
Na płycie „Co przyjdzie?” znalazły się nie tylko piosenki o moich przeżyciach i obserwacjach, ale też kompozycje związane z pomysłem, by zbierać opowieści o momentach zwrotnych w życiu innych – mówi PAP wokalistka i kompozytorka Misia Furtak, która właśnie rozpoczęła serię koncertów z okazji premiery swojego solowego albumu.
PAP: Spotykamy się po pierwszych występach promujących płytę "Co przyjdzie?", które odbyły się m.in. w drewnianym domku na warszawskim Jazdowie i Teatrze na Plaży w Sopocie. Niecodzienne miejsca najlepiej współgrają z charakterem twojej muzyki?
Misia Furtak: To dla mnie szczególny album, odbija się na nim wiele istotnych momentów z ostatnich lat mojego życia. Nie planuję dużej trasy koncertowej, w rozumieniu wielkości sal. Zależało mi, by pierwsze koncerty były prawdziwymi spotkaniami z publicznością. Szukałam miejsc innych od zwyczajowych sal koncertowych. Okazało się, że takie kameralne występy mają dużo sensu. Płyta żyje własnym życiem i jest odbierana stosownie do swojego charakteru. Niedawno razem z moimi współpracowniczkami - Hanią Raniszewską i Michaliną Bieńko zagrałyśmy w planetarium w Centrum Nauki Kopernik. To było dzień przed pogrzebem prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Zaczęłyśmy koncert minutą ciszy, a nad naszymi głowami cały czas krążyły planety. Dość apokaliptyczny widok. Czułam, że muzyka silnie oddziałuje na publiczność i to w bardzo różny sposób. Widziałam płacz, skupienie, kompletne zasłuchanie. Cieszę się, że ta płyta zostawiła w ludziach ślad.
PAP: Po tym, jak zniknęłaś na pięć lat, pewnie niektórzy już stracili nadzieję, że wrócisz z solowym albumem.
Misia Furtak: W pełni świadomą decyzję, że siadam do pracy, podjęłam na początku lipca 2017 r. Rok później album był całkowicie zamknięty i niedługo potem oddany do miksu, więc to nie trwało tak długo, jak się wydaje. Po sześciu miesiącach miałam napisane wszystkie piosenki. Część z nich powstała już wcześniej – w 2014 r. oraz między 2015 r. a 2017 r. Te drugie były utworami związanymi z moim ówczesnym pomysłem, by zbierać od ludzi opowieści o momentach zwrotnych w ich życiu. Miały to być historie dokumentujące końce, które przerodziły się w pozytywne początki. Odbyłam garść takich rozmów, głównie o śmierci i końcach relacji. Na ich podstawie stworzyłam kilka muzycznych szkiców. Wróciłam do nich, gdy byłam już w pełni zmobilizowana do pracy, a przy okazji sama znalazłam się w trudnej sytuacji. Okazało się, że opisują coś bardzo podobnego do moich przeżyć. Dzięki nim udało mi się zuniwersalizować moją opowieść. Dodałam do niej trochę obserwacji rzeczywistości, tu i teraz. Ale napisanie tego wszystkiego wymagało dużego nakładu sił. Przede wszystkim pracy nad sobą, by odważyć się zebrać określone słowa, wypowiedzieć je i zamienić w muzykę. Również wyciszenia mechanizmu autosabotującego, który ciągle podsuwał kolejne niepewności.
PAP: Opisujesz "Co przyjdzie?" jako album o zmianach i konieczności stawiania pytań. Na które z nich już poznałaś odpowiedzi?
Misia Furtak: Wracając do autosabotażu, pozbyłam się wątpliwości, czy w ogóle umiem zrobić taką płytę i czy chcę dalej być w branży muzycznej. Poza tym utwierdziłam się w przekonaniu, że system pracy, który obrałam, jest dla mnie odpowiedni. Nie mam producenta i do pewnego momentu wszystko robię sama, ale są wokół mnie ludzie od konkretnych rzeczy, którzy włączają się w proces twórczy, gdy sama już nie daję rady. Jak w lustrze przeglądam w nich swoje pomysły i wątpliwości. Dzięki temu zawsze wracam na właściwy tor. Wiem już także, że kompletnie nie nadaję się do pracy w pojedynkę. Tak to już jest, że kiedy masz zrobić coś we własnej sprawie, nawet najprostsze rzeczy, które dla innych zrobiłabyś ot tak, urastają do rangi niewyobrażalnie skomplikowanych. Dlatego tak istotne jest stworzenie zespołu, z którym można rozmawiać całkowicie po partnersku. Tego przede wszystkim dowiedziałam się w ostatnich latach o sobie i całym procesie nagrywania płyty.
