie oczu na ich czyny i zapłacą za każde odebrane życie i za to, że urządzili Ukraińcom taki horror" - zaznacza aktorka.
Dodaje, że miło jest jej czytać słowa wsparcia, płynące od przyjaciół z całego świata. "Jedyny kraj, skąd nikt do mnie nie napisał to Rosja, w której przed 2014 r. miałam dużo przyjaciół, w której zapraszano mnie do współpracy. Wcześniej grałam w filmach postacie radosne i nawet trochę śmieszne. W 2014 roku, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, zrozumiałam, że nie będę mogła grać w rosyjskich filmach, bo nie potrafię sobie wyobrazić, jak będę podnosiła humor zabójcom" - mówi w rozmowie z PAP Ziubina.
Wyjaśnia, że w odróżnieniu od wielu znajomych, nie nagrywa żadnych wezwań do rosyjskich kolegów, gdyż nie ma żadnych złudzeń w siłę takich przesłań. "Ci, którzy używają rozumu wszystko widzą i wiedzą, ci, którzy tego nie robią, nie zmienią się po moim nagraniu" - tłumaczy. Dodaje, że woli poświęcić ten czas na wspieranie Ukraińców - pomoc uchodźcom, wpieranie wojska, czym zajmuje się codziennie.
23 lutego wieczorem wróciłam do domu z kwiatami po pokazie filmu "Gniazdo turkawki", opowiadającym o kobiecie, która w poszukiwaniu lepszego życia wybrała emigrację zarobkową; byłam pełna energii i wrażeń po dyskusji po pokazie - widzowie mieli wiele pytań, spotkanie trwało ponad dwie godziny - opowiada aktorka. Długo nie mogłam zasnąć i przez dłuższy czas rozmawiałam z przyjacielem przez telefon; o 5 rano naszą rozmowę przerwały huki eksplozji - relacjonuje. Wspomina, że od razu zaczęła kontaktować się ze znajomymi w całej Ukrainie. "To był jakiś horror. Nie mogłam sobie wyobrazić, że może dojść do czegoś takiego. Zdawałam sobie sprawę z tego, że dojdzie do eskalacji, ale nie myślałam, że rosyjscy okupanci posuną się poza Donbas" - mówi PAP o pierwszym dniu wojny.
Ziubina opowiada, że gdy w połowie lutego jechała do rodzinnego Użhorodu na zachodzie Ukrainy jej syn prosił ją, by na wszelki wypadek zabrała ze sobą paszport. "Zaczęłam się zastanawiać nad jego słowami i zrozumiałam, że jeżeli tak uczynię, to dam swojej głowie zezwolenie na opuszczenie kraju. Zrozumiałam, że nie mogę tego zrobić i nigdzie jechać nie zamierzam, chociaż przez cały czas mnie zapraszali i wciąż zapraszają do siebie moi przyjaciele z Polski, Niemiec i innych krajów świata. Mam wieloletnie wizy do USA i Kanady. Mam nawet oferty współpracy. Lecz rozumiem, że nie mogę postąpić inaczej" - podkreśla.
"Przez pierwszy tydzień wojny spałam w schronie. Kolejne trzy tygodnie – w łazience. Dopiero niedawno przeniosłam się do łóżka i założyłam piżamę" - opowiada o życiu w atakowanym przez Rosjan Kijowie.
Aktorka mówi, że prowadzi na Facebooku cykliczne programy dla obserwujących ją osób. Najpierw opowiadała w nich m.in. o radach psychologów, jak radzić sobie z wojenną rzeczywistością. "Zrozumiałam, że ludzie potrzebują takich rozmów" - zaznacza dodając, że jej znajomi sami prosili o takie audycje.
Ziubina z czasem zaczęła w swoich relacjach na Facebooku czytać wiersze. Teraz robi to codziennie wieczorem. "Do słuchaczy przyłączają się znajomi nie tylko z Ukrainy, ale również z Europy, USA i Kanady. Mówią, że potrzebują tych spotkań, że dają im nadzieję, wiarę i siłę. W jakiś niepojęty dla mnie sposób, wojna przyczyniła się do popularyzacji poezji, gdyż wiele osób mówiło mi, że teraz trudno jest słuchać muzyki, oglądać filmy i czytać grube książki. Nadszedł czas na krótkie głębokie formy, czym pochwalić się może jedynie poezja" - podkreśla aktorka.
Z Kijowa Tatiana Artuszewska (PAP)
ta/ adj/