75 lat temu, 22 czerwca 1944 r., rozpoczęła się operacja „Bagration” – błyskawiczne i łatwe zmiażdżenie sił Wehrmachtu przez Armię Czerwoną, skutkujące również jej dojściem nad prawy brzeg Wisły w czasie Powstania Warszawskiego.
Latem 1944 r. przewaga Rosjan na środkowym odcinku frontu była miażdżąca. W ludziach była ona dwukrotna, w artylerii i lotnictwie czterokrotna, w czołgach zaś – sześciokrotna. Do tego trzeba doliczyć setki tysięcy partyzantów, którzy na tyłach prowadzili niezwykle skuteczne działania dywersyjne, destabilizując transport i komunikację, a także dostarczając danych wywiadowczych. Kiedy 22 czerwca 1944 rozpoczynała się operacja „Bagration”, Niemcy mogli już co najwyżej opóźniać swoją ostateczną klęskę.
Armia nie do zatrzymania
Celem operacji było wyparcie Niemców za granicę ZSRS z 1941 r. Jej plan opracowali Stalin z Gieorgijem Żukowem, ale dowództwo zdecydowano się powierzyć Konstantemu Rokossowskiemu – zaledwie cztery lata wcześniej wypuszczonemu z gułagu, w którym przebywał od czasu czystek 1937 r. Był zdolnym dowódcą, w dodatku zaprawionym w walkach o Moskwę, Stalingrad i pod Łukiem Kurskim.
Mimo świadomości znacznej przewagi mógł on jednak oczekiwać zaciekłej obrony. Po pierwsze, Niemcy spodziewali się ataku, więc ich pozycje były dobrze umocnione. Po drugie zaś, obroną tą dowodził gen. Ernst Busch, ideowy hitlerowiec, który byłby zdecydowany walczyć całkiem dosłownie do końca. Taki zresztą istotnie wydano rozkaz. Impet sowieckich żołnierzy był jednak nie do zatrzymania, a klęski Niemców przytłaczające. Pod Witebskiem okrążono pięć niemieckich dywizji – zginęło 20 tys. żołnierzy Wehrmachtu, a 10 tys. dostało się do niewoli. Do największej masakry doszło pod Mińskiem, gdzie zginęło 70 tys. Niemców, a do niewoli dostało się 35 tys., w tym dwunastu generałów. Szacuje się, że w tamtym czasie na terenie Białorusi zniszczeniu uległo 2/3 sił niemieckich.
„Przełamanie, i to stosunkowo łatwe [niemieckiej obrony – red.] świadczyło niezbicie, że Armia Czerwona jest zdolna do wykonywania najbardziej skomplikowanych zadań praktycznie w każdych warunkach. Na ostatnim etapie wojny nie było dla niej celów nieosiągalnych. Zadawała armii niemieckiej dotkliwe ciosy, gdzie i kiedy chciała” – pisał rosyjski historyk Nikołaj Iwanow.
Nie przesadzał. W ciągu miesiąca żołnierze sowieccy odepchnęli Niemców o 500–600 km, co dawało dziennie średnio 20 km. Jak zauważał Iwanow, było to tempo intensywniejsze niż niemiecki Blitzkrieg z 1939 r. Kolejne porażki skłoniły Hitlera do odwołania gen. Buscha i skierowania na jego miejsce gen. Walthera Modla – czasem zwanego „strażakiem Hitlera”, gdyż słynął z rozwiązywania sytuacji beznadziejnych, czasem jednak też „lwem obrony”, co wskazuje w jakiej formie walki sprawdzał się najlepiej. To z jego inspiracji – jak pisał Norman Davies:
„Niemcy przyjęli odtąd taktykę wycofywania swoich wojsk etapami, łącząc te kampanie z barbarzyńską taktyką spalonej ziemi, której w latach 1941–1942 nie wahała się stosować także Armia Czerwona. Wszystkie budynki palono, wszystkie mosty wysadzano w powietrze, zabierano całą żywność, a cały żywy inwentarz wyrzynano lub usuwano z rozległych terenów”.
Idąc w tym tempie, pod koniec lipca 1944 r. u bram Warszawy znalazły się jednostki 1. Frontu Białoruskiego. Była to bodaj najpotężniejsza wówczas machina wojenna. W jej składzie znalazło się dziesięć armii, w tym jedna pancerna, sześć samodzielnych korpusów pancernych i kawaleryjskich, a także dwie armie lotnicze. Oznaczało to blisko milion ludzi, 3 tys. czołgów, 15 tys. dział i moździerzy, ok. 1500 wyrzutni rakietowych i 3500 samolotów. Bezpośrednie uderzenie w kierunku polskiej stolicy przeprowadziła wsławiona i zahartowana pod Łukiem Kurskim 2. Armia Pancerna pod dowództwem gen. Aleksego Radzijewskiego, na flankach ubezpieczana przez 2. Korpus Pancerny i 2. Korpus Gwardyjski Kawalerii.
W tamtym momencie cele operacji „Bagration” zostały osiągnięte z nawiązką. Pierwotne jednak rozkazy mówiły, by zająć Warszawę. Tymczasem Rokossowski i jego żołnierze obserwowali ogarnięte powstaniem miasto z praskiego brzegu Wisły. Dlaczego nie przyszli mu z pomocą?
Warszawa walczy samotnie
Oficjalna wersja głosi, że przed przekroczeniem Wisły powstrzymało Armię Czerwoną kontrnatarcie. Istotnie 2 sierpnia gen. Model desperacko uderzył na siły rosyjskie czterema dywizjami pancernymi, w tym elitarną dywizją „Hermann Göring” w okolicach Radzymina, Mińska i Wołomina. Z punktu widzenia Rokossowskiego nie był to jednak atak, który mógłby w jakikolwiek sposób zmienić układ sił. Z raportów Radzijewskiego wynika nawet, że uważał to za atak pozorowany, by odwrócić uwagę Rosjan i umożliwić ewakuację niemieckich wojsk z Warszawy. I nic dziwnego. Choć czerwonoarmiści istotnie byli wyczerpani i wykrwawieni, a odpoczynek z pewnością był wskazany, to same siły Radzijewskiego miały o 1/3 więcej czołgów (344 przeciw 220 niemieckim), dysponowały też – w odróżnieniu od Niemców – potężnymi bateriami broni przeciwpancernej (m.in. przerażające „katiusze”) i przeciwlotniczej. Kontrofensywa Wehrmachtu na pewno wstrzymała więc impet Armii Czerwonej, ale nie miałaby szans zniweczyć szans jej ataku na Warszawę. Tym bardziej że siły rosyjskie nadciągały także z drugiej strony rzeki, z opanowanego tam, m.in. przez żołnierzy gen. Zygmunta Berlinga, tzw. przyczółka warecko-magnuszewskiego. A jednak nie uderzono na walczące miasto.
Wiele wskazuje na to, że była to osobista decyzja Stalina. Skądinąd wiadomo, że Rokossowski był pewny, iż rozpocznie atak już 2 sierpnia; wiadomo również, że kolejny termin marszałek ustalił z Żukowem na 8 sierpnia. Padała też data na przełomie sierpnia i września. Jest zatem bardzo prawdopodobne, że obaj oficerowie w tamtej chwili po prostu nie znali planów Stalina. Niewykluczone także, iż rodziły się one w jego głowie spontanicznie. Nikołaj Iwanow widzi tę kwestię w następujący sposób:
„Czy w Moskwie rzeczywiście planowano wznowienie operacji warszawskiej i +wyzwolenie+ polskiej stolicy na przełomie sierpnia i września? Niewątpliwie sił i środków na operację frontową miał [Stalin – red.] pod dostatkiem. Ale i tym razem zwyciężyły względy polityczne. W Moskwie spodziewano się rychłego upadku powstania, czekano również na dramatyczny apel powstańców z prośbą o pomoc. W odpowiedzi Armia Czerwona razem z armią Berlinga mogłaby podać pomocną dłoń dogorywającemu powstaniu i zgarnąć wszystkie laury za wyzwolenie polskiej stolicy. Stalin jednak nie doczekał się ani pierwszego, ani drugiego. Postanowił – można przypuszczać – z zimną krwią obserwować zagładę powstania, udzielając mu pomocy w niewielkich, ściśle kontrolowanych dawkach, aby jedynie przedłużyć jego agonię i stwarzać pozory przed sojusznikami”.
Budując krwawe imperium
Nie wybielając dyktatora, warto spojrzeć na sprawę również z drugiej strony. Stalinowi nie spieszyło się do Berlina. I tak w wyścigu do niemieckiej stolicy znacznie wyprzedzał sojuszników, a z pewnością nie miał ochoty samemu ponosić kosztów walki i okupacji. Zatrzymanie się na linii Wisły pozwalało mu zadbać o swoje interesy w całej tej części Europy.
„Tymczasem w ciągu kilku miesięcy [jesienią 1944 r. – przyp. red.] wojska marszałka Fiodora Tołbuchina zajęły cztery kraje, podbiły obszar dwukrotnie większy od obszaru Francji i znacznie osłabiły zdolność Wehrmachtu do skutecznej obrony Rzeszy” – jak zauważał prof. Davies.
Istotnie najpierw zajęto Rumunię, 9 września Armia Czerwona wkroczyła do Bułgarii, 20 października do Jugosławii – jedynie na Węgrzech napotkała tak silny opór, że Budapeszt, a właściwie to, co z miasta zostało, zajęto dopiero 13 lutego 1945 r. W ten sposób Stalin robiąc przystanek pod Warszawą, zbudował swoje przyszłe, środkowoeuropejskie imperium. Kiedy to następowało, w polskiej stolicy od niemal miesiąca nie było już Niemców, i nie było już prawie w ogóle miasta. Ostatni akord II wojny światowej rozpoczął się 13 stycznia 1945 r., a cztery dni później Rosjanie byli już w Warszawie.
Pod wodzą Żukowa znajdowała się niewyobrażalna liczba 3 800 000 żołnierzy, której nakazano w ciągu piętnastu dni dotarcie do Odry, a w trakcie kolejnego miesiąca do Łaby. Nie stanowiło to w zasadzie żadnego problemu. Proporcje sił na większej części frontu wynosiły 10:1.
Na podstawie:
Norman Davies, „Europa walczy 1939–1945”, Kraków 2008
Nikołaj Iwanow, „Powstanie Warszawskie widziane z Moskwy”, Kraków 2010
Wojciech Wysocki (PAP)
wjk / skp /