80 lat temu, w Zielonce k. Warszawy Niemcy - w odwecie za rozwieszenie na terenie miasta z okazji święta niepodległości plakatów z tekstem "Roty" Marii Konopnickiej - postanowili rozstrzelać 11 osób. Zamordowali dziewięciu mężczyzn; dwóm skazańcom udało się uciec.
Jeden z uciekinierów Tadeusz Cieciera już po wojnie w listopadzie 1946 r. złożył oficjalne zeznania na temat tych wydarzeń.
"Dzień 11 listopada 1939 roku był wyjątkowo słoneczny i ciepły, mieszkańcy Zielonki korzystając z pogody, a może i z powodu przypadającego na ten dzień Święta Niepodległości, wyszli w większej niż zwykle ilości na ulice i do kościoła wraz z dziećmi, a nawet z niemowlętami w wózkach. Około godziny 12-tej zajechały do Zielonki dwa samochody wojskowe niemieckie: jeden samochód ciężarowy marki Ford, drugi samochód pancerny. Na samochodzie ciężarowym było około 20-tu umundurowanych Niemców /Schupe/" - opowiadał.
"Organizacje konspiracyjne wówczas w Zielonce jeszcze nie działały i nikt z mieszkańców Zielonki nie czuł się winnym w stosunku do Niemców, którzy do tej pory, poza Bydgoszczą, nie stosowali masowych mordów, jakie nastąpiły później. W poczuciu pełnego bezpieczeństwa dzieci, starsza młodzież, a nawet niektórzy dorośli, zbliżali się do przybyłych samochodów przez ciekawość dla obejrzenia. Do liczby ciekawych należałem i ja i mój kolega student Politechniki Warszawskiej Zbigniew Czaplicki, gdyż nowy typ samochodu interesował nas jako sportowców. Obaj zostaliśmy zatrzymani jako pierwsi" - relacjonował Ciecierski.
Następnie Niemcy aresztowali harcerzy: Zbigniewa Dymka(16 lat), Stanisława Golcza(16), Józefa Wyrzykowskiego(17), Józefa Kulczyckiego(25), hufcowego Kazimierza Stawiarskiego(27) i drużynowego Józefa Rudzkiego(38); ponadto właściciela miejscowej kawiarni Edwarda Szweryna(40), właściciela sklepu mięsnego Aarona Kaufmanna(40) i – prawdopodobnie, bo w wielu relacjach występuje jako NN - Dawida Jelenia(40).
"Dymek i Kaufman zostali przyprowadzeni z łopatami i fakt ten zaczął mnie i Czaplickiego niepokoić. Samochodem ciężarowym wywieziono nas na szosę w kierunku Rembertowa. Przypuszczalnie na drugim kilometrze od Zielonki kazano nam wysiąść. Zauważyłem już w samochodzie, że Czaplicki przygotowuje się do ucieczki, gdyż zrzucił pas i rozpiął kożuszek. Gdy prowadzono nas w głąb lasu, Czaplicki rzucił się do ucieczki, przebiegł obok mnie i oficera niemieckiego zrzucił po drodze kożuszek i znikł w lesie. Strzały doń kierowane chybiły, a pościg wrócił z niczym. Kolega Zbyszek ocalał. Po powrocie żandarmi wyładowali całą złość na pozostałych skazańcach, kopiąc ich i bijąc kolbami - najbardziej ucierpiał Rudzki. Dalej prowadziło nas każdego dwóch żandarmów, trzymając za kark" - opowiadał w listopadzie 1946 r. Cieciera.
"Przy niewielkiej polanie, która miała być miejscem egzekucji, otoczono nas kołem, a oficer wyjął arkusz papieru, na którym miał być napisany wiersz o treści patriotycznej i zapytał kto ten wiersz napisał, obiecując, że w razie przyznania się nam nic nie będzie. Nikt nie przyznał się, a ja w międzyczasie podsłuchałem rozmowę Niemców, że nas rozstrzelają czy przyznamy się, czy nie. Zdecydowałem uciekać, lecz przed tym chcąc ratować pozostałych, a będąc pewnym, że Zbyszek uciekł, oświadczyłem żandarmom, że wiersz napisał ten co uciekł. Nie odniosło skutku, a oficer przez tłumacza oświadczył nam, że będziemy rozstrzelani. Zaczęła się tragedia i rozpacz. Golcz i Dymek harcerze z Zielonki płakali. Kulczycki zbladł i milczał, nikt nie prosił o litość ani o łaskę, jedynie Szweryn całował buty Niemca dla ratowania życia. Scena powyższa obezwładniła mój umysł i czułem, że słabnę, lecz trwało to tylko chwilę. Uprzedziwszy Golcza i Kulczyckiego, że po spisaniu personalii i ostatnich słów do rodziców będę uciekał, gdy Niemcy ustawili się w szereg do wykonania egzekucji i kazali zdjąć czapki, rzuciłem się w bok, klucząc między drzewami i rowem melioracyjnym dostałem się do Zielonki, będąc cały czas pod strzałem. Działo się to około godziny czternastej. Przenocowałem u pp. Dziedziców przy ulicy Piotra Skargi. Dnia następnego udałem się na tułaczkę. Do Zielonki powróciłem dopiero przed powstaniem warszawskim. Swoje ocalenie zawdzięczam przede wszystkim Bogu, zdecydowanej woli i śmiałej decyzji, którą zdobyłem w pracy harcerskiej, oraz w zaprawie fizycznej, którą uzyskałem uprawiając sport" - zakończył swoje zeznanie Tadeusz Cieciera.
