Polacy nie są dumni z Lwowskiej Szkoły Matematycznej, ponieważ przeważnie nic o niej nie wiedzą - uważa Mariusz Urbanek, autor książki "Genialni", w której opowiada o losach tych uczonych, m.in. Stefana Banacha, Hugo Steinhausa i Stanisława Ulama.
PAP: Czym była Lwowska Szkoła Matematyczna?
Mariusz Urbanek: Było to grono ludzi, którzy spotkali się w szczególnym miejscu i czasie - po I wojnie światowej we Lwowie - i byli szczególnie utalentowani. Możemy tu mówić o roli przypadku, albo ingerencji sił wyższych, które spowodowały rozbicie się wtedy nad Lwowem bańki z geniuszem matematycznym i umiejętnościami współpracy. Ci matematycy pracowali zupełnie inaczej, niż zazwyczaj wyobrażamy sobie pracę na uczelni, gdzie samotnicy siedzą zamknięci w gabinetach. Matematycy ze Lwowa siedzieli najczęściej w kawiarni lub w knajpie sącząc wino lub koniak. Po upływie niemal stu lat o ich osiągnięciach można przeczytać we wszystkich encyklopediach.
PAP: Kto tworzył tę szkołę?
Mariusz Urbanek: Była to grupa ponad dwudziestu uczonych. Filarami mojej opowieści uczyniłem czterech z nich uznawanych za najważniejszych z tej grupy. Ten wybór pokazuje też, jak różne osobowości spotkały się w Lwowskiej Szkole Matematycznej i jak różne były ich drogi życiowe.
Weźmy Hugo Steinhausa, który był niejako ojcem założycielem tej grupy i Stefana Banacha, uznawanego za najważniejszego jej przedstawiciela. Steinhaus pochodził z bogatej żydowskiej rodziny adwokatów i polityków, był zamożny i najbliższy naszym wyobrażeniom o postaci profesora. Uporządkowany, wręcz pedantyczny, surowy wobec studentów, jedyny chyba abstynent w tym gronie.
W przeciwieństwie do Stefana Banacha, który za kołnierz nie wylewał. Banach był nieślubnym dzieckiem niepiśmiennej góralki, wychowywanym przez praczkę z Krakowa, nigdy nie skończył studiów, choć jego nazwisko wymieniane jest dziś obok Euklidesa i Pitagorasa. Inny matematyk ze Lwowa - Stanisław Ulam - podczas II wojny światowej trafił do grona kilkudziesięciu najwybitniejszych uczonych swoich czasów, którzy w USA pracowali nad konstrukcją bomby atomowej. Czwarty filar szkoły - Stanisław Mazur - był z kolei jeszcze przed wojną ideowym komunistą.
PAP: Najbardziej wyrazistą postacią tego środowiska był jednak Stefan Banach.
Mariusz Urbanek: Kiedy Lwów zajęli Sowieci uniwersytet zmienił nazwę, ale matematycy zachowali swoje stanowiska, mogli prowadzić zajęcia po polsku. Nie przeszkadzano im uprawiać nauki, nie buntowali się więc, z czego niektórzy czynią im zarzut. Kiedy wkroczyli Niemcy uczelnię zamknięto. Kilku matematyków zamordowano w nocy z 3 na 4 lipca 1941 r., razem z wieloma innymi lwowskimi naukowcami, w kilku następnych dniach zginęły następne osoby ze Lwowskiej Szkoły Matematycznej.
Mariusz Urbanek: Steinhaus mawiał, że jego najważniejszym wkładem w naukę jest "odkrycie" Banacha. Trafił na diament, ale też zrobił wszystko, aby umożliwić mu karierę. Wiedział, że Banach nie skończył studiów a pokonywanie formalnych wymogów kariery akademickiej nie leży w jego charakterze. Steinhaus postarał się więc nagiąć przepisy, przekonał ministra, że Banacha trzeba potraktować w sposób specjalny, że zasługuje on na posadę na uczelni mimo ukończonych zaledwie dwu lat studiów.
PAP: Jak stawiający opór regułom akademickim Banach zrobił doktorat?
