Tematem książki Julii Boyd jest coś co… właściwie nie mieści się w głowie, a w istocie wykracza poza „standardowe” wyobrażenie i pamięć o III Rzeszy – narodzinach i rozwoju systemu i państwa, które było sprawcą największej tragedii w dziejach: faszystowskie Niemcy były celem licznych wycieczek, wyjazdów turystycznych, były zachwalane w przewodnikach i opiewane we wspomnieniach z podróży przez obywateli świata Zachodu.
Lato, 1936 r. Jedziesz na miesiąc miodowy do Niemiec. Słońce, przemili ludzie, porządek na ulicach, zamki i winnice Nadrenii, barki sunące po rzece jak w zwolnionym, sennym tempie. Jest pięknie. Podchodzi do ciebie kobieta, ciemnowłosa, wyglądająca na Żydówkę, ściska za rękę utykającą dziewczynkę; w jej oczach strach. Zobaczyła nalepkę GB na szybie samochodu, prosi, żebyś wywiózł jej córkę do Anglii, bo tutaj w tym rajskim kraju… prześladowania, więzienie bez wyroku, eutanazja, tortury – tak zaczyna się książka Boyd: od szokującego czytelnika obrazu, od narzuconego imperatywu wyobrażenia sobie siebie w tej niezwykłej sytuacji.
„Wakacje w III Rzeszy” to właściwie wypisy ze źródeł: z korespondencji, z przewodników, z folderów reklamowych. Niektórzy zachwycali się międzywojennymi Niemcami (od 1933 r. pod rządami Hitlera) bezkrytycznie, nie dostrzegając tego, co skrywała głębsza rzeczywistość – tutaj większość stanowili Anglicy sympatyzujący z Niemcami. Niektórzy odwiedzali III Rzeszę służbowo, inni przyjeżdżali na wakacje, inni odwiedzić rodzinę lub zobaczyć opery Wagnera w jego ojczyźnie. Brytyjczycy dość powszechnie ignorowali informacje o barbarzyństwie faszystów, choć były wśród nich także dzielne „wielbicielki opery”, dwie, „odkryte” przez Julię Boyd panie w średnim wieku które pod pretekstem regularnych wizyt w teatrach przemycały do Anglii biżuterię żydowskich rodzin, by te po planowanej ucieczce z faszystowskiego piekła miały za co żyć (dopóki Żydzi mogli jeszcze wyjeżdżać – nie mogli nic z Niemiec wywozić).
Amerykanie w swoich refleksjach i ocenach dotyczących państwa Hitlera byli podzieleni – często krótkowzroczni. Martha Dodd – córka amerykańskiego ambasadora – pisała: „W przeciwieństwie do Francuzów Niemcy nie byli złodziejami, nie byli samolubni, niecierpliwi, zimni, hardzi…”. I była to powszechna opinia, nawet po Nocy Kryształowej. Widowiskowe marsze z pochodniami robiły wrażenie, były artystycznie nośne (vide filmy Leni Riefenstahl), Hitler wydawał się poczciwym prostym politykiem, niedbającym o prywatne korzyści; porządek na ulicach imponował, brak pornografii i „niemoralnej sztuki” podobał się protestantom (Niemcy odwiedził nawet ojciec Martina Luthera Kinga i po tej wycieczce zmienił swoje imiona, takie same nadając synowi – na cześć reformatora religii), a strach przed wojną wzmacniał wrażenie i autosugestie, że Niemcy… chcą pokoju. Niemcy wydawały się „normalnym krajem” dla odwiedzających je turystów, studentów, artystów, naukowców, dziennikarzy i dyplomatów.
Opowieść Boyd to straszna lektura, pokazująca, że totalitaryzm jest jak nadciągający zmierzch: niełatwo przypisać mu początku, można nawet podziwiać jego barwy, sączy się powoli, ale na końcu – nie wiedzieć jak i kiedy – nastaje ciemność.
Książka „Wakacje w Trzeciej Rzeszy. Narodziny faszyzmu oczami zwykłych ludzi” ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Źródło: MHP