PAP: Wcześniej byłaś znana polskiej publiczności jako wokalistka międzynarodowego tercetu tres.b, ale w 2013 r. zdecydowałaś się pójść własną drogą. Skąd ten krok?
Misia Furtak: Tak naprawdę to była decyzja chłopaków. Pewnego dnia przyszli do mnie i oznajmili, że nie chcą już dłużej grać w takich warunkach. Bardzo mnie to zabolało, bo przez dziewięć lat byliśmy praktycznie nierozłączni. Razem mieszkaliśmy pracowaliśmy i spędzaliśmy wolny czas. Nawet dziś, gdy wspominam pobyt w Holandii, myślę o sobie przez pryzmat zespołu. Byli moimi najbliższymi przyjaciółmi. Tyle że po jakimś czasie mieszkania w Polsce okazało się, że chłopaki czują się niedoreprezentowani. To ja stałam z przodu - wokalistka z basem w kształcie motyla. Do tego tylko ja mówiłam po polsku, więc dziennikarze chcieli rozmawiać głównie ze mną. Chłopaki mieli poczucie, że w wielu rzeczach nie biorą udziału i nie mogą mówić sami za siebie. Być może jest coś, co mogłam wtedy zrobić lepiej, np. szybciej to dostrzec albo próbować zapobiegać niektórym sytuacjom. Ale też wiem, że w tamtym czasie byłam totalnie skupiona na pracy i wierzyłam, że to, co robię, jest działaniem w naszym wspólnym interesie.
PAP: Od tego czasu mieszkasz w Polsce. Twoim zdaniem to dobre miejsce dla młodych ludzi, którzy chcą żyć z muzyki?
Misia Furtak: Start w branży jest trudny, tym bardziej, że na polskim rynku jest bardzo dużo dobrej muzyki. Życie z grania to wyzwanie, bo tak naprawdę z czego muzycy czerpią zyski? Z koncertów i sprzedaży płyt. Młode zespoły nie sprzedają ich wiele, nie grają też ani często, ani za duże stawki, a do tego na początku muszą sporo zainwestować w sprzęt czy nagrania. Oczywiście następny krok to współprace komercyjne. Ale żeby otrzymywać dobrze płatne propozycje, trzeba mieć ugruntowaną pozycję. Dlatego zazwyczaj młodzi twórcy podejmują dodatkowe prace niezwiązane z muzyką. Kiedy razem z tres.b przyjechaliśmy do Polski, też przez pewien czas miałam dorywczą pracę. A mieszkając w Holandii, przez trzy lata pracowałam fizycznie. Byłam pokojówką, sprzątaczką, odkurzałam hale i pracowałam w knajpach. Wiedziałam, że aby zespół mógł normalnie funkcjonować i mieć próby w ciągu dnia, muszę pracować po godzinach.
PAP: Byłaś zdeprymowana?
Misia Furtak: Na początku trudno mi było definiować siebie jako muzyka, wiedząc, że zarabiam na życie sprzątaniem. To się bardzo odbijało na moim poczuciu pewności siebie. Tak było do momentu, w którym przetłumaczyłam sobie, że muszę traktować tę pracę instrumentalnie, bo ona mi umożliwia robienie muzyki. Taka jest specyfika branży. W tym kontekście myślę, że miałam szczęście, bo w czasie mojej pięcioletniej "nieobecności", o którą wszyscy mnie teraz pytają, podejmowałam różne muzyczne współprace. Dzięki temu miałam z czego żyć. Mimo to nie uważam, że Polska jest idealnym krajem dla młodych artystów. W niektórych państwach istnieje coś, co tutaj brzmi jak fanaberia - systemowe wsparcie. Polega to na tym, że jeśli udokumentujesz, ile zarabiasz jako twórca, jakie przedsięwzięcia realizujesz, a później przejdziesz pozytywnie weryfikację, otrzymujesz od państwa comiesięczną zapomogę. To oczywiście nie są kwoty, które pozwolą ci się utrzymać przez cały miesiąc, ale umożliwiają opłacenie np. czynszu, rachunków. Dla artysty, który przez większość czasu pracuje w samotności z poczuciem, że wszyscy mają go gdzieś, nawet niewielkie wsparcie ma znaczenie. Ktoś uznał, że warto mu pomagać, więc jego praca nabiera sensu.
Oczywiście, także w Polsce istnieją organizacje, które udzielają różnych stypendiów na działalność twórczą. Szczerze mówiąc, bez stypendium ZAIKS-u nie skończyłabym płyty "Co przyjdzie?". Ale trzeba mieć wiedzę, że takie wsparcie można uzyskać. Ja sama dowiedziałam się o tym od menedżera artysty, z którym gram. Zresztą bardzo ważne wydaje mi się w ogóle rozmawianie ze sobą i tworzenie środowiska. Ilekroć łapię się na myśli, że – ok, sporo już zrobiłam, ale na tym etapie pracy to już na pewno polegnę - zawsze pojawia się ktoś, kto mówi coś ciekawego o mojej pracy, jest gotowy pomóc. Czasami drobne gesty – rada przy wyborze sprzętu, posłuchanie czegoś razem, to, że ktoś zadzwoni i zapyta, czy bierzesz witaminy, są impulsem, żeby kontynuować pisanie. Nasza praca wiąże się z wysokim poziomem emocji i skupienia i kiedy jesteś pochłonięty robotą nawet najgłupsza rzecz, która poszła nie tak, może doprowadzić cię do kompletnej rozpaczy. Dlatego tak ważne jest mieć wokół siebie dobrych ludzi.
PAP: Czujesz się obecnie częścią jakiegoś konkretnego nurtu muzyki?
Misia Furtak: Album "Co przyjdzie?" wpisuje się pewnie poniekąd w nurt modern classical, głównie za sprawą Hanki. Ale mam poczucie, że to nie jest do końca to. Pojawia się tam jednak sporo gitary i pewna surowość, która nie do końca współgra z tym gatunkiem. Chyba nie potrafię jednoznacznie sklasyfikować tej płyty. Gdyby ktoś kiedyś odkrył, jak się taki gatunek nazywa, to chętnie się o tym dowiem.
PAP: Jaka muzyka buduje ciebie jako artystkę?
Misia Furtak: Szanuję twórców, którzy poszukują i potrafią funkcjonować w różnych światach równolegle. Niedawno obejrzałam film dokumentalny o PJ Harvey "A Dog Called Money", który miał swoją premierę na festiwalu w Berlinie. Opowiada o procesie twórczym, o tym jak wokalistka towarzyszyła reżyserowi w podróżach do Kosowa i Afganistanu. Inspirowała się tam odkrytymi na miejscu historiami i w oparciu o nie pisała piosenki. To dla mnie ciekawe, gdy odkrywam w artystach, że mamy podobną wrażliwość czy sposób myślenia. Że nie chodzi tylko o to, że lubię ich kompozycje, ale, o to, że podobnie czujemy i dlatego piszemy podobne rzeczy.
Ostatnio sporo słuchałam też Josin. Jej album "In The Blank Space" miał premierę tego samego dnia, co mój, czyli 25 stycznia. Byłam go bardzo ciekawa. Natomiast przy pisaniu "Co przyjdzie?" przez jakiś czas w ogóle nie słuchałam muzyki. Dawniej, kiedy jeszcze prowadziłam audycję w radiu, miałam nawyk śledzenia wszelkich muzycznych premier. Kompletnie się tego oduczyłam. Miałam zbyt dużo bodźców. Musiałam zwrócić się ku sobie.
PAP: Co teraz przed tobą?
Misia Furtak: Bardzo chciałabym utrzymać obecne tempo pracy i na bieżąco notować pomysły, które przychodzą mi do głowy. Niestety, mam taką naturę, że robię wiele rzeczy na raz i ciągle sobie obiecuję, że później coś zapiszę w telefonie, aż w końcu zupełnie o tym zapominam. Muszę przykładać do tego więcej uwagi.
Teraz skupiam się przede wszystkim na koncertach. Pod koniec kwietnia zagramy w poszerzonym składzie na poznańskim Festiwalu Enea Spring Break. Wejście na większą scenę przy jednoczesnym zachowaniu kameralnego charakteru muzyki będzie sporym wyzwaniem. Ale mam nadzieję, że się uda.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
Misia Furtak (ur. 1982 r. w Zielonej Górze) jest wokalistką, kompozytorką i instrumentalistką. W 2005 r. razem z kolegami stworzyła zespół tres.b, z którym nagrała trzy płyty: "Scylla and Charybdis" (2007 r.), "The Other Hand" (2010 r.) oraz "40 Winks of Courage" (2012 r.). W 2011 r. grupa otrzymała Fryderyka za fonograficzny debiut roku, a dwa lata później Paszport Polityki w kategorii muzyka popularna. W tym samym roku zespół tres.b zawiesił działalność, a wokalistka nagrała album "Epka" i otrzymała Nagrodę Artystyczną Miasta Torunia im. Grzegorza Ciechowskiego. W 2015 r. Furtak wraz z gitarzystą i producentem Piotrem Kalińskim (Hatti Vatti, HV NOON) stworzyła duet Ffrancis. W 2018 r. wydali razem płytę "Off the Grid" (2018 r.). (PAP)
autorka: Daria Porycka
dap/ wj/