O praktyce polskiego parlamentaryzmu i o myśli politycznej międzywojnia wiemy jak na dziś zbyt mało. Żyjemy jeszcze w pewnym sensie w cieniu PRL, gdy uwagę historyków skupiali głównie przedstawiciele lewej strony wielobarwnego parlamentu II RP – mówi PAP dr hab. Paweł Skibiński, historyk z UW. 100 lat temu, 26 stycznia 1919 r., odbyły się wybory do Sejmu Ustawodawczego.
PAP: II Rzeczpospolita cieszy się współcześnie dużym zainteresowaniem, a może nawet wręcz pewnego rodzaju idealizacją. Czy możemy zatem w ogóle mówić o zapomnianych postaciach parlamentaryzmu i myśli politycznej tamtego czasu?
Dr hab. Paweł Skibiński: Zarówno o praktyce polskiego parlamentaryzmu, jak i o myśli politycznej okresu międzywojennego wiemy jak na dziś zbyt mało. Jeszcze w latach osiemdziesiątych XX wieku II Rzeczpospolita była traktowana jako rodzaj zastępczej rzeczywistości dla opisu ówczesnych problemów politycznych, a zagadnienia niepodległej Rzeczypospolitej były traktowane w jakiejś mierze właściwie jako aktualne.
Po 1989 r. realia II RP straciły dla wielu Polaków na atrakcyjności, co było dość paradoksalne, biorąc pod uwagę fakt, że był to jedyny moment w ciągu ostatnich dwustu lat, gdy samodzielnie stanowiliśmy o sobie. Po 1989 r. jednak okazało się, że ten fakt wcale nie stanowi oczywistej wartości.
W związku z tym zarówno myśl polityczna okresu dwudziestolecia międzywojennego, jak i ówczesna praktyka polityczna, m.in. parlamentarna, stawały się stopniowo coraz bardziej ziemią nie do końca rozpoznaną. Oczywiście na poziomie wielkich postaci parlamentaryzmu II Rzeczypospolitej – Ignacego Daszyńskiego, Wincentego Witosa – ta podstawowa świadomość historyczna istnieje. Natomiast już przypominanie innych znaczących postaci okresu parlamentarnego sprzed 1926 r., np. premiera Leopolda Skulskiego, nie jest już takie oczywiste.
Mamy również w dziejach II RP okres parlamentaryzmu autorytarnego po 1926 r., a zwłaszcza po 1935 r., kiedy sanacja miała niejako własny parlament. Ten okres zupełnie nam zanikł w świadomości, nie do końca w ogóle znamy postacie, które zasiadały wówczas w Sejmie. To jednak bardziej zrozumiałe, bowiem chodzi o parlament kaleki, nieautentyczny.
PAP: Z czego wynika ta nieznajomość?
Dr hab. Paweł Skibiński: Z tego, że nasze spojrzenie na II Rzeczpospolitą koncentrowało się jedynie wokół zagadnienia niepodległości.
Poza tym żyjemy jeszcze w pewnym sensie w cieniu PRL-u, kiedy uwagę historyków skupiało głównie grono przedstawicieli lewej strony sceny politycznej wielobarwnego i pluralistycznego przecież parlamentu II Rzeczypospolitej. W związku z tym znacznie mniej wiemy dziś o dokonaniach np. narodowca Stanisława Strońskiego niż o rezultatach aktywności jego polemistów z drugiej strony sceny politycznej, chociażby Mieczysława Niedziałkowskiego.
Te dysproporcje widać także na przykładzie węższych kwestii, np. udziału kobiet w polskim parlamencie. Prawdopodobnie gdyby zapytać nawet zawodowych historyków, to listę polskich parlamentarzystek zaczynaliby oni od socjalistki Zofii Moraczewskiej i lewicowej działaczki ruchu ludowego – Ireny Kosmowskiej, a zapominaliby o reprezentującej endecję Zofii Sokolnickiej, mimo że prawdopodobnie ich znaczenie byłoby porównywalne.
PAP: Kim są zatem ci wielcy zapomniani parlamentarzyści?
Dr hab. Paweł Skibiński: Istnieją takie postacie, które odnajdywały się doskonale w systemie parlamentarnym przed zamachem majowym, a już niekoniecznie w systemie sanacyjnym, który czynił z Sejmu instytucję coraz bardziej fasadową.
W związku z tym zapomnianą postacią jest wspomniany już wcześniej przeze mnie Leopold Skulski. Był on kluczową postacią pierwszego sejmu, prawdopodobnie równie istotną jak Wincenty Witos. Jednak nie stworzył własnego obozu politycznego, masowej partii. Z prawicy przeszedł w trakcie kadencji sejmowej w stronę centrum. Stał na czele Narodowego Zjednoczenia Ludowego, które często jest mylone z różnymi innymi partiami politycznymi, m.in. z endeckim Związkiem Ludowo-Narodowym. Skulski ani jako premier, ani jako szef jednego z największych klubów w Sejmie Ustawodawczym nie jest pamiętany.
Wielkim zapomnianym z prawej strony politycznej jest Wojciech Trąmpczyński – pochodzący z Wielkopolski marszałek pierwszego Sejmu. Wszyscy pamiętają, że taka postać istniała, ale nie są w stanie wskazać żadnych działań politycznych związanych z tym politykiem. Traktuje się go co najwyżej jako trochę zbyt ociężałego adwersarza energicznego Józefa Piłsudskiego. Tymczasem w rzeczywistości było to człowiek, który z dużą sprawnością i kompetencją zorganizował działalność pierwszego Sejmu.
PAP: W Sejmie zasiadali również duchowni. Jak wygląda pamięć o tych parlamentarzystach?