Mariusz Urbanek: Posadę asystenta na Politechnice Lwowskiej dostał dzięki protekcji Steinhausa. Postawiano jednak warunek, że w ciągu roku przedłoży pracę doktorską. Udało mu się tego dokonać w pół roku, ale w dość szczególny sposób. Zatroskani o los Banacha opiekunowie przydzielili mu asystentów, którzy chodzili za nim i notowali jego myśli i pomysły, twierdzenia i dowody.
Banach jedynie zaakceptował spisaną już rozprawę doktorską. Aby doprowadzić go przed komisję egzaminacyjną użyto fortelu - pewnego dnia poinformowano Banacha, że w sekretariacie czeka na niego grono panów w Warszawy, którzy mają do rozwiązania jakiś ciekawy problem matematyczny. Tak właśnie odbyła się publiczna obrona rozprawy doktorskiej Stefana Banacha.
PAP: Banach był antytezą potocznych wyobrażeń o matematykach.
Mariusz Urbanek: Był profesorem już w wieku 30 lat, przystojny, lubił się bawić i tańczyć, zdarzało się, że na wykłady przychodził prosto z balu. Przedwojenny Lwów był oburzony zachowaniem profesora Banacha, który potrafił pokazać się na mieście w koszuli z krótkim rękawem, nosił garnitur bez kamizelki i miał plebejskie upodobania: wolał mecz Pogoni-Lwów od koncertu w filharmonii. Kiedy zamykano kawiarnię, a on czuł potrzebę dalszych rozmyślań przy kielichu, udawał się na dworzec, gdzie piwo serwowano całą dobę. Trzeba dostrzec wielkość środowiska Uniwersytetu Jana Kazimierza, że mimo wszystko Banacha akceptowano, pozwolono mu rozbłysnąć.
PAP: Szkocka była eleganckim lokalem?
Mariusz Urbanek: To była kawiarnia, ale z alkoholem, a właściciel był otwarty na kredytowanie biesiad. W latach 20. przychodzili tam pisarze, dziennikarze, studenci, wykładowcy. Wśród nich wyróżniali się matematycy, którzy mieli własny stolik. Przy kawie, koniaku i winie matematycy w Szkockiej rozmawiali o matematyce bazgrząc ołówkiem na marmurowym blacie stolika.
Mnóstwo ważnych zapisków padło ofiarą gorliwości sprzątaczki zanim dziekan Łomnicki poprosił właściciela Szkockiej, aby nie zmywać stolika, aż przyjdą studenci i spiszą cenne bazgroły. Tak się działo aż do przełomowego dla Lwowskiej Szkoły Matematycznej dnia 17 lipca 1935 roku, gdy Łucja Banach zakupiła za 2 zł. 50 groszy 100-kartkowy zeszyt w szarej marmurkowej okładce. W annałach historii matematyki zapisał się on jako Księga Szkocka. Obsługa kawiarni udostępniała ją matematykom do zapisków. Przez kilka lat w zeszycie zapisywano rzeczy bardzo różne - pomysły, teorie, ale też zadania, przy których pozostawiono miejsce na rozwiązanie.
PAP: Ustanawiano też nagrody za ich rozwiązanie.
Mariusz Urbanek: Od kawy, piwa lub kilku piw, wina, obiad w Genewie, po żywą gęś. Taką nagrodę ustanowił na przykład Stanisław Mazur, a jego zadanie zostało rozwiązane po 36 latach, w 1972 roku przez szwedzkiego matematyka Pera Enflo. Mazur dotrzymał słowa. Szwed przyjechał do Polski i w świetle kamer odebrał z jego rąk żywą gęś w pięknym koszu.
Ówczesne przepisy celne zakazywały przewożenia żywych zwierząt, więc gęś straciła życie, została przyrządzona i zjedzona przez wybitnych matematyków w Warszawie. Do dziś nie wszystkie zagadnienia postawione w Księdze Szkockiej doczekały się rozwiązania, ale jej autorzy nie żyją, więc nie ma co czekać na kolejne nagrody.
PAP: Co się stało z Księgą?
Mariusz Urbanek: Ostatni wpis jest z maja 1941 roku, zrobiono go na kilka tygodni przed wkroczeniem Niemców do Lwowa. Księga Szkocka przetrwała w rękach rodziny Banacha, po wojnie trafiła do Wrocławia. Karierę światową zrobiła dopiero wtedy, gdy Steinhaus skopiował ją i przesłał do Ameryki. Tam Ulam odbił ją w 300 egzemplarzach i rozesłał po całym świecie. Dopiero wtedy uświadomiono sobie, jakie to jest fenomen, jaki bagaż intelektualny ta księga niesie. Została opublikowana na Zachodzie, w Polsce ukazały się tylko fragmenty.
PAP: Złoty okres Lwowskiej Szkoły Matematycznej zakończył się we wrześniu 1939 roku. Co było dalej?
Mariusz Urbanek: Ulam pozostał w USA, gdzie wyjechał przed wojną i całe szczęście, bo był pochodzenia żydowskiego. Był jednym z konstruktorów bomb, które spadły na Hiroszimę i Nagasaki.
Kiedy Lwów zajęli Sowieci uniwersytet zmienił nazwę, ale matematycy zachowali swoje stanowiska, mogli prowadzić zajęcia po polsku. Nie przeszkadzano im uprawiać nauki, nie buntowali się więc, z czego niektórzy czynią im zarzut. Kiedy wkroczyli Niemcy uczelnię zamknięto. Kilku matematyków zamordowano w nocy z 3 na 4 lipca 1941 roku, razem z wieloma innymi lwowskimi naukowcami, w kilku następnych dniach zginęły następne osoby ze Lwowskiej Szkoły Matematycznej.
Mariusz Urbanek: Dorobek Lwowskiej Szkoły Matematycznej uznawany jest dzisiaj za najważniejszy wkład nauki polskiej w gmach nauki światowej, jest wykorzystywany w ekonomii, teorii gier, metodach strategii rozwojowych. W swojej opowieści chciałem pokazać, że za tymi osiągnięciami stali wspaniali ludzie, cudowni indywidualiści, którzy, każdy na swój sposób, stawili czoła historii XX w.
Steinhaus zdobył metrykę chrztu i ukrywał się pod Jasłem. Ukrywał się też Mazur, jako komunista i zdeklarowany antyfaszysta. Banach, jak wielu innych lwowskich uczonych, znalazł zatrudnienie w instytucie Rudolfa Weigla, gdzie produkowano na potrzeby niemieckiego wojska szczepionki na tyfus. Weigl, Austriak, próbował ratować lwowskich uczonych, artystów, pisarzy, także studentów. Praca w instytucie zapewniała bezpieczeństwo, ale polegała na karmieniu wszy. Karmiciele codziennie spędzali około godziny z przymocowanymi do ud kilkudziesięcioma klateczkami z 50 owadami każda. Wszy piły krew, a karmiciele rozmawiali. Tak jak w Szkockiej w sali karmicieli był stolik matematyków, był stolik dla humanistów...
PAP: A po wojnie?
Mariusz Urbanek: Stefan Banach zmarł na raka płuc w sierpniu 1945. Od młodości palił po kilka paczek papierosów dziennie, na uczelni wiadomo było, że gdzie unosi się chmura dymu, tam trzeba szukać Banacha. Mazur, przedwojenny komunista, przez pierwsze lata po wojnie angażował się politycznie, był członkiem Związku Patriotów Polskich, posłem na Sejm, z pracy na Uniwersytecie Warszawskim zrezygnował w 1968 w proteście przeciwko rozpętanej wówczas antysemickiej nagonce. Steinhaus pracował m.in. w PAN.
PAP: Czy można laikom przybliżyć, czym zajmowali się matematycy lwowscy?
Mariusz Urbanek: To jest trudne do zrozumienia dla osób bez przygotowania. Dorobek Lwowskiej Szkoły Matematycznej uznawany jest dzisiaj za najważniejszy wkład nauki polskiej w gmach nauki światowej, jest wykorzystywany w ekonomii, teorii gier, metodach strategii rozwojowych. W swojej opowieści chciałem pokazać, że za tymi osiągnięciami stali wspaniali ludzie, cudowni indywidualiści, którzy, każdy na swój sposób, stawili czoła historii XX wieku.
Książka "Genialni. Lwowska Szkoła Matematyczna" ukazała się nakładem wydawnictwa Iskry. (PAP)
Rozmawiała Agata Szwedowicz
aszw/ par/