W sobotę 11 lutego minie 40 lat od zdobycia przez skoczka narciarskiego Wojciecha Fortunę pierwszego dla Polski złotego medalu zimowych igrzysk olimpijskich. Jego wyczyn z Sapporo z 1972 roku zdołała powtórzyć tylko 38 lat później biegaczka Justyna Kowalczyk.
Fortuna urodził 6 sierpnia 1952 roku w Zakopanem. W wieku 10 lat rozpoczął treningi w klubie Wisła- Gwardia. Cztery lata później oddał swój pierwszy skok na Wielkiej Krokwi.
Jak przyznał, skoki narciarskie kochał od zawsze. "Ojciec zabierał mnie na każde zawody i tak to się zaczęło. Najpierw były usypane miniskocznie na Ciągłówce, gdzie wtedy mieszkaliśmy. To jednak szybko mi się znudziło i tuż po mistrzostwach świata FIS w Zakopanem w 1962 roku postanowiłem zapisać się do klubu" - wspominał w rozmowie z PAP Fortuna początki sportowej kariery.
"Atmosfera była gorąca. W pierwszej serii skaczący z numerem 28. Akitsugu Konno osiągnął 92 m i objął prowadzenie. Po nim na belce zasiadłem ja. Ruszyłem i już na progu czułem, że będzie dobrze. I było - 111 metrów czyli tylko dwa mniej niż ówczesny rekord Okurayamy. Oceny sędziowskie też były wysokie. Prowadziłem. Kasaya wylądował na 106. metrze i był drugi" - relacjonował Fortuna.
Robił szybkie postępy i już w 1970 roku trafił do kadry Polski. "Miałem niezłe wyniki, ale powiem szczerze, że nie liczyłem na wyjazd na igrzyska do Japonii. Jednak trenerzy, klubowy Jan Gąsiorowski i reprezentacji Janusz Fortecki, a także zakopiańscy dziennikarze sportowi Wojciech Jarzębowski oraz Marian Matzenauer walczyli o mnie i dołączyłem do ekipy jako rezerwowy" - powiedział.
Wtedy wszystko potoczyło się bardzo szybko. "W czwartek bodajże były ostatnie eliminacje, a już w poniedziałek jechałem do Sapporo. Na miejscu okazało się, że forma rośnie. Czułem to już od pierwszego treningowego skoku. Na średniej skoczni wygrał faworyt gospodarzy Yukio Kasaya, a ja byłem szósty. Czułem pewien niedosyt, ponieważ wylądowałem na obu nogach i sędziowie obniżyli mi noty. Gdyby nie to, pewnie byłoby podium" - ocenił Fortuna.
Przed konkursem 11 lutego 1972 roku na dużej skoczni japońscy kibice liczyli na drugi złoty medal Kasai.
"Atmosfera była gorąca. W pierwszej serii skaczący z numerem 28. Akitsugu Konno osiągnął 92 m i objął prowadzenie. Po nim na belce zasiadłem ja. Ruszyłem i już na progu czułem, że będzie dobrze. I było - 111 metrów czyli tylko dwa mniej niż ówczesny rekord Okurayamy. Oceny sędziowskie też były wysokie. Prowadziłem. Kasaya wylądował na 106. metrze i był drugi" - relacjonował Fortuna.
Przypomniał, że wtedy konkurs na krótko przerwano w obawie o bezpieczeństwo skoczków. "Zarządzono głosowanie wśród arbitrów i stosunkiem głosów 3:2 zdecydowano jednak kontynuować zawody, jednak skrócono rozbieg, bo pogorszyły się warunki, wiał paskudny wiatr" - przypomniał.
W drugiej serii Polak skoczył tylko 87,5 m. "Tymczasem Kasaya nie dosyć, że uzyskał jeszcze mniej, to jeszcze ledwo wybronił się przed upadkiem. No i stało się - wygrałem. Zdobył złoto i jednocześnie zostałem mistrzem świata. Wtedy bowiem automatycznie przyznawano ten tytuł mistrzom olimpijskim" - dodał.
Na podium była wielka radość. "Słuchałem Mazurka Dąbrowskiego i myślałem, że oto spełniają się moje sportowe marzenia. Nic dodać nic ująć. To była jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu" - podkreślił.
Zakopane powitało mistrza entuzjastycznie. "Były spotkania z kibicami, a na jedno z nich - pod Wielką Krokwią - przyszło chyba 50 tysięcy ludzi, a na pewno było morze głów. Z kolejnego przy urzędzie miasta pamiętam głównie, że stałem na dachu tego budynku, a tysiące ludzi głośno wyrażało radość. Dostałem też kilka pamiątkowych medali" - przypomniał Fortuna.
Zapytany o kolejne lata powiedział, że... bywało różnie.
"I w sporcie, i w życiu. Startowałem póki czułem, że ma to sens. Zakończyłem karierę, popracowałem chwilę w swoim macierzystym klubie, potem wyjechałem na Śląsk, następnie do USA. Tam założyłem firmę malarską, ale cały czas myślałem o sporcie. Napisałem dwie książki, byłem na kilku igrzyskach olimpijskich. W 1994 roku w Lillehammer komentowałem dla telewizji konkursy skoków. W 2003 roku wróciłem do Polski i wraz z żoną Marylą osiadłem w Gorczycy koło Augustowa" - podsumował.
Jak dodał, sport nadal jest dla niego niezwykle ważny. "Na Suwalszczyźnie pomagam w organizowaniu wielu imprez narciarskich. Niestety nie ma tu skoczni, ale i tak cieszy mnie to, co robię" - zaznaczył.
W sobotę w Szelmencie odbędą się Międzynarodowe Biegi Narciarskie o Puchar Bieguna Zimna. "To już ich trzecia edycja. Jak zawsze otworzy zawody przyjaciel od lat, mistrz świata na 15 km z Lahti z 1978 roku Józef Łuszczek. Z okazji jubileuszu zwycięstwa w Sapporo odwiedzi mnie m.in. mój pierwszy i właściwie jedyny, prócz prowadzącego wtedy kadrę Forteckiego, trener Gąsiorowski. Ma przyjechać także burmistrz Zakopanego Janusz Majcher" - wyliczył Fortuna.
Z jego inicjatywy powstało tam muzeum sportu. "Na pomysł wpadłem trzy-cztery lata temu. Zaczęło się od replik medali i zdjęć. Stopniowo gromadziliśmy sprzęt narciarski przedwojenny i współczesny, m.in. Adama Małysza, Roberta Matei, Justyny Kowalczyk, Tomka Sikory i mój. Rekwizytów wciąż przybywa" - dodał.
Z niecierpliwością czeka na igrzyska w Soczi. "Liczyłem, że kolejne olimpijskie złoto w skokach wywalczy dla Polski Adam Małysz. Nie udało się, ale dla mnie i tak Adam jest mistrzem. Teraz mam nadzieję, że w Rosji będzie złoto Kamila Stocha" - przyznał Fortuna. (PAP)
jch/ pp/ af/