Akcję plakatową mieli zrobić miejscowi harcerze. Na plakatach była wypisana fraza z "Roty", miały też być hasła "Niech żyje Anglia" i "Niech żyje Francja". "To byłoby możliwe jeszcze we wrześniu, ale nie w listopadzie, kiedy poczuliśmy się przez te państwa zdradzeni" – powiedział Monice Odrobińskiej, autorce reportażu w tygodniku "Idziemy" (45/2019) Michał Kulczycki 86-letni mieszkaniec Zielonki.
"To była sobota rano. Mama właśnie wychodziła z kościoła, gdy usłyszała, że ktoś rozwiesił plakaty, nie zainteresowała się tym jednak. Dopiero mój 16-letni brat Leszek wpadł do domu koło jedenastej: Niemcy do nas idą! Aresztowali mojego najstarszego brata Józefa, świeżo upieczonego absolwenta Szkoły Głównej Handlowej" - wspominał Michał Kulczycki. "Towarzysząca Niemcom tłumaczka wyjaśniła, że Józef wróci za parę godzin, bo wzięli go tylko na przesłuchanie. Rodzice nie denerwowali się więc zbytnio. To było jeszcze przed pierwszymi dużymi egzekucjami publicznymi. Około godz. 17 sąsiadka zawiadomiła Kulczyckich, że na budynku posterunku policji wisi lista aresztowanych i informacja o ich losie" - dodał.
W taki sposób rodzina Kulczyckich dowiedziała się o śmierci syna i brata. Niemiecka zbrodnia na początku drugiego miesiąca okupacji była lokalną tragedią - nie zrobiła na mieszkańcach Warszawy takiego wrażenia jak w półtora miesiąca później egzekucja w Wawrze. Jednak, jak powiedziała PAP Joanna Zielenkiewicz, bratanica zamordowanego Józefa Kulczyckiego: "w Zielonce pamięć o niej jest żywa, związana z doświadczeniami konkretnych rodzin". "Myślę, że z tych wspomnień uformował się etos kilku pokoleń miejscowych harcerzy" - podkreśliła.
Harcerze byli inspiratorami i organizatorami obchodów upamiętniających niemiecką zbrodnię. 11 listopada 1982 r., w stanie wojennym, w zielonkowskim kościele Matki Bożej Częstochowskiej, odsłonili tablicę poświęconą zamordowanym, za co druhowie Joanna, Juliusz i Hieronim Kulczyccy trafili przez sąd harcerski - komunistycznej władzy nie podobało się, że harcerze przysięgający w ówczesnej rocie "wierność sprawie socjalizmu" biorą udział w kościelnych uroczystościach z okazji nieuznawanego przez nie święta 11 listopada. Jednak od tamtej pory uroczystości upamiętniające niemiecką zbrodnię odbywają się corocznie.
W listopadzie 2008 r. miał swoją premierę pełnometrażowy fabularny film pt. "11 listopada" zrealizowany przez zielonkowskich harcerzy, którego scenarzystami i reżyserami byli Urszula Szałata i Kamil Kulczycki. "Może wśród młodych widzów zebranych podczas projekcji, zaświeciła myśl, że ten dzień jest naprawdę ważny, skoro ich rówieśnicy oddali za niego życie. Zresztą film fabularny o 11 listopada to znakomity pomysł na wyjaśnienie młodym ludziom, co znaczy patriotyzm" - powiedział w rozmowie z "Życiem Powiatu Wołomińskiego" odtwórca roli Kazimierza Stawiarskiego Artur Jarząbek.
Cztery lata później 24-letni Kamil Kulczycki, zdolny reżyser, działacz Wspólnoty Polskiej zginął w tragicznym wypadku w drodze do Gibraltaru po kolejne inspiracje. Jego drugi i ostatni niestety film pt. "Dachau" zrealizowany w 2011 r. zdobył jedną nagród zakończonego w niedzielę w Warszawie XIV Festiwalu Polonijnego "LOSY POLAKÓW 2019". (PAP)
Paweł Tomczyk
pat/ par/