Dr hab. Paweł Skibiński: Także mało dziś wiemy o duchowieństwie, zasiadającym wówczas w ławach sejmowych. Nie byli to zresztą tylko księża rzymskokatoliccy, lecz i np. rabini.
W pierwszym polskim Sejmie zasiadali tak zasłużeni księża, jak Kazimierz Lutosławski. Był on jednym ze współtwórców polskiego harcerstwa, autorem projektu krzyża harcerskiego, a na forum sejmowym – autorem wstępu do Konstytucji marcowej. W Sejmie zasiadał również ks. Wacław Bliziński, który był weteranem polskiej spółdzielczości. Był zaliczany do ruchu ludowego i sejmowego centrum. Ks. Bliziński jest rozpoznawalny regionalnie, głównie w Liskowie koło Kalisza, jako twórca właściwie wszystkich instytucji społecznych w tym regionie. Został wybrany do Sejmu jako znacząca postać życia społecznego powiatu.
Niewątpliwie barwną postacią polskiego Sejmu, jedynym biskupem parlamentarzystą okresu międzywojennego, a przynajmniej pierwszego Sejmu był Józef Teodorowicz, arcybiskup lwowski obrządku ormiańskiego. Był jednym z najbardziej konserwatywnych posłów, ale zasłynął jako kaznodzieja sejmowy. To on wygłosił homilię otwierającą posiedzenia polskiego Sejmu w okresie niepodległości.
W ławach sejmowych, jak wspomniałem, było również kilku rabinów. W cyklu portretów Sejmu Ustawodawczego, narysowanych przez Stanisława Lentza z warszawskiej ASP, znalazł się np. bardzo efektowny wizerunek Abrahama Perlmuttera, który był reprezentantem środowisk ortodoksyjnych Żydów. Główną postacią związaną z kolei z ruchem syjonistycznym był liberalny rabin Ozjasz Thon.
Myślę, że te postaci nie są szerzej znane, a nawet historykom niezajmującym się okresem dwudziestolecia międzywojennego nazwiska te raczej niewiele mówią.
PAP: W polskim Sejmie zasiadali także reprezentanci mniejszości narodowych…
Dr hab. Paweł Skibiński: Wspomniałem już niektórych posłów żydowskich. Choć Sejm Ustawodawczy ogromna większość mniejszości narodowych zbojkotowała, to począwszy od drugiego Sejmu mamy całą paletę posłów mniejszościowych. Mieliśmy w polskim Sejmie posłów ukraińskich, białoruskich, niemieckich, którzy uczestniczyli w życiu parlamentarnym bardzo sprawnie, pilnując interesów swoich środowisk narodowych.
PAP: Mówi pan o postaciach, które odegrały raczej pozytywną rolę. A jak wygląda pamięć o „czarnych charakterach” polskiego parlamentaryzmu?
Dr hab. Paweł Skibiński: Stosunkowo zapomnianym enfant terrible polskiego Sejmu jest ks. Eugeniusz Okoń. Był on działaczem radykalnie lewicowym w ramach ruchu ludowego. Jego negatywny wpływ na życie parlamentarne nie tyle polegał jednak na jego lewicowości, ile na skłonności do korupcji. Ks. Okoń znany był np. ze sprzedaży głosów swoich i swoich kolegów partyjnych w głosowaniach nad ustawami. Świadomość tej nieakceptowalnej praktyki została wyparta przez przeciętnego współczesnego odbiorcę historii.
Takich posłów szkodliwych dla organizacji polskiego Sejmu było więcej. W ruchu ludowym wskazałbym np. na Jana Dąbskiego. Jest to postać dość charakterystyczna, która odegrała znaczącą rolę w Sejmie Ustawodawczym i Sejmie I kadencji. Dąbski pochodził z szeregów PSL „Piast”, był wiceszefem tego klubu i jego szarą eminencją. To wielki wewnętrzny adwersarz Witosa, który jednocześnie był człowiekiem Piłsudskiego w Sejmie i w znacznej mierze dezorganizował życie parlamentarne właśnie na wniosek dramatycznie uwikłanego w walkę polityczną Naczelnika Państwa.
Dąbski zadecydował o dezorganizacji kilku koalicji sejmowych, a także aktywnie działał w okresie wyborów pierwszego prezydenta II RP, które zakończyły się wyborem Gabriela Narutowicza. Narutowicz był dość słabym kandydatem, jeśli chodzi o poparcie parlamentarne, a jego wybór był raczej skutkiem sumy negatywnych czynników, które wyeliminowały innych kandydatów, a nie tylko własnych zalet Narutowicza. Dąbski odegrał w tych targach parlamentarnych kluczową kuluarową rolę, chyba właśnie pod wpływem zleceń Marszałka, który miał w tym własne interesy.
PAP: Czy warto pamiętać o takich postaciach?
Dr hab. Paweł Skibiński: Warto pamiętać, że życie parlamentarne II RP było bardzo żywe. Miało również niekiedy i te ciemne strony, natomiast nawet one niewątpliwie świadczyły o autentyzmie życia parlamentarnego II RP.
Są zachowane i kilkukrotnie wydane znakomite felietony parlamentarne Bernarda Singera – publicysty żydowskiego o sympatiach syjonistycznych, które doskonale ilustrują rzeczywistość . Znakomicie sportretował on polski Sejm, choć nieco krytycznie, z pewną złośliwością. O tym Sejmie da się właściwie wszystko powiedzieć, ale nie to, że był on nudny. Życie parlamentarne było bardzo intensywne i dość sprawnie i owocnie się toczyło, chociaż być może niewystarczająco, jeśli chodzi o wyzwania stojące przed ówczesnym systemem politycznym. Chyba m.in. dlatego Polska historia potoczyła się inaczej i odeszliśmy od parlamentaryzmu w wyniku zamachu majowego.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp/