Był wytworem mojej wyobraźni o facecie, który realizuje Chrystusowe ideały, żyjąc po swojemu - mówi o Edwardzie Stachurze Marek Gałązka. Pieśniarz i bard, twórca Grupy Balladowej Po Drodze, autor licznych programów, stworzonych na podstawie twórczości Edwarda Stachury, wspomina historię śpiewania Stachury.
PAP: Jak to się stało, że zaczął pan śpiewać Stachurę?
Marek Gałązka: Stachurę śpiewam od 1971 r., gdy pojawiła się pierwsza płyta długogrająca Tadeusza Woźniaka i pamiętam, jak dziś na str. B nr 1 „Ballada dla Potęgowej”, ze znakomitą muzyką Adama Sławińskiego, który gdzieś wplótł w nią kujawiaka. Szybko skopiowałem ten utwór i nadałem mu swój sznyt. Nie występowałem wówczas jeszcze na scenie. Miałem 16 lat i hipisowskie ideały, które pięknie w skrócie, jaką jest „Potęgowa…” zamknął Stachura „Całą Jaskrawość”.
PAP: I już dalej poszedł pan tą drogą...
M.G.: Od tamtego czasu zapisywałem się w kolejkach w księgarni ówczesnego EMPiK-u, gdzie gazety były na długich kijach, można było wypić kawę i herbatę, przysiąść i poczytać, na każdego nowego Stachurę. „Siekierezada” to najpiękniejsza książka o miłości, jaką w życiu przeczytałem, no i w końcu Flower Eseje, które Edward nazwał „Wszystko jest poezja”. Genialne dzienniki podróżne. W „Się” znalazłem pierwsze całe teksty piosenek, do których już na studiach na Uniwersytecie Wrocławskim (1973-78) zacząłem układać własną muzykę, ale nadal się z nią nie wychylałem poza grono znajomych. W końcu trafiłem na pierwsze wydanie trzydziestu kilku Piosenek E.S. wydanych przez LSW. Ależ to była gratka! Mogłem rozwijać swój talent muzyczny i wykonawczy.
PAP: Mógł się pan wzorować na wykonaniach autorskich Stachury?
M.G.: Nigdy wcześniej nie słyszałem Stachury na żywo, chyba, że w ITR w PR3, ale musiał mi umknąć. Ponieważ wiem, że Jonasz Kofta i Jacek Janczarski zapraszali Edwarda do tego programu. Mimo dość już obszernego programu ze Stachury, nie brałem udziału w Studenckich Giełdach Piosenki, itp. Wrodzona skromność mi na to nie pozwalała (śmiech). Stachura był przez długi czas przyjacielem Bruna Milczewskiego, poety prowincji z Grudziądza, gdzie kończyłem liceum i dokąd przyjeżdżał.
PAP: Nie spotkaliście się więc nigdy?
M.G.: Nigdy nie spotkałem go osobiście. Był wytworem mojej wyobraźni o facecie, który realizuje Chrystusowe ideały, żyjąc po swojemu... A gdy nadszedł jego okres człowieka NIKT, gdy wyrzucił swój dowód osobisty oraz legitymację ZLEP-u do rzeki, uosobił, pewnego rodzaju anarchię, którą dopiero teraz odkrywam w Chrystusie, po lekturze książki Jacquesa Ellula pt. "Anarchia i Chrześcijaństwo” (1991), napisana przez tego francuskiego chrześcijańskiego myśliciela, ( uczestnika Paryskiego Maja w 1968). Edward – Frankofan pełną gębą, tłumacz Brassensa, Brela, czy Michela Deguys, nie sądzę żeby czytał Ellula, Sartre'a, Mallraux, ponieważ wtedy był poszukiwaczem w filozofii Dalekiego Wschodu: Lao Tse, Zen, Krishnamurti, Budda, itp. Czuć to w jego ”OTO” i Fabula Rasa”. A jednak, gdy nadeszła choroba, wypadek pod Łowiczem na torach, w swoim ostatnim Dzienniku zwraca się do rodziny najbliższej i w końcu do samego chrześcijańskiego Boga w „Liście do Pozostałych”. To genialny tekst, napisany tuż przed jego tragiczną śmiercią!
PAP: Jak powstała pańska Grupa Balladowa "Po Drodze"?
M.G.: W tym czasie, jako absolwent pedagogiki w zakresie pracy kulturalno-oświatowej Uniwersytetu Wrocławskiego im. Bolesława Bieruta (co za obciach, my nazywaliśmy ten Uniwersytet im. BB, czyli Brigitte Bardot!) Wydziału Filozoficzno-Historycznego, byłem już na Mazurach Garbatych, na dalekim Północnym Wschodzie Polski, ponieważ tam dostałem pracę z mieszkaniem. Pracowałem, jako instruktor ds. teatru i z pewnym doświadczeniem z wrocławskiego Off-u prowadziłem kameralna grupę Teatr AGT. Równo na cztery miesiące przed śmiercią Edwarda Stachury stworzyliśmy spektakl, oparty na jego tekstach i moich piosenkach ze Steda pt. „Wędrowanie”. Niestety, Edek już go nie zobaczył, a spektakl zdobywał nagrody na dużych festiwalach. Wtedy po raz pierwszy zdecydowałem się publicznie wystąpić z jego Piosenkami ze swoja muzyką i interpretacją, to był 24 marca 1979 r. Zaraz potem powstał zespół trzyosobowy Grupa Balladowa „Po Drodze”, która zrobiła trochę fermentu w tzw. poezji śpiewanej (nie lubię tego określenia). Wówczas, na Warszawskiej Jesieni Poezji, poznałem rodzinę Edwarda i jego przyjaciół. Wszyscy nam gratulowali i byli, bardzo kontenci z tych interpretacji.
PAP: I wtedy zaczęła się moda na Stachurę?
M.G.: Tak. Nastąpiła moda na Stachurę i Stachuriady. Wojtek Siemion w Starej Prochowni, ja w Olecku, a potem w Teatrze Adekwatnym w Warszawie przez trzy sezony! Ponadto spektakl w Teatrze Współczesnym w Szczecinie: „List do pozostałych”, „Scheda Steda” w Toruniu no i w końcu, w Grochowicach letnia Stachuriada, pierwsza w 1984, następna najbardziej liczna i przejrzysta - w 1987 r. Wspaniałe „Dużo ognia”, które zagraliśmy z Kondrakiem i Dębiną pod słynną Och. Straży Pożarnej”.
Później zaczęły pojawiać się pierwsze rocznice związane z Edwardem i mój „Przystanek Olecko”, który miał hasło przewodnie „Dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem nieba”. W Aleksandrowie zaś Daria postawiła „Białą lokomotywę”, a my z Wojtkiem Fułkiem ówczesnym wiceprezydentem Sopotu w Parku Północnym niedaleko Teatru Atelier im. Agnieszki Osieckiej odkryliśmy piękny wyszlifowany głaz, w 2009 r., z napisem: „Nie rozdziobią nas kruki ni wrony”.
PAP: Te pańskie wspomnienia wciąż krążą wokół twórczości Stachury.
M.G.: Cóż, wspomnień jest mnóstwo, ale ile emocji i energii nas to wszystko kosztowało, trudno opowiedzieć. Dzisiaj jestem już na zasłużonej, jak mniemam, emeryturze, ale nie zapomniałem o Edwardzie i 26 lipca wraz Kołem Gospodyń Wiejskich w miejscowości Połom nad rzeką Puszczy Boreckiej, Łaźną Strugą, na moich Mazurach Garbatych, organizujemy mój koncert solowy z okazji 40 lat odejścia poety. Jurek Stachura Junior grał będzie 24 lipca o g. 20.00 oryginalne wersje Piosenek Steda w PR Gdańsk ze swoimi synami: Krzysiem i Patrykiem. Tak, więc troszku się jeszcze dzieje... A jeśli chodzi o mnie, to Edward Stachura, gdyby przyrównać, zachowując odpowiednie proporcje, jest dla mnie, jak Woody Guthrie dla Boba Dylana.
Rozmawiała Dorota Kieras (PAP)
